Oscary 2019: Paweł Pawlikowski i Alfonso Cuarón, "Zimna wojna" i "Roma". Oscarowa rywalizacja, oscarowa przyjaźń
Oscary 2019: Dla wielu z nas może to być bezsenna noc. Z niedzieli na poniedziałek, o godzinie 2.00 czasu polskiego, rozpocznie się telewizyjna transmisja z Dolby Theatre w Hollywood z 91. ceremonii wręczenia Oscarów. Warto widzieć tegoroczne Oscary także przez pryzmat... relacji między twórcą „Zimnej wojny” Pawłem Pawlikowskim oraz reżyserem „Romy” Alfonso Cuarónem. Wielkie dzieła, wielcy reżyserzy, wielka rywalizacja oscarowa. I wielka przyjaźń.
Oscary 2019: Paweł Pawlikowski i Alfonso Cuaron, "Zimna wojna" i "Roma"
Dla polskiej kinematografii to wyjątkowe wydarzenie, bowiem reprezentująca ją „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego otrzymała nominacje aż w trzech kategoriach: najlepszy film nieanglojęzyczny, najlepsza reżyseria i najlepsze zdjęcia. I we wszystkich tych kategoriach rywalizuje o złotą statuetkę z „Romą” meksykańskiego reżysera Alfonso Cuarona, filmem, który (obok „Faworyty” Yorgosa Lanthimosa) zdobył najwięcej, bo aż dziesięć, nominacji.
„Roma”, która ma na koncie dwa Złote Globy i cztery nagrody BAFTA, wyrasta na najpoważniejszego oscarowego kandydata podczas tegorocznej gali Amerykańskiej Akademii Filmowej, ale i „Zimna wojna” ze Złotą Palmą za reżyserię w Cannes i Europejską Nagrodą Filmową uważana jest za jeden z najciekawszych filmów roku. Oba tytuły wymieniane są często jednym tchem, warto więc przyjrzeć się im dokładniej, tym bardziej że owo „przyglądanie się” jest prawdziwą ucztą dla oczu, a tropienie różnic i podobieństw - dodatkową przyjemnością. Zacznijmy jednak od twórców.
Co łączy dwóch wielkich artystów?
Twórców łączy przyjaźń, co obaj chętnie podkreślają. Meksykanin często mówi o Pawlikowskim jako o „moim polskim bracie”, podkreślając ich podobną wrażliwość, wielki indywidualizm i wolność ducha.
Z kolei nasz reżyser w wywiadzie dla „El Heraldo de Mexico” zrewanżował się twierdzeniem, że gdyby się miał kolejny raz narodzić, chętnie uczyniłby to na azteckiej ziemi. Obaj panowie są w zbliżonym wieku (Pawlikowski urodził się w 1957 roku, Cuaron jest o cztery lata młodszy), obaj spędzili wiele lat na emigracji i w podobnym czasie obudziła się w nich potrzeba, by powrócić do ojczyzny i zrobić film o przeszłości. Alfonso Cuaron o pomyśle nakręcenia „Romy” wspominał już dawno, ale to czarno-biała „Ida” - pierwszy polski film Pawlikowskiego, nagrodzony Oscarem w 2015 roku - okazała się niezwykle ważną inspiracją. Na tyle ważną, że gdy z realizacji „Romy” wycofał się operator Emmanuel Lubezki, Cuaron natychmiast zadzwonił do Łukasza Żala, autora zdjęć do „Idy”, z propozycją współpracy. Ponieważ Żal był już zajęty „Zimną wojną”, meksykański reżyser, który z wykształcenia jest operatorem, zdecydował, że sam stanie za kamerą, czyniąc swą autobiograficzną opowieść jeszcze bardziej osobistą.
„Roma”, jedynym narzędziem była pamięć
Film przenosi nas w lata siedemdziesiąte do tytułowej, zamożnej dzielnicy miasta Meksyk, gdzie dorastał Alfonso Cuaron wraz z trójką starszego rodzeństwa. Jego główną bohaterką jest indiańska niania Cleo, która z wielkim zaangażowaniem i miłością opiekuje się rodziną. To burzliwy czas. Na ulicach stolicy dochodzi do masakry studentów, pozornie szczęśliwe życie rodziny przekreśla odejście ojca, ciężarną Cleo porzuca chłopak.
Cuaron z wielką pieczołowitością odtworzył historię swego dzieciństwa. Odnalazł stare meble, zatrudnił aktorów naturszczyków podobnych do swoich krewnych, odrzucił klasyczne reguły dramaturgii, skupiając się na własnych wspomnieniach. W jednym z wywiadów powiedział, że jego jedynym narzędziem była pamięć.
Czarno-białą, niespieszną opowieść ogląda się jak film dokumentalny. Długie ujęcia, powolne panoramy, mało zbliżeń, dyskretny dystans pomiędzy widzem a tym, co na ekranie, jakby kamera nie chciała przekroczyć granic intymności. Wrażenie podglądania prawdziwego życia potęguje fakt, że w „Romie” nie ma muzyki. Słyszymy dokładnie to, co bohaterowie, a warstwa dźwiękowa jest równie intensywna jak warstwa wizualna.
