Tegoroczną galę rozdania Oscarów znów będziemy w Polsce oglądać z wypiekami na twarzach. „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego ma szansę na trzy statuetki. Czy reżyser przebije swój własny sukces - Oscara dla „Idy” z 2015 roku?
Najlepszy film nieanglojęzyczny, najlepsza reżyseria i najlepsze zdjęcia (Łukasza Żala - przyp. red.) - w tych trzech kategoriach polski film powalczy o nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. I jeśli krytycy trochę zapomnieli o Pawlikowskim od czasu jego „Idy”, czyli pierwszego polskiego obrazu w historii, nagrodzonego Oscarem w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, to teraz jego kolejne poczynania muszą już bacznie obserwować.
Nad czarno-białą „Zimną wojną”, historią niełatwej miłości rozgrywającą się w Polsce lat 50. i 60. i okraszoną niezwykłą muzyką łączącą w sobie m.in. jazz i folk, Pawlikowski pracował parę lat. W wywiadach często przyznaje, że na rozgłosie mu nie zależy - widać to w filmach, które tworzy bezkompromisowo i zawsze na swoich zasadach. I być może to jest właśnie klucz do sukcesu - „Zimna wojna” już ma na koncie ponad 20 nominacji i nagród, w tym Złotą Palmę za najlepszą reżyserię 71. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes. Swoją drogą to właśnie tam nasz kandydat do Oscara miał swoją światową premierę. Premierę przyjętą wyjątkowo dobrze, zakończoną łzami wzruszenia Julianne Moore i dwudziestominutową owacją na stojąco.
Pawlikowski to reżyserska ekstraklasa
W czym tkwi fenomen Pawlikowskiego? - Pawlikowski to jest ekstraklasa - komentuje dr Magdalena Wichrowska, filmoznawczyni, torunianka, kierowniczka Zakładu Kultury Audiowizualnej w Katedrze Przemysłów Kreatywnych WSG w Bydgoszczy. - Jest odważny, ryzykuje, nie boi się iść do końca w swojej wizji kina, potrafi do niej przekonać współpracowników, bo przecież kino to praca zespołowa, producentów, polską i międzynarodową widownię. Ma charyzmę, ale też dar dzielenia się emocjami.
To rzadkie zjawisko w tych czasach. - To prawda. Dziś niewielu twórców potrafi tak subtelnie, celnie, dowcipnie i ze swadą opowiadać o tym, co nas prawdziwie dotykało, dotyka i dotykać będzie. Tam, gdzie wielu patrzy i opisuje, Pawlikowski dostrzega i milczy. Widzowi daje wolność, traktuje go jak partnera - podkreśla Wichrowska.
Jakie zatem „Zimna wojna” ma szanse w tegorocznym oskarowym wyścigu? - Są nominacje - są szanse, i to trzy, nie jedna! Najbardziej oczywistym konkurentem dla „Zimnej wojny” jest „Roma”, nominowana w tych samych kategoriach, ale też prezentująca pewien rodzaj wrażliwości, którym oba tytuły trafiają do podobnej widowni - odpowiada filmoznawczyni. - Jednak już dziś, niezależnie od ostatecznej decyzji Akademii, trzeba wyraźnie podkreślić - nominacje dla filmu nieanglojęzycznego z tej części Europy za reżyserię i zdjęcia to jest sytuacja nadzwyczajna.
Pawlikowski i cała ekipa „Zimnej wojny” konkurencję mają mocną. Za najlepszą reżyserię nominowani są bowiem między innymi Alfonso Cuarón („Roma”) i Spike Lee („Czarne bractwo. BlacKkKlansman”). Za zdjęcia również Cuarón, ale także chociażby Matthew Libatique („Narodziny gwiazdy” ) i Robbie Ryan („Faworyta”), a w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny... znów Cuarón, a właściwie jego „Roma”.
A za kogo najmocniej będzie trzymać kciuki Magdalena Wichrowska? - Krzyżuję palce, by trzy statuetki zamieszkały nad Wisłą - zdradza bez zaskoczenia i dodaje. - W oskarowych wyścigach zazwyczaj kibicuję twórcom wyrazistym i odważnym. Jestem odporna na wszelką doraźność, fizyczne metamorfozy, a już zwłaszcza politykę tematów ważnych i ważniejszych, jeśli nie stoi za nimi artystyczne spełnienie i emocjonalna łączność z widzem. W tym roku kibicuję trzem tytułom: „Zimna wojna”, „Roma” i „Faworyta”. Dwa ostatnie mają po dziesięć nominacji, ale - jak zwykle - zdarzyć może się absolutnie wszystko.
