Open‘er 2017 w Gdyni z deszczykiem [ZDJĘCIA, WIDEO, RECENZJA]
Na Open‘erze 2017 nie zabrakło wielkich gwiazd i to właśnie one przyciągnęły tłumy. Niestety, najbardziej od lat, zawiodła pogoda.
Wszyscy ci, którzy przyjechali z głębi lądu na Open‘er Festival 2017 do Gdyni, odbyli przyśpieszony i intensywny kurs kaprysów klimatu morskiego. Właściwie cała czterodniowa impreza odbyła się przy pełnym zachmurzeniu, a im dalej w festiwal, tym było gorzej. W kończącą Open‘era sobotę padało tylko z krótkimi przerwami, a w nocy dodatkowo zerwał się silny wiatr. Aura zrobiła wiele, by zepsuć publiczności zabawę, ale oczywiście i tak przegrała bitwę z muzyką - dziesiątki tysięcy słuchaczy dzielnie przemieszczały się ze sceny na scenę i starały się zachowywać maksymalnie beztrosko.
Wiele mówiło się przed festiwalem o wysokim budżecie przeznaczonym na Open‘era 2017. Ten porządny nakład finansowy się czuło i to nie tylko z racji gwiazd, które w tym roku były wyjątkowo mocne, ale także ze względu na staranne przygotowanie logistyczne. Na Open‘era można było dojechać łatwo i wygodnie, podobnie było z wejściem na teren festiwalowy - służby porządkowe były dobrze przygotowane i sprawne, na bramkach nie było zatorów. To ważne kwestie, coraz lepiej rozwiązywane.
Wszyscy headlinerzy spełnili oczekiwania i wszyscy przyciągnęli t tłumy. Lokomotywami festiwalu byli kolejno: Radiohead w środę, Foo Fighters w czwartek, The Weeknd w piątek i The xx w sobotę. Sporo słuchaczy przyciągnęli też zapewne Lorde, G-Eazy, Moderat czy Prophets of Rage. Ci ostatni byli szczególnie dobrze obsadzeni, bo łączyli rockowe i hiphopowe frakcje, a w dodatku odwoływali się do nostalgii za latami 90., która jest ostatnio w pełni rozwinięta.
W wyborze głównych wykonawców widoczne jest w ogóle staranie o dopieszczenie i tych, którzy wolą klasykę - Radiohead, Foo Fighters i Propehets of Rage, i tych, którzy wolą aktualne wielkie przeboje - do nich szczególnie zaadresowani byli The Weeknd, Lorde i G-Eazy.
W tym roku dużo i dobrze było w segmencie „czarne brzmienia“, nie tylko The Weeknd. Rewelacyjny soulowy koncert dała Solange, o wiele powyżej oczekiwań zaprezentowała się M.I.A., w pełni satysfakcjonujący Michael Kiwanuka, obiecujący, choć trochę jeszcze nieopierzony, Benjamin Booker. Nie zabrakło też mocnego w wyrazie hiphopu, dostarczył go Rae Sremmurd.
Były na Open‘erze 2017 koncerty wybitne i to w różnych gatunkach, co dotyczy nie tylko artystów znanych już polskiej publiczności z koncertów, jak i i tych, którzy przyjechali do naszego kraju pierwszy raz. Zachwyt wzbudził kobiecy kwartet rockowy Warpaint, na Open‘erze obecny drugi raz, a w Polsce po raz trzeci. Artystki z Los Angeles są z roku na rok coraz lepsze i tegoroczny gdyński koncert był wręcz ekstatyczny.
Kapitalne były dwa koncerty elektroniczne na Tent Stage, w czwartek Trentemøller, w sobotę Nicolas Jaar. Pierwszy perfekcyjnie łączy brzmienia elektroniczne z klimatami rockowymi i pokrewnymi Depeche Mode, dopracowując się własnego przekazu, drugi wyciska wszystkie soki z idiomu inteligentnej muzyki tanecznej. Jaar jest do szpiku kości taneczny i bezspornie inteligentny, a w dodatku ma dopiero 27 lat przy bogatym i różnorodnym dorobku artystycznym. Jaar ma korzenie chilijskie, z Ameryki Południowej, konkretnie z Wenezueli, wywodzi się także Arca. Jego set DJ-ski późno w nocy w środę okazał się zdumiewającym, genderowo burzliwym spektaklem. Również za jego sprowadzenie należą się brawa.
Tradycyjne, wywodzące się z rocka i folku było za to granie Kevina Morby‘ego, ale i on nie pozostawił cienia wątpliwości, że jest przyszłościowym artystą. Może stać się nowym Tomem Pettym, ale może się także skupić na przecieraniu nowych ścieżek w muzyce. Karierę zrobi i tak, jest wielką indywidualnością.
To oczywiście tylko wycinek Open‘era 2017. Dziesiątki wykonawców sprawiają, że festiwal ten jest atrakcyjny dla naprawdę masowej publiczności. Równocześnie uniemożliwia posłuchanie i zobaczenie wszystkiego. Wszystko, co dobre, ma swoją cenę...