Orły ruszają do akcji. Startują po mistrzostwo świata w ratowaniu [zdjęcia]
Białe Orły, czyli ekipa ratowników górniczych KGHM ma apetyt na medale mistrzostw świata w górniczym ratownictwie. Na co dzień walczą o ludzkie życie.
Wygląda to trochę jak jakaś dziwna pantomima. Szóstka mężczyzn w czerwonych kombinezonach, hełmach i z aparatami tlenowymi wykonuje dziwne ruchy. Okazuje się, że rozległy plac przed siedzibą Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego KGHM w Sobinie „udaje” kopalnię. A dziwne ruchy ratowników to symulowanie ostukiwania stropu, wchodzenia do kolejnych podziemnych komór. To sprawa wyobraźni i scenariusza ćwiczeń. I jeszcze dziwaczny dźwięk piszczałki...
- Pojedynczy sygnał to stop, dwa oznaczają, że ruszamy do przodu, a trzy to niebezpieczeństwo i cofamy się - tłumaczy trener ratowników górniczych KGHM, którzy wybierają się na mistrzostwa świata do Kanady, Roman Glapski.
Ćwiczenie czyni mistrzem
Tutaj nie widać specjalnego pośpiechu, żadnego niepotrzebnego ruchu. Bo istota tego ćwiczenia nie polega na śrubowaniu jakiegoś czasu. Ma raczej na celu przyswojenie określonych procedur niż sprawdzenie kondycji czy sprawności fizycznej. Podjęcie osoby zatrutej gazem, akcja reanimacyjna, amputacja w warunkach „bojowych”. To ćwiczenia, ale oni doskonale wiedzą, że niemal w każdej chwili może być to element prawdziwej akcji, akcji, w której nie chodzi o medale mistrzostw, ale o ludzkie życie.
To już dziesiąte zawody, w których ratownicy z KGHM wezmą udział. A mają one nieco nieoficjalnie rangę mistrzostw świata. W poprzednich edycjach nigdy ludzie z KGHM nie schodzili poniżej pewnego poziomu, mają za sobą zwycięstwa i miejsca na „pudle”. Najgroźniejsi rywale to Amerykanie, Kanadyjczycy, Australijczycy i Chińczycy. Oraz polscy ratownicy z górnictwa węglowego. Ale - jak mówią - sytuacja jest dynamiczna.
- To nie tylko konfrontacja na poły sportowa - dodaje Glapski. - Oczywiście są emocje, jest ożywiający wszystko duch rywalizacji, ale także pole wymiany doświadczeń. Zarówno tych dotyczących rozwiązań systemowych, jak chociażby metod szkolenia czy używanego podczas akcji ratowniczej sprzętu. I naprawdę pod żadnym względem nie mamy się czego wstydzić.
- W każdym z państw obowiązują indywidualne zasady funkcjonowania ratownictwa - dodaje Darosław Kubiak, dyrektor Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego KGHM. - W niektórych są ratownicy zawodowcy, w innych ochotnicy. My mamy system mieszany. Lwią część ratowników stanowią pracownicy „dołowi”, dla których warunki panujące w kopalni to codzienność. I to obycie w warunkach akcji ratowniczej jest nie do przecenienia.
Ratownikiem może zostać każdy górnik, który skończył 21 lat, co najmniej rok przepracował w kopalni i ma tzw. dołowy etat. Kandydat składa podanie do kopalnianej stacji ratownictwa. Najpierw badany jest stan zdrowia kandydata, przechodzi on wyśrubowane testy wydolnościowe identyczne z tymi, którym poddawani są sportowcy. Kolejny etap selekcji to badania psychologiczne.
- Tutaj odsiew jest największy - mówi zawodowy ratownik Jacek Gąsieniec, kapitan jadącej do Kanady drużyny. - Przede wszystkim trzeba wykluczyć indywidualistów. Nie ma miejsca na tzw. kozaczenie, Rambo nie jest nam potrzebny, gdyż bohaterem zostaje się zazwyczaj po śmierci. Każdy zastęp musi być sprawnie działającym zespołem. Tak, aby bezpiecznie przeprowadzić akcję ratowniczą. Bezpieczną także dla ratowników.