Za naszego kandydata do Oscara kciuki (ale skrycie) trzyma też Emilia Walczak, pisarka, filmoznawczyni, redaktorka „Fabularii” i „Bydgoskiego Informatora Kulturalnego”, choć jej akurat „Zimna wojna” nie porwała.
Bardzo dobry, ale arcydziełem nie jest
- Uważam, że to bardzo dobry film, ale nie arcydzielny. Nie przeceniałabym go - mówi. - Paweł Pawlikowski jest oczywiście mistrzem budowania klimatu i ze wszystkich elementów tej złożonej układanki, jaką jest film, potrafi stworzyć świat, w którym widz zagłębia się już od pierwszych ujęć. Ale z drugiej strony historia przedstawiona w „Zimnej wojnie” do mnie zupełnie nie trafiła, w wyniku czego mój stosunek do tego obrazu nie jest jakiś wybitnie uniżony - wyznaje.
Na kogo więc stawia? - Zestawienie tytułów nominowanych do filmu roku jest tak kuriozalne, że totalnie nie wiem, jaki był klucz ich doboru - komentuje Walczak. - Z tej przedziwnej mieszanki jako faworyta osobiście wskazałabym najprędzej chyba „Czarne bractwo. BlacKkKlansman”. W kategorii reżyser także stawiam na Spike’a Lee. Najlepszy aktor - pewnie przekonujący Rami Malek jako Freddie Mercury w „Bohemian Rhapsody”. A aktorka? Może Olivia Colman? A może Lady Gaga? Seria nominacji dla „Narodzin gwiazdy” może wszak przynieść zaskakujące rezultaty… To nie był zły film! Nasza „Zimna wojna” szansę na Oscara może mieć oczywiście w kategorii filmu nieanglojęzycznego, chociaż po piętach depcze jej epicka „Roma”.
W tym roku Oscary zostaną rozdane już po raz 91. Był taki moment, parę lat temu, gdy mówiło się, że nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej są przyznawane według klucza, któremu daleko do honorowania naprawdę wybitnych dzieł. Coś się chyba jednak zmieniło.
Akademia ma aspiracje
- Akademia coraz chętniej nominuje i bywa, że również nagradza w najważniejszych kategoriach, filmy kameralne, bez hollywoodzkiego rodowodu - zauważa Magdalena Wichrowska. - To wyraźny sygnał, że ma aspiracje, by wyznaczać trendy kina światowego, a nie tylko honorować swoje produkcje. To ważna deklaracja, która bardzo mnie cieszy.
Rzeczywiście cieszy, tym bardziej że słowo „Oscar” w naszej świadomości cały czas odpowiada czemuś niezwykle prestiżowemu. - Już same nominacje - a zwycięskie tytuły w stu procentach - wciąż stanowią dla wielu widzów wyznacznik jakości w kinie - uważa Emilia Walczak. - Ja sama też biorę te czynniki pod uwagę. Oskarowe tytuły są na pewno gwarantem udanego rozrywkowego seansu, pytanie tylko, czego w kinie szukamy. Bo jeśli na przykład artyzmu, to polecałabym jednak sugerować się gustem jury festiwali w Berlinie, Cannes, Wenecji czy Sundance Film Festival.
Ten artyzm wskazują także zazwyczaj decyzje jurorów Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage, który w tym tygodniu, po dziewięciu latach, pożegnał się z Bydgoszczą. Od dawna jednak zestawienia laureatów Camerimage okazują się być proroczymi dla oskarowych rozstrzygnięć. I znów tak jest - przynajmniej na poziomie nominacji.
Camerimage jak oskarowy prorok
Oto bowiem „Zimna wojna” w czasie Camerimage 2018 zdobyła Srebrną Żabę w konkursie głównym, a „Roma”, z którą na festiwal do Bydgoszczy osobiście przyjechał Alfonso Cuarón (na pokaz filmu chciało się dostać prawie dwa razy tyle osób, ile było miejsc na sali kinowej - przyp. red.) - Brązową Żabę. Z kolei „Faworyta” ze zdjęciami Robbiego Ryana zgarnęła na Camerimage nagrodę publiczności.
Tegoroczna gala rozdania statuetek Amerykańskiej Akademii Filmowej będzie miała miejsce 24 lutego w hollywoodzkim Dolby Theatre. Jednak już teraz rezerwujemy sobie czas - bo chyba wszyscy czekamy na Oscara.
Przynajmniej na jednego.