Oni tworzyli historię. Lechia Gdańsk w 1956 roku
Lechia Gdańsk. Rok 1956 to dotychczas największy ligowy sukces wybrzeżowej piłki. Zespół gdańskiej Lechii pod kierunkiem trenera Tadeusza Forysia wywalczył brązowy medal.
Do rozgrywek w 1956 roku (grano wówczas systemem wiosna-jesień) piłkarze Lechii wystartowali w glorii finalistów Pucharu Polski, jednak to nie gdańszczanie byli ich faworytem. Ówcześni eksperci, kandydata do zwycięstwa upatrywali w obrońcy tytułu Legii Warszawa, Ruchu Chorzów, Wiśle Kraków czy też niespodziewanym wicemistrzu z roku ubiegłego, czyli Zagłębiu Sosnowiec.
Biało-zieloni zaś mieli bić się o utrzymanie, tym bardziej, że z zespołem pożegnali się doświadczeni: Alfred Kamzela i Leszek Goździk (zakończyli karierę), a Waldemar Jarczyk i młodziutki, bramkostrzelny Bogdan Adamczyk zostali wezwani do wojska i zasilili Zawiszę Bydgoszcz. W ich miejsce trener Tadeusz Foryś dokoptował do zespołu wychowanków: Józefa Górnego, Zygmunta Grossa, Benedykta Gumowskiego oraz siedemnastolatka Kazimierza Frąckiewicza.
Przewidywano, że Lechia walczyć będzie o utrzymanie, tym bardziej, że był to dla gdańskich piłkarzy drugi sezon po awansie, więc powinien być trudniejszy niż ten w 1955 roku. I rzeczywiście początek rozgrywek zdawał się potwierdzać te prognozy. 18 marca lechiści rozpoczęli rozgrywki od porażki na własnym stadionie z broniącą tytułu Legią 1:3, a jedynego gola dla gdańszczan zdobył Robert Gronowski. Następne trzy mecze zremisowali (z Garbarnią Kraków 2:2, z ŁKS Łódź 1:1 i z Zagłębiem Sosnowiec 1:1) i wylądowali na 9 miejscu w 12-drużynowej ekstraklasie.
Pierwsze zwycięstwo biało-zieloni odnieśli dopiero 22 kwietnia i była to 5 kolejka. Pokonali oni w Gdańsku, przy Traugutta Polonię Bydgoszcz 1:0, a zwycięską bramkę zdobył w 72 minucie Roman Rogocz. Mimo wygranej, recenzje prasowe nie były zbyt pochlebne dla piłkarzy, a poziom widowiska chyba najlepiej oddaje jeden z tytułów: „Bezładna kopanina w Gdańsku. Zwycięska bramka Lechii jedynym jaśniejszym momentem spotkania”.
No, ale w piłce nie liczy się styl, tylko punkty i te dwa, które dopisano do konta Lechii (wówczas za zwycięstwo zespół otrzymywał dwa punkty, za remis jeden) pozwoliły gdańszczanom awansować na siódme miejsce. W kolejnym spotkaniu biało-zieloni znów zremisowali. Tym razem przy Traugutta nie potrafili pokonać Ruchu, a obie drużyny zdobyły po dwa gole. Remis ten, o dziwo, sprawił, że Lechia awansowała w tabeli na szóste miejsce, lecz miała tylko dwa punkty przewagi nad będącą w strefie spadkowej, Gwardią Warszawa.
Przełomowym dla gdańszczan okazał się 6 maja i mecz w Poznaniu. Lechiści wygrali z miejscowym Lechem 2:0 po golach Czesławów: Nowickiego i Lenca. Sprawozdawcy jednoznacznie wskazali na trenera Forysia, jako na ojca sukcesu. Katowicki „Sport” pisał: „Przed meczem trener Foryś polecił swoim pupilkom przede wszystkim rozprzestrzeniać grę po flankach, uważając, że w ten sposób najłatwiej będzie można rozkruszyć blok defensywny kolejarzy. Przebieg spotkania potwierdził całkowicie trafność wskazówek trenera gdańskiego zespołu”.
Po tej dość niespodziewanej wygranej w Poznaniu, gdańszczanie jeszcze czterokrotnie pod rząd schodzili z boiska jako zwycięzcy, czym ustanowili nie pobity do teraz klubowy rekord pięciu kolejnych zwycięstw na boiskach ekstraklasy oraz dziesięciu kolejnych meczów bez porażki na boiskach ekstraklasy. Po poznańskiej wiktorii Lechia wygrała w Warszawie z Gwardią 2:0 (bramki: Czesław Nowicki, Alfred Kobylański), w Gdańsku z Odrą Opole 2:1 (bramki: Robert Gronowski, Aleksander Kupcewicz), w Krakowie z ówczesnym liderem Wisłą 1:0 (bramka: Roman Rogocz) i w Gdańsku z Górnikiem Zabrze 2:0 (bramki: Roman Rogocz i Robert Gronowski). Seria ta pozwoliła Lechii ukończyć rundę wiosenną na drugim miejscu, gdzie ustępowała tylko gorszym bilansem bramkowym, Legii Warszawa. Ta dwójka z kolei miała przewagę dwóch punktów nad Ruchem i Wisłą Kraków.
