Operacja na otwartym... szpitalu
Szpitale w panice, a pacjenci poirytowani już nie tylko niesmacznym obiadem.
Z wejściem w życie ustawy emerytalnej obniżającej do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn wiek przejścia na emeryturę, z oddziałów odejdzie nawet 20 procent pielęgniarek, a może nawet i więcej. Szacunki trwają, jednak już wiadomo, że dla wielu szpitali może to oznaczać katastrofalne skutki. Pierwszy ze swoimi wyliczeniami wychylił się dyrektor szpitala im. Barlickiego w Łodzi. Alarmuje, że w jego szpitalu jesienią na emeryturę przejdzie aż co piąta pielęgniarka, a to skończy się zamykaniem oddziałów, bo nie będzie miał kto zajmować się pacjentami.
Ustawa jednak przyspieszyła to, co nieuniknione. Średnia wieku polskiej pielęgniarki to 50 lat. W szpitalach ze świecą szukać młodej, bo te nie chcą pracować za grosze i wyjeżdżają, ale za godzinę wartą 13 złotych niedługo już nawet Ukrainki nie będą chciały zajmować się naszymi chorymi. Modne stało się nawet hasło: „Noc. Ona jedna, ich trzydziestu”. Chodzi oczywiście o pacjentów w szpitalnym oddziale podczas nocnego dyżuru pielęgniarki. To niestety standard. Grafiki rozciągnięte jak guma, a obsada minimalna dla zapewnienia bezpieczeństwa chorych.
Co robi resort zdrowia, by poprawić sytuację? Ogranicza. Co? Łóżka. Hucznie promowane mapy potrzeb zdrowotnych głoszą między innymi, że w oddziałach jest nadmiar szpitalnych miejsc dla chorych, więc trzeba się ich pozbyć, by bilans finansowy szpitala był na plusie. Ale szeptany efekt tego działania to załatanie dziury niedoboru białego personelu. Chociaż już nie tylko białego. Niedługo lekarze i pielęgniarki dopiszą sobie nowe obowiązki, które przejmą po salowych, bo i te już mają dość.
Mniej łóżek to mniej pacjentów, a jeśli mniej pacjentów to mniej osób potrzebnych do pracy. Tylko czy naprawdę chodzi nam o wprowadzenie służby zdrowia w śpiączkę kliniczną, czy może jednak ktoś jeszcze potrafi przeprowadzić reanimację. Albo usta - usta, jak to woli.