Okrutne cierpienie Rafała Abrama ubezpieczyciel wycenił na 20 tys. zł
Zostawili w jego odleżynie kawałki opatrunku. Ciało zaczęło gnić, powodując ból nie do opisania. Teraz walczy z PZU o wyższe zadośćuczynienie za błąd, jakiego miał dopuścić się gorlicki szpital.
Kiedy Rafał Abram z Jankowej blisko osiem lat temu dowiedział się, że w wyniku wypadku już nigdy nie będzie chodził o własnych siłach, był przekonany, że nic gorszego w życiu go nie spotka.
- Nigdy jednak nie cierpiałem tak, jak w chwili, gdy moje ciało zaczynało gnić - opowiada mężczyzna.
Personel szpitala w Gorlicach, lecząc odleżynę, jakiej nabawił się cztery lata temu, dopuścił się błędu medycznego, pozostawiając w ranie pacjenta opatrunek. 37-latek do dziś walczy z ubezpieczycielem lecznicy o wyższe zadośćuczynienie.
Życie na wózku
Rok 2009. Rafałowi udaje się w końcu znaleźć dobrze płatną pracę na budowie w Warszawie. Ma plany. Chce w końcu wybudować dom i założyć rodzinę.
- Szanowałem tę pracę. Była dobrze płatna, więc o piciu na budowie nie było mowy. Ale gdy wróciłem na święta do domu, trudno odmówić sobie kieliszka z kolegami - opowiada Rafał Abram.
Był dzień przed sylwestrem. Rafał nie kryje, że nadużył wtedy alkoholu. Przed sklep, gdzie siedział z kolegami, podjechał znajomy. Obiecał go zawieźć do domu.
- Wsiadłem do samochodu. Tyle pamiętam. Nawet nie wiem, czy sam zapiąłem pasy czy ktoś mi pomógł. Obudziłem się w sądeckim szpitalu, bez czucia w nogach - mówi dalej.
W wyniku wypadku doznał uszkodzenia rdzenia kręgosłupa. Nigdy nie będzie chodził. Po operacji i ciężkiej rehabilitacji nauczył się jeździć na wózku inwalidzkim.
- Moje życie w niczym już nie przypominało tego sprzed wypadku. W jednej chwili straciłem wszystko - mówi Rafał.
Dom w Jankowej, w którym mieszka z rodzicami i młodszym rodzeństwem, trzeba było przystosować do jego potrzeb. Udało się to dzięki środkom z PFRON-u.
- Trudniej było jednak odbudować psychikę - mówi Rafał. To, że się całkowicie nie załamał, zawdzięcza rehabilitantom z ośrodka w Zakopanem i Krzeszowicach. Na każdym kroku go dopingowali.
- Cisnęli, że pot się lał z człowieka podczas ćwiczeń. Krzyczeli, gdy się poddawałem. Aż strach było się przy nich obijać. Ale czułem, że chcą mi pomóc. Nawet chciało się na nowo żyć... - Rafał zawiesza głos i odjeżdża od stołu.
Po chwili wraca z laptopem. Odpala, żeby pokazać swoje zdjęcia z okresu już po wypadku. Uśmiechnięty trzyma napięty łuk. Widać mocne bicepsy. Na innej fotografii jeździ konno, na kolejnej pływa w basenie.
- I gdzie te bicepsy teraz? - Rafał nerwowo podciąga podkoszulek, pokazując zwiotczałe ręce. Od dawna nie miał możliwości wyjechania na turnus rehabilitacyjny. Nikt nie przyjmie go z odleżyną na pośladku, której nie może wyleczyć od 2013 roku.
Spinacz w pościeli
- Położyłem się spać na spinaczu od bielizny, który zawieruszył się w mojej pościeli. Nie czułem go. Rano na pośladku miałem już odleżynę - opowiada.
Jej leczenie trwało długo. Z zewnątrz rana wyglądała na zagojoną, ale okazało się, że w środku wciąż nie jest.
- W gorlickim szpitalu czyszczono mi ranę, wprowadzając do środka rurkę. I to był początek moich cierpień - mówi Rafał Abram.
Nie wiedział, dlaczego odleżyna nie goi się tak jak trzeba. Miewał gorączkę dochodzącą nawet do 40 stopni. W nodze czuł palący ból.