Podczas przygotowań do rundy jesiennej, która zaczynała się po niespełna dwóch miesiącach przerwy, czyli na początku sierpnia, lechiści rozegrali kilka sparingów. W nich pokonali m.in. silne szwedzkie Djurgaarden 1:0 (po bramce Władysława Musiała) czy duński Vanlose IF Kopenhaga 3:0. Wyniki te sprawiły, że z wielkimi nadziejami czekano w Gdańsku na inaugurację rundy jesiennej, która miała nastąpić 5 sierpnia. Zapowiadała się smakowicie bowiem w Warszawie spotykał się lider Legia z wiceliderem gdańską Lechią.
Specjalny pociąg do Warszawy
Niestety, wyprawa do Warszawy się nie udała. Gdańszczanie nie potrafili powtórzyć wyniku z meczu ligowego z poprzedniego roku, kiedy to po golu Roberta Gronowskiego wygrali 1:0. Tym razem biało-zieloni przegrali wyraźnie 0:4, a Henryka Gronowskiego pokonywali dwukrotnie Ernest Pohl oraz Henryk Kempny i Lucjan Brychczy.
Ówczesna prasa pisała: „Mocno zawiedzione miny mieli kibice z Gdańska, którzy specjalnym pociągiem przyjechali w niedzielę do Warszawy na mecz swoich pupilków - Lechii. (…) Przykre jest to, że lechiści przegrali z CWKS w okresie, gdy nadal przechodzi on wyraźny spadek formy. Wojskowi z wyjątkiem pierwszych 15 minut grali słabo, a gdańszczanie przez cały czas meczu wręcz beznadziejnie”.
Po tej porażce Lechia została wyprzedzona przez chorzowski Ruch i spadła na trzecie miejsce w ligowej stawce. Gdańszczanie mogli szybko powetować sobie warszawską klęskę, bowiem po tygodniu gościli u siebie dość przeciętną wówczas Garbarnię Kraków, ale i z nią przegrali. Następnie Lechia potykała się w Łodzi z ŁKS. Stawką było trzecie miejsce w tabeli. Tym razem gdańszczanie szczęśliwie zremisowali. Kończyli bowiem w dziesiątkę (z boiska został usunięty Jerzy Kaleta), ŁKS nie wykorzystał rzutu karnego, a bramkę dającą punkt w ostatniej minucie zdobył Robert Gronowski.
Wreszcie 2 września gdańszczanie odnieśli pierwsze zwycięstwo jesienią. Na Traugutta przyjechał ubiegłoroczny wicemistrz kraju Zagłębie Sosnowiec. Po niezwykle wyrównanym meczu, w którym to raczej - jak donosili jego obserwatorzy - to goście byli stroną dominującą, gdańszczanie wygrali 2:1. Lechiści zdołali odwrócić losy spotkania, bowiem w 54 min. sosnowiczanie objęli prowadzenie. Jednak po samobójczym golu Romana Musiała i bramce Romana Rogocza, to w Gdańsku cieszono się ze zwycięstwa. No i co z tego, że Lechia wygrała z silnym Zagłębiem, skoro tydzień później przegrała w Bydgoszczy z Polonią. Z Polonią, która wówczas zamykała tabelę ekstraklasy. Gdańszczanie w tym meczu nim dobrze wyszli z szatni to już przegrywali 0:2. Niestety, mimo posiadania później olbrzymiej przewagi, biało-zieloni zdobyli tylko jednego gola (Władysław Musiał skutecznie egzekwował jedenastkę). Pech lechistów w tym meczu nie opuszczał. Wystarczy tylko wspomnieć, że Alfred Kobylański trafił w poprzeczkę, a Władysław Musiał w słupek. No i przez kilkanaście minut Lechia grała w dziesięciu bo w 72 minucie Roman Korynt tak nieszczęśliwie zderzył się z Henrykiem Gronowskim, że został zniesiony z boiska.