To film odarty z fikcji. Cuaron spogląda w przeszłość i z dzisiejszej perspektywy opowiada o życiu małego chłopca, którym był przed pięćdziesięcioma laty. I o indiańskiej niani, która - właśnie z perspektywy czasu - okazała się w tej historii najważniejsza. To właśnie jej zadedykował swój film.
Zimna wojna muzyczna
Bardzo osobistą dedykacją opatrzona została również „Zimna wojna”. Paweł Pawlikowski poświęcił ją rodzicom, ich imiona nadał również swoim bohaterom. Choć historia miłości Zuli i Wiktora odwołuje się do uczucia łączącego jego matkę i ojca, to w przeciwieństwie do filmu Cuarona, jest misternie utkaną fikcją. I jeśli „Romę” możemy porównać do nieco rozwlekłej prozy, to „Zimna wojna” jest zwartą, czystą poezją, pełną skrótów i niedomówień.
To również czarno-biała podróż w przeszłość. Tym razem w lata pięćdziesiąte, do powojennej Polski. Wiktor jest muzykiem zaangażowanym w stworzenie ludowego zespołu. Zula dziewczyną, która do niego trafia. Miłość tych dwojga, rozpisana na kilkanaście lat, pełna rozstań i powrotów, jest jedną z dwóch głównych bohaterek filmu. Drugą jest muzyka. Począwszy od ludowych piosenek w surowym, siermiężnym wykonaniu, przez porywający rozmachem chóralny śpiew, francuski jazz, festiwalowy pop. Jest czego słuchać. Jest również na co patrzeć, bo Łukasz Żal, którego talent uczynił z „Idy” operatorskie arcydzieło, w „Zimnej wojnie” daje kolejny popis swoich umiejętności. Tutaj każdy kadr jest jak obraz, jak dopracowana do perfekcji fotografia.
Perfekcjoniści dwaj
Zarówno Pawlikowski, jak i Cuaron słyną z perfekcji. Nie lubią się spieszyć i pracują na własnych zasadach. Meksykański reżyser spędził na planie ponad sto dni, polski - sześćdziesiąt. Paweł Pawlikowski robił nawet po kilkadziesiąt dubli. Obaj kręcili swoje filmy chronologicznie, co jest rzadką praktyką, a scenariusz był zaledwie punktem wyjścia, bo - jak uważają - film dzieje się na planie i powstaje w ruchu.
W trakcie realizacji zwykli robić co pewien czas przerwy, by przejrzeć zarejestrowany materiał, zastanowić się, czy kroczą właściwą drogą. Konsultowali się. Wymieniali się uwagami, oglądali zmontowane fragmenty swoich filmów, czytali swoje scenariusze. Krytyczne, fachowe opinie przyjaciela okazały się bezcenne. Cuaron opowiadał, że z jednego projektu w ogóle zrezygnował po tym, jak Pawlikowski rozebrał go na czynniki pierwsze.
Spotykali się już na różnych galach i festiwalach, ale na ceremonii w Dolby Theater jeszcze nigdy. Paweł Pawlikowski swojego Oscara otrzymał cztery lata temu. Cuaron wielki triumf święcił w 2013 roku, kiedy jego „Grawitacja” zdobyła aż siedem statuetek, z czego on sam dwie: za najlepszą reżyserię i montaż. Jak będzie w tym roku?
Medialne spekulacje trwają. Czy „Roma” ma szansę wygrać w kategorii „Najlepszy film”? Niektórzy twierdzą, że tak. Trudno o lepszą odtrutkę na zakusy budowania przez Donalda Trumpa muru na granicy z Meksykiem, niż nagrodzenie meksykańskiego reżysera najważniejszym Oscarem. Gdyby tak się stało, byłby to ogromny sukces skromnego, latynoskiego obrazu. Czy w takim razie „Zimna wojna” miałaby szansę w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”? Amerykański serwis IndieWire uważa, że jak najbardziej. Ogromna kampania Netflixa, producenta i dystrybutora „Romy”, może mu paradoksalnie zaszkodzić, bo w Stanach Zjednoczonych odczuwa się już lekkie zmęczenie tym filmem, a „Zimna wojna” została przyjęta przez Amerykanów bardzo ciepło.
Pozostaje pytanie, co z Oscarem za reżyserię i zdjęcia? Czy opcja: Paweł Pawlikowski i Łukasz Żal jest prawdopodobna? Dla naszego operatora to już druga nominacja. Może tym razem się uda. Co do reżyserskiego kunsztu Pawlikowskiego nikt nie ma wątpliwości, ale w tej kategorii konkurencja jest silna. Jego najpoważniejsi rywale to Yorgos Lanthimos, Spike Lee i oczywiście Alfonso Cuaron. Wszystko wyjaśni się już niebawem. Zresztą, skoro Paweł i Alfonso są jak bracia, to Oscar i tak zostałby w rodzinie.