Ze stosu podań tylko nieliczne trafiają do kolejnego etapu rekrutacji. Bywają nabory, że ratownikiem zostaje jeden na trzydziestu kandydatów, statystycznie udaje się to jednemu na dziesięciu chętnych. Bo i pozory często mylą. Cytując jednego z ratowników na kwalifikacje przychodzą takie „charty”... I nagle przepadają na testach.
Bez pantomimy
- I dzięki temu selekcja ratowników do drużyny nie jest trudna, gdyż mamy naprawdę doskonałych fachowców - dodaje Kubiak, ale po chwili się poprawia. - A może właśnie dlatego jest trudna, gdyż co jeden z naszych ratowników, to lepszy. W tym roku na mistrzostwa jedzie trzech zawodowców, reszta to ochotnicy.
To, że kanadyjscy organizatorzy zawodów zdecydowali się zorganizować je w kopalni, a nie na placu lub w hali gimnastycznej, daje podobno naszej drużynie przewagę. Nie będzie potrzebna ta cała „pantomima”, która nas nieco śmieszy. Im mniej jest umowności, a więcej realnych warunków, gdzie nie trzeba sobie wyobrażać, że tutaj mamy wyrobisko, a tutaj spąg, tym bardziej procentuje doświadczenie „prawdziwych” górników. Podczas ćwiczeń w Sobinie na trawie rozłożone są kartki z opisem miejsca i panujących w nim warunków, ramy z zasłonkami udają kolejne komory i korytarze. Do tego człowiek z mapą, czyli tzw. mapman, na bieżąco konfrontuje położenie teamu z planem.
- Dbam także o łączność ze sztabem, z kierownikiem akcji, który jest też trochę takim naszym ubezpieczeniem- dodaje Paweł Opiłowski, dzierżąc w dłoni szkic warunków terenowych. H On także ma mapę i kontroluje, gdzie jesteśmy i co robimy. Symulowana akcja górnicza jest naprawdę najtrudniejsza, gdyż do końca nie wiemy w co idziemy. Niby zadanie jest proste. Jak najszybciej dotrzeć do poszkodowanych, jednocześnie dbając o własne bezpieczeństwo. Nie można jednak dać porwać się emocjom, stąd to nasze niemal niewolnicze trzymanie się procedur. I planu.
Ratownicy będą rywalizowali w kilku dyscyplinach. Jest zatem symulowana akcja ratownicza, zwalczanie pożaru, udzielanie pierwszej pomocy, akcja wysokościowa i wreszcie test wiedzy teoretycznej oraz popis znajomości sprzętu przez mechaników. Każda konkurencja punktowana jest osobno i liczy się do klasyfikacji ogólnej.
- Nasze słabe punkty? Nie ma takich - śmieje się rezerwowy Piotr Morawiec. Jakie jest jego zadanie w drużynie? W przypadku niedyspozycji lub kontuzji zastąpić kolegę z drużyny. A jeśli nie będzie takiej potrzeby, to on będzie pozorantem, to właśnie jego będą koledzy wynosić z pożaru i „amputować” mu kończyny. Taki los rezerwowego.
Ratownik to nie zawód
Zabawa? Dla wielu z górniczych ratowników to pasja, niemal sens życia. Niektórzy specjalnie, oprócz górniczych specjalności, ukończyli studia ratownictwa medycznego. Pracują, robią swoje w kopalniach, a bycie ratownikiem staje się pasją.
- Tak, te zawody mogą się wydawać zabawą - dodaje Jacek Gąsieniec. - My nie możemy tego tak traktować. To podsumowanie, weryfikacja naszych działań, wiedzy, sprawności. Wbrew pozorom ważne są, o czym tyle mówimy, procedury, a na zawodach obowiązują procedury organizatora. Na szczęście kanadyjskie są bardzo podobne, ale na przykład styl ukraiński, z którym wcześniej się spotkaliśmy, stał wręcz w sprzeczności z naszymi zasadami.