Mimo tej przykrej niespodzianki gdańszczanie dalej byli na trzeciej pozycji. Teraz czekał Lechię mecz z wiceliderem, czyli Ruchem. Podobnie jak to było w Gdańsku wiosną, tak i teraz, w Chorzowie, też padł remis. Tym razem 1:1. Wynik ten spowodował, że Lechia spadła na czwartą pozycję, bowiem gdańszczan wyprzedziła lepszą różnicą bramek Wisła Kraków. Na szczęście lechiści się obudzili i wygrali kolejne dwa spotkania. Najpierw nie bez kłopotu pokonali w Gdańsku Lecha Poznań 1:0 (bramka Roman Rogocz 85 min), a następnie ograli w takim samym stosunku Odrę w Opolu (bramka Rogocz). W tym momencie biało-zieloni zrównali się w tabeli punktami z drugim Ruchem i mieli dwa punkty przewagi nad ŁKS. Z walki o drugie miejsce w tabeli, po dwóch porażkach z Lechem Poznań i Górnikiem Zabrze, odpadła Wisła Kraków. Do prowadzącej, zaś Legii Ruch z Lechią miały sześć punktów straty, co oznaczało, że na trzy kolejki przed końcem rozgrywek Legia praktycznie obroniła tytuł mistrzowski (wtedy o kolejności, w przypadku równej liczby punktów, decydowała różnica bramek, a Legia miała +47, Ruch +9 i Lechia +4).
Następna kolejka, to kolejka remisów. W sześciu spotkaniach, pięć wyników było nierozstrzygniętych, w tym Lechia bezbramkowo zremisowała przy Traugutta z Gwardią Warszawa. Te jedyne rozstrzygnięte spotkanie to zwycięstwo Ruchu nad Garbarnią Kraków, co dało przewagę chorzowianom w walce o wicemistrzostwo.
12 listopada, przy kilkunastostopniowych mrozach i na zasypanych śniegiem boiskach została rozegrana przedostatnia kolejka. Wygrał Ruch, wygrał ŁKS, również i Lechia zainkasowała dwa punkty. Biało-zieloni po golach Roberta Gronowskiego i Władysława Musiała ograli Wisłę Kraków 2:0. „Dziennik Bałtycki” piórem Romana Stanowskiego pisał: „Dziękujemy piłkarzom Lechii za ich udany występ w ostatnim w tym sezonie spotkaniu ligowym na Wybrzeżu”.
Przed ostatnią kolejką drugi w tabeli Ruch miał 28 punktów, a różnicę bramek +12, trzecia Lechia miał na koncie 27 pkt. i w bramkach +6, a czwarty ŁKS odpowiednio 25 pkt i +12 w różnicy bramek. Tak więc Lechia na mecie mogła być zarówno druga, jak też pożegnać się z podium. Teoretycznie to gdańszczanie mieli najłatwiejszego przeciwnika, grali bowiem w Zabrzu z Górnikiem, który walczył co najwyżej o piąte miejsce. Chorzowski Ruch jechał do Warszawy na mecz z nowo koronowanym mistrzem, zaś ŁKS podejmował rozpaczliwie broniącą się przed spadkiem Polonię Bydgoszcz. Ruch zremisował bezbramkowo w Warszawie z Legią, ale niestety biało-zieloni przegrali 0:2 i musieli nasłuchiwać wieści z Łodzi. Na szczęście ŁKS nie zdołał pokonać Polonii i tym samym gdańscy piłkarze zdobyli brązowy medal mistrzostw Polski.
Srebro było na wyciągnięcie ręki
Mimo odniesienia przez tamten zespół historycznego sukcesu, trzeba zadać pytanie czy mogło być lepiej? Zapewne tak. O ile Legia była raczej poza zasięgiem, to wicemistrzostwo kraju było na wyciągnięcie ręki. Czkawką odbiło się gdańskiej Lechii to, że w meczach z drużynami, które spadły z ekstraklasy zdobyli na 8 możliwych punktów tylko trzy!
A co wydarzyło się w następnym sezonie? Do 12 kolejki Lechia była w czołówce tabeli. Po zwycięstwie w niej nad Górnikiem Radlin zajmowała trzecie miejsce tracąc do liderującej Gwardii Warszawa tylko trzy punkty. Później gdańszczanie obniżyli loty i ostatecznie zajęli piąte miejsce, tracąc do trzeciego ŁKS aż siedem punktów.
Oni zdobywali Brąz w 1956 roku
Lechia: Jerzy Czubała (23 lata, 19 meczów, 0 bramek), Kazimierz Frąckiewicz (17/1/0), Józef Górny (20/19/0), Henryk Gronowski (28/22/0), Robert Gronowski (30/22/5), Zygmunt Gross (20/9/0), Benedykt Gumowski (20/1/0), Jerzy Kaleta (31/17/0), Alfred Kobylański (31/12/4), Roman Korynt (27/22/0), Aleksander Kupcewicz (33/2/1), Hubert Kusz (28/18/0), Czesław Lenc (30/17/1), Władysław Musiał (25/20/4), Czesław Nowicki (24/21/2), Roman Rogocz (30/20/7). Trenerem drużyny był 46-letni krakowianin Tadeusz Foryś, a jego asystenci to byli zawodnicy Lechii 35-letni Piotr Nierychło i 42-letni Jakub Smug.