- Choć rdzeń kręgowy jest przerwany, moje nerwy funkcjonują. Miałem wrażenie, jakby mnie ktoś podpalał -opisuje swoje cierpienia.
Marcin Król: Kwota wypłacona przez ubezpieczyciela nie odpowiada rozmiarowi cierpień
Nie znalazł jednak zrozumienia na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Gorlicach, gdzie co rusz szukał pomocy. Przyczyn jego cierpienie nie znaleziono również w szpitalu w Jaśle.
- Przyszedł czas, że zaczęło ode mnie niemiłosiernie śmierdzieć, bo moje ciało po prostu gniło- mówi pan Rafał.
Nie był w stanie nic jeść, ratował się dostępnymi środkami przeciwbólowymi.
Dopiero jego mama, nie mogąc znieść własnej bezsilności i lekceważenia syna przez lekarzy, założyła rękawiczkę i z gnijącej rany wyjęła kawałek czarnego gazika.
- Wtedy przyjęto mnie na oddział. Nie zapomnę tego smrodu i przerażania lekarek, które wyciągały zgniły pseudoopatrunek, czyli kawałek gąbki, takiej do mycia naczyń i gazy - opisuje Rafał Abram.
Chcąc wykonać niezbędną wówczas operację, trzeba go było sztucznie dokarmiać.
- Po tygodniach jedynie na środkach przeciwbólowych została ze mnie tylko skóra i kości. Szpital, co prawda, próbował naprawić to, co wcześniej zepsuł, ale moje cierpienie się nie skończyło - stwierdza Abram.
Dlatego domaga się godziwego zadośćuczynienia od ubezpieczyciela szpitala.
Ile warte jest życie?
PZU na podstawie zebranego materiału ustalił - jak czytamy w piśmie od ubezpieczyciela z października 2015 r. - że „w ubezpieczonej placówce doszło do pozostawienia materiału opatrunkowego w ranie. [...] Błąd medyczny spowodował zwiększenie uszczerbku na zdrowiu, jaki wynikał z odleżyny okolicy krzyżowej o pięć procent”. Rafałowi Abramowi wypłacono za to 20 tys. zł.
- Tylko opatrunki, które do dziś muszę zmieniać, kosztują mnie 20 zł za sztukę. A takich używam kilka w ciągu doby - wylicza pan Rafał.
Wsiadłem do auta. Tyle pamiętam. Obudziłem się w szpitalu, nie mając czucia w nogach
Nie wrócił do sprawności fizycznej, jaką udało mu się wypracować po wypadku. Mimo to jeszcze próbował na nowo zacząć żyć. Nawet zatrudnił się w Zakładzie Aktywizacji Zawodowej, działającym przy Fundacji Osób Niepełnosprawnych w Stróżach. Niestety dolegliwości wciąż niewyleczonej rany nie pozwoliły mu długo pracować. Teraz utrzymuje się z renty.
- Ledwie wystarcza na bieżące wydatki. O rehabilitacji nawet nie śnię - mówi 37-latek.
Z NFZ może liczyć tylko na dziesięć zabiegów w ciągu roku, jakie można przeprowadzić w domu. Prywatnie rehabilitantowi trzeba zapłacić 70 do 100 zł za godzinę.
- Ubezpieczyciel uznał odpowiedzialność szpitala za błąd, jednak wypłacił na rzecz poszkodowanego kwotę, która w naszej ocenie nie odpowiada rozmiarowi jego cierpień - mówi radca prawny Marcin Król. Jego zdaniem PZU dostrzega ten fakt. - O tym świadczy złożona przez PZU w toku postępowania likwidacyjnego propozycja wypłaty 30 tys. zł zadośćuczynienia. Ubezpieczyciel konsekwentnie jednak odmawia zapłaty dalszych pieniędzy - mówi radca.
Ponieważ Rafał Abram stwierdził, że proponowana kwota nie pokrywa jego strat i nie chciał zrezygnować z prawa do dochodzenia wyższego odszkodowania w sądzie, PZU uznał, że kwota 20 tys. zł stanowi pełne zadośćuczynienie. O tym, czy pacjent powinien otrzymać wyższe, zdecyduje teraz sąd.
Swe cierpienie z powodu błędu medycznego Rafał Abram wycenia na 75 tys. zł.
- Ale czy moje życie jest jeszcze coś warte? - pyta zrezygnowany.