ONZ chce zakazać okien życia. To odbieranie szansy tym najsłabszym
Eksperci ONZ twierdzą, że dzieci z okna życia tracą nieodwołalnie szansę na kontakt z biologiczną rodziną. Promują więc szpitalny poród anonimowy, gdy dane rodziców są utajnione, ale jednak są. Czy to na pewno najlepsze rozwiązanie?
Kiedy w oknie życia w Borowej Wsi pojawiła się trzymiesięczna dziewczynka, pracownicy ośrodka mieli mieszane uczucia.
- I radość, że matka nie porzuciła jej w lesie, i smutek, że kolejne dziecko jest niechciane - opowiada Dariusz Latos, dyrektor ośrodka dla niepełnosprawnych. - Ale nasi podopieczni nie mieli żadnych wątpliwości, dali nam wskazówkę. Wielką radość, że dziewczynka znalazła się w oknie, że jest uratowana. Stała się ich skarbem, chociaż na krótko. Wyzwoliła tyle dobrych uczuć w ludziach, od naszych dzieci po wezwanych policjantów i ratowników. Nikt o niej nie zapomni, często o niej mówimy.
Komitet Praw Dziecka przy ONZ uważa jednak, że okna życia to średniowiecze; dzieci zostawione w nich noszą piętno podrzutków bez tożsamości. Nie ma żadnej nici, która łączy je z biologiczną rodziną, matki przekazują je przecież bez żadnych dokumentów, potem znikają bez śladu. A to - zdaniem ONZ - łamie prawo człowieka do poznania swoich rodziców. Ludzie poświęcają lata, żeby poznać nawet najgorszą prawdę o biologicznej rodzinie, ta potrzeba jest bardzo silna. Dlatego okna życia należy zamknąć.
Nie tylko symbol pomocy
Same zalecenia ONZ nie są dla państw wiążące. Ale organizacja tak silnie nalega, że nowe przepisy mogą wejść do prawa unijnego. W Polsce dotychczas zostawiono w oknach życia 87 dzieci, tylko w tym roku 16 niemowląt. Mamy w kraju 55 okien; w woj. śląskim jest ich dziewięć. Najwięcej dzieci oddano w oknie życia sióstr jadwiżanek w Katowicach-Bogucicach - dziewięcioro.
Rzecznik praw dziecka Marek Michalak nie zgadza się z opinią ekspertów ONZ. Twierdzi publicznie, że na likwidację okien życia jest u nas za wcześnie. Lepiej, żeby dzieci tam trafiły, nawet bez dokumentów i tożsamości, niż na klatkę schodową, do śmietnika czy do lasu. Chociaż okna nie są najlepszą formą wsparcia.
To prawda, że sięgają czasów średniowiecza. Pierwsze takie okno powstało w Rzymie, a znalezione dzieci znaczono wyciętymi dwoma krzyżykami na nóżce; były pod ochroną Kościoła, nie wolno było nimi handlować. Niespodziewanie w Europie w XXI wieku pomysł odżył. W Polsce pierwsze okno powstało w 2006 roku.
Okien życia nie prowadzą tylko instytucje kościelne. Jedno jest na przykład przy szpitalu w Świętochłowicach.
- Liczy się przede wszystkim życie dziecka, okna są potrzebne, ale to nie jest rozwiązanie, do którego należy w przyszłości dążyć - przyznaje Dariusz Skłodowski, obecny prezes ZOZ w Świętochłowicach. - Nasze okno dość długo było tylko symbolem pomocy, a jednak zostawiono w nim dziecko. Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się. To były silne emocje. Wiele musi zmienić się w naszym społeczeństwie, żeby okna zamknąć, ale to sprawa transformacji obyczajowych i ekonomicznych.
W poradni NZOZ Epione w Katowicach-Ligocie też jest okno życia. Założyli go właściciele, lekarskie małżeństwo, pod wpływem informacji o porzuconych w śmietnikach noworodkach.
- Nie zamkniemy okna - mówi Leokadia Kosik z zarządu Epione. - Znam opinię ONZ, ale cóż dziecku po tożsamości w tak tragicznej sytuacji? Matka w rozpaczy może dziecko wyrzucić, może zostawić je w naszym oknie. Oby wiedziała o nas i z dwojga złego wybrała drugie wyjście. Okien by nie było, gdyby nie spełniały swojej roli. U nas zostawiono już dwoje dzieci. Szybko trafiły do adopcyjnych rodzin.
Nie bójcie się zostawić śladu
W każdym ośrodku z oknem życia dzieci przebywają tylko do wezwania pogotowia. Policja ustala, czy ktoś noworodka nie porwał, nie zmuszono matki fizycznie do jego oddania. Ale to się nie zdarza, chociaż na pewno kobieta jest pod silną presją różnych fatalnych okoliczności.
Eksperci ONZ twierdzą, że dzieci z okna życia tracą nieodwołalnie szansę na kontakt z biologiczną rodziną. Promują więc szpitalny poród anonimowy, gdy dane rodziców są utajnione, ale jednak są. W przypadku okien życia klamka zapadła.
- Nie dziwię się opinii ekspertów ONZ, bo brak wiedzy o swoich korzeniach jest trudny do zniesienia. Wiem, bo sama byłam adoptowana i szukałam biologicznej rodziny - mówi Bożena Łojko, pedagog i prezes fundacji Zerwane Więzi. - Czułam się dobrze w nowej rodzinie, a jednak znikąd. Zrobiłam wszystko, żeby dotrzeć do tych, którzy mnie zostawili. Chciałam coś o nich wiedzieć.
Nie ukrywa, że prawda była przykra. Matka i ojciec piją, dziecko skreślili. Chociaż ma nadzieję, że jakiś kamień spadł im z serca, gdy zobaczyli wykształconą córkę, już żonę i matkę. Nie żałuje, że ich odnalazła: - Trudno, takie mam pochodzenie, ale jednak jakieś. Doceniłam jeszcze bardziej moich adopcyjnych rodziców. I okazało się, że mam brata, został w szpitalu po urodzeniu. Z nim nawiązałam prawdziwą więź.
Nie uważa, że okna życia trzeba zamknąć, nie wie też, do kogo apelować, żeby porzucone dzieci miały lepszy los.
- Chyba najpierw do ich matek i ojców - zastanawia się Bożena Łojko. - Proszę, zostawcie swoje dane, gdy oddajecie dziecko w oknie życia, nie bójcie się tego. Nikt ich nie ujawni obcym. A kiedyś może okazać się, że to był dar, który wam i dziecku przyniesie ulgę, pozwoli spokojniej żyć.
Mimo wszystko w oknach życia też zostają ślady po przeszłości dziecka. Matka trochę się przygotowuje, czasem pisze list, nadaje imię, zostawia pamiątki, nawet dokłada książeczkę zdrowia, jakieś informacje. To pozwala odnaleźć się szybciej, niż gdyby dziecko leżało porzucone na ulicy. Chociaż też nie jest łatwe.
Opiekunowie okien życia pielęgnują pamięć o dzieciach, którym okno pomogło.
- Jesteśmy z nimi związani już na zawsze, jak rodzina - wyjawia Dariusz Latos. - Z siostrami jadwiżankami wymieniamy się zdjęciami dzieciątek, one po prostu są z nich dumne, wciąż o nich mówią, jakie śliczne, udane. To są tak omodlone dzieci, z takim bagażem dobrych życzeń, że na pewno im się powiedzie, będą kochane.