Oraz że cię (chyba) nie opuszczę aż do śmierci
Rozwód. To pojęcie w słowniku naszych dziadków i rodziców praktycznie nie istniało. Nasze pokolenie żyje jednak w czasach, kiedy widmo rozstania się małżonków na dobre nie robi na nikim specjalnego wrażenia.
Obserwując to, co się obecnie dzieje z nowożeńcami, można stwierdzić, że im gorzej powodzi się im w życiu, tym bardziej trwałe są ich małżeństwa. Wiele współczesnych par ma, z punktu widzenia obserwatora, wszystko.
Znają się po kilka lat, mieszkają ze sobą przed ślubem, wspólnie podejmują decyzję o hucznym weselu. Zaraz po złożeniu przysięgi coś zaczyna się psuć. Okazuje się, że nie ma sensu męczyć się ze współmałżonkiem. Jedynym racjonalnym rozwiązaniem okazuje się rozwód. W zdecydowanej większości pozwów, jako przyczynę rozpadu pożycia małżeńskiego, wskazuje się różnice charakterów nie do pogodzenia.
Dziwne, że te same dwa charaktery mogły ze sobą współistnieć przed ślubem. Kiedy pojawiają się pierwsze kłopoty najszybszym i najłatwiejszym rozwiązaniem jest rozwód. Trzeba tylko pamiętać, że to najprostsza droga. Ktoś mówił, że małżeństwo to prosta sprawa?