Opozycja mobilizuje hasłami, które nie trafiają [rozmowa]
Rozmowa z prof. RADOSŁAWEM SOJAKIEM, socjologiem z UMK, o tym, dlaczego PiS znowu króluje w sondażach.
Po czarnym proteście notowania PiS spadły. Wówczas część politologów prognozowała, że zaczęły się chude lata dla partii rządzącej. Tymczasem dziś się okazuje, że w ciągu kilkunastu dni wszystkie te zapowiedzi okazały się nic nie warte. Notowania Prawa i Sprawiedliwości znów zwyżkują.
Najprościej byłoby odpowiedzieć, że tamte prognozy były myśleniem życzeniowym. Mamy do czynienia z takim zaognieniem walki politycznej, że racjonalne argumenty przebijają się rzadko.
Bo czarny protest wcale nie był tak nośny, jak przedstawiły go media?
Żeby zrozumieć, w czym rzecz, trzeba uchwycić dynamikę dwóch procesów. Jeden ma charakter lokalny, drugi - ogólnocywilizacyjny. Zacznijmy od drugiego. Margaret Archer, brytyjska socjolog, zwraca uwagę, że dzięki nowoczesnym technologiom komunikacyjnym organizowanie protestów społecznych staje się proste jak nigdy dotąd. Jest jednak i druga strona medalu - dużo trudniejsze, niemal niemożliwe staje się budowanie trwałych ruchów społecznych. Mówiąc inaczej -
łatwo dziś rozpalić ogień społecznego protestu, ale najczęściej jest to ogień słomiany.
Na to nakłada się lokalna inflacja tych protestów. Zauważmy, że od wyborów protesty organizowane są wokół spraw, które większości Polaków nie obchodzą. Niezależnie od tego, jak to oceniamy - nie obchodzi Polaków Trybunał Konstytucyjny ani dobre (lub złe) imię Lecha Wałęsy. Przytłaczającej większości nie obchodzi też kwestia aborcji. Polacy przyzwyczaili się do kompromisu aborcyjnego i raczej nie są zainteresowani jego zmianą. Uruchamia się przy tym pewien mechanizm, który jest charakterystyczny dla polskiej sceny politycznej. Przypomnijmy sobie, że gdy wybuchła afera hazardowa i powołano komisję śledczą, PiS zacierało już ręce, że to będzie początek końca i za chwilę Platforma szybko się rozsypie. Błyskawicznie się jednak okazało, że Platforma jest impregnowana na wszelkie negatywne bodźce. Tak było do czasu, kiedy wybuchły ośmiorniczki - także z rocznym niemal opóźnieniem. Taki sam scenariusz nie jest wykluczony w przypadku Prawa i Sprawiedliwości. Negatywne komunikaty mogą zbierać się długo i nie przekładać zasadniczo na sondaże, ale gdy pękną ośmiorniczki lub coś w tym stylu, sytuacja będzie nie do odratowania. Notowania polecą na łeb.
Jeśli tyle ważnych kwestii nie obchodzi Polaków, to co Polaków obchodzi?
Przede wszystkim własny dobrobyt i coś, co nazwałbym elementarną godnością funkcjonowania w państwie. Odwoływanie się do haseł socjalnych, które PiS odczytuje jako swoją wielką szansę, okazało się nośne. Nie chodzi nawet o to 500 złotych. W pewnych obszarach udało się Prawu i Sprawiedliwości pokazać, że Polacy nie muszą traktować państwa jako siły opresywnoobcej.
Proszę nie żartować. Na co dzień spotykam ludzi, którzy czują się w Polsce jak w państwie okupowanym.
Mówimy o skrajnych (10-15-procentowych) skrzydłach elektoratu, które odnajdziemy po obu stronach. Do pewnego stopnia te grupy się równoważą. Mnie bardziej interesuje środek, bo to on decyduje o przesunięciach na scenie politycznej. Opozycja próbuje mobilizować tę grupę, używając haseł, które do niej nie trafiają i nie są traktowane jako istotny problem. PiS natomiast zagwarantował dwa duże posunięcia socjalne (500+ i płaca minimalna).
Zauważmy, że operacja 500+, która - jak alarmowała opozycja - miała zakończyć się kompletnym chaosem, została jednak przeprowadzona dość sprawnie.
PiS udało się też odpowiednio przedstawić spór ze środowiskiem sędziowskim, które stało się ucieleśnieniem zdeprawowanego aparatu administracji i władzy.