Brazylijczycy chcą się dobrze bawić, a Polacy przyjechali po największe od lat olimpijskie sukcesy. W piątek na Maracanie ceremonia otwarcia, o pierwsze medale powalczymy już w weekend.
Na welodromie w parku olimpijskim praca wre. Robotnicy chodzą po obłym dachu, coś jeszcze montują, poprawiają. - Gotowi jesteście? - pytamy Brazylijczyków. Kciuki wędrują w górę. Optymizm. Tego im nie brakuje. Dwie rzeczy są pewne: nie ze wszystkim zdążyli, co widać gołym okiem, ale każdy wam tutaj powie, że nie będą się tym przejmować. Przy biurze prasowym śmierdzi ściekami? Co poradzić. Brud na ulicach? Taki klimat. Fawele, bieda? Przecież tego nie zakryjemy. Jesteśmy miastem kontrastów.
- Jogo, festa - mówią za to. Zabawa, fiesta. To jest najważniejsze. Czasem trudno się z nimi dogadać. Nawet wolontariusze nie zawsze mówią po angielsku. Ale jak usłyszą „olimpico” to powiedzą właśnie te dwie rzeczy. I na migi pokażą, że jest OK. Mężczyźni za istotne uważają też, aby poinformować że są „carioca”. Zdarza się na każdym kroku, że gdy wyczerpują się możliwości nawiązania kontaktu, nieproszeni z dumą wymawiają to słowo. Jestem carioca. Carioca, czyli mieszkańcem municypalnej części Rio de Janeiro, nie mylić ze wszystkimi innymi ludźmi z 12-milionowej aglomeracji. Taki element tożsamości.
Cariocas chyba podobają się igrzyska. To idealnie wpisuje się we wszechobecny tutaj kult ciała. Copacabana jest jak wielka hala sportowa na świeżym powietrzu, na której do nocy trenują tysiące ludzi. Nie przez przypadek właśnie tutaj będą rozgrywane zawody w siatkówce plażowej - z widokiem na Atlantyk - bo boisk do niej na tej jednej plaży jest tyle, co w Polsce wszystkich orlików. - Plaża jest dla nich też miejscem, gdzie znikają nierówności społeczne, na niej nie widać, czy jesteś z faweli, czy bogatej dzielnicy, z Vidigal czy Ipanemy - tłumaczy Bartosz Żukowski, który w Rio de Janeiro mieszka od trzech lat i na lokalnym uniwersytecie robi doktorat z budownictwa, a podczas igrzysk został wolontariuszem. - To takie miasto sklejone z kilku skrajnie różnych światów.
Brazylijczycy chyba będą chcieli o tym opowiedzieć w trakcie ceremonii otwarcia. Świat ma zobaczyć ich świat z każdej strony - i tej dobrej, i tej złej. Po próbie generalnej na stadionie Maracana już wiadomo, że jedną z jej bohaterek ma być brazylijska supermodelka Gisele Bundchen, którą napadnie czarnoskóry chłopak z faweli. Rio to przecież jedno z najbardziej niebezpiecznych miast świata, w którym każdego dnia dochodzi do zabójstw (według doniesień brytyjskiego dziennika „The Times” scenę ostatecznie wycięto, uznając że powiela ona rasistowskie stereotypy). Tym razem przestępca, który „okradnie” Bundchen, zostanie zatrzymany po drugiej stronie stadionu. Na co dzień brazylijska policja nie jest tak skuteczna.
Szacuje się, że piątkową ceremonię obejrzy na całym świecie blisko trzy miliardy ludzi. W dobie internetu organizatorom nie udało się utrzymać wszystkich szczegółów w tajemnicy, ale informacja o tym najważniejszym - kto zapali olimpijski znicz - na jaw do tej pory nie wyszła. Wprawdzie Pele, legenda futbolu, wygadał się niedawno dziennikarzom, że dostał taką propozycję, to jednak później zreflektował się i mówił, iż nie wie, czy ją przyjąć. Oczywiście to niczego nie przesądza, ale Pele wziął już udział w sztafecie z ogniem olimpijskim i raczej komuś innemu przypadnie ten zaszczyt.
Mam nadzieję, że ta uroczystość będzie lekiem na depresję Brazylijczyków. Że zobaczą, jak fajnym jesteśmy narodem, który umie cieszyć się życiem
Jedno jest pewne - przepychu z Pekinu i Londynu nie będzie, bo w sumie na ceremonie otwarcia i zamknięcia igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich Brazylijczycy wydadzą niewiele ponad 55 milionów dolarów. Gdy siedem lat temu Rio wygrało decydującą walkę o igrzyska z Madrytem, plany były poważniejsze, a budżet ceremonii miał być ponad dwa razy większy, choć i tak wielokrotnie niższy, niż w 2008 roku w Pekinie i cztery lata później w Londynie. Sama ceremonia otwarcia tych ostatnich igrzysk kosztowała więcej niż w Rio de Janeiro zostanie wydane na wszystkie cztery. - Mam nadzieję, że ta uroczystość będzie lekiem na depresję Brazylijczyków. Że zobaczą, jak fajnym jesteśmy narodem, który umie cieszyć się życiem - mówi jeden z reżyserów piątkowej uroczystości Fernando Meirelles. To wybitnej klasy filmowiec, którego obraz „Miasto Boga”, nawiasem mówiąc opowiadający o życiu w slumsach w Rio de Janeiro, nominowany był do Oscara.
Rio to jednak nie tylko przestępczość, to przede wszystkim zabawa, muzyka i taniec, a piątkowa noc ma być tego potwierdzeniem. Na Maracanie pokażą się tancerze z dwunastu szkół samby oraz najpopularniejsi brazylijscy wokaliści Gilberto Gil i Caetano Veloso. Swoją rolę odegrać ma także transseksualna modelka Lea T., a w ceremonii uczestniczyć będzie ponad sześć tysięcy wolontariuszy.
Polaków w pochodzie reprezentacji poprowadzi piłkarz ręczny Karol Bielecki. W Brazylii wystawiamy jedną z najliczniejszych ekip. I w Rio de Janeiro nie będziemy już szukać odpowiedzi na pytanie, jaki jest stan naszego sportu, tylko będziemy tutaj szukać sukcesów.
W ostatniej dekadzie poszliśmy w górę w wielu dyscyplinach. Mamy światowej klasy lekkoatletów, kolarzy, wielkie sukcesy odnosili siatkarze i piłkarze ręczni, żeglarze, kajakarze i inni, ostatnio przeżyliśmy piłkarski euroszał, a dwa lata temu przeskoczyliśmy sami siebie na zimowych igrzyskach olimpijskich (sześć medali, trzy złote). Ostatnim miejscem, w którym nie mamy jeszcze potwierdzenia na istnienie boomu wyczynowego sportu w Polsce są właśnie letnie igrzyska. Po kilku poprzednich zawsze padały pytania: co jest nie tak? Tym razem zanosi się na coś zupełnie odwrotnego.
Przemysław Franczak, Paweł Hochstim (Rio de Janeiro)