Zawodnicy teamu White Eagles, taką bowiem nazwę przyjęła reprezentacja, trenują od rana do wieczora. Jak przed prawdziwymi sportowymi rozgrywkami, sztab zbiera wszelkie możliwe informacje na temat zbliżającej się konfrontacji. Bo jak tłumaczy trener, do ostatniej chwili nie będzie wiadomo wszystkiego. Cóż, przywilej gospodarzy, zapewne „boisko” zostanie przygotowane pod ich drużynę. Jak chociażby w żużlu - znajomość toru procentuje. Drużyna otrzymuje plan i rusza do akcji.
- To trochę jest jak z krzyżówką, rebusem do rozwiązania - dodaje trener drużyny KGHM.
Nie od święta
Zresztą te nieustanne treningi to dla nich codzienność. Nie tylko dlatego, że muszą dbać o kondycję. Co tydzień nowa drużyna trafia do jednostki w Sobinie. Po tygodniowym dyżurze trzy zastępy ratowników górniczych opuszczają obiekt Górniczego Pogotowia Ratowniczego, ich miejsce zajmują trzy kolejne pięcioosobowe zespoły, po jednym z każdej z kopalń KGHM.
- Tutaj, w stacji ratownictwa górniczego w Sobinie, dyżur pełni 19 osób stanowiących siły pierwszego rzutu - tłumaczy dyrektor Kubiak. - W Jednostce Ratownictwa Górniczo-Hutniczego zatrudnionych jest 13 zawodowych ratowników górniczych mających do dyspozycji 400 przeszkolonych ratowników, którzy na co dzień pracują na dole. Każdy z nich co roku musi zaliczyć najmniej dwa dyżury w Sobinie. A dyżur to w rzeczywistości cykl szkoleń i ćwiczeń. W jednostce stworzono poligon, który pozwala odtworzyć warunki panujące w kopalni.
Jednak bywa, że prosto z treningu trafiają do akcji. Tylko w ostatnich dniach ratownicy KGHM musieli ruszyć na ratunek dwukrotnie. Ostatni raz w sobotę. Na szczęście obyło się bez ofiar. Szczęście? Ogromny w tym udział ratowników i ich treningów.
Gdy rozlega się dźwięk alarmu, ratownicy dyżurujący w Sobinie wskakują do charakterystycznego, białego wozu bojowego, który przypomina luksusowy autokar. Niezależnie od tego, czy jest to akcja zawałowa, czy pożarowa, sprzęt jest spakowany, w każdej chwili gotowy do użycia. Wyjazd za bramę zajmuje najwyżej minutę. Dotarcie do najbardziej odległego szybu nie może trwać dłużej niż 20 minut.
I to właśnie tutaj jest miejsce na prawdziwe mistrzostwo.
White Eagles
Skład drużyny:
- Jacek Gąsieniec, kapitan (Jednostka Ratownictwa Górniczo-Hutniczego)
- Paweł Opiłowski „mapman” (Zakład Górniczy Rudna)
- Kuba Lewicki ratownik II (JRGH)
- Bartłomiej Tursa ratownik III (ZG Lubin)
- Krzysztof Skraba zastępca kapitana (ZG Rudna)
- Maciej Majcher kierownik akcji (ZG Polkowice-Sieroszowice)
- Piotr Pielech (ZG Lubin)
Będą walczyli w Kanadzie.
Międzynarodowe zawody zastępów ratowniczych odbędą się w kanadyjskim Sudbury, w prowincji Ontario. Do rywalizacji stanąć mają 32 drużyny z 13 krajów świata. Pierwszy gwizdek sędziego ma zabrzmieć 19 sierpnia. Wcześniej zawodnicy będą trenowali na miejscu.Poprzednie mistrzostwa świata ratowników odbyły się w Polsce w 2014 r. Uczestniczyło w nich 21 drużyn z 13 państw.