Osiągnęła życiowy sukces. Walczy o Rio [rozmowa z Joanną Łochowską]
- Jestem skromna i wrażliwa. Pojawił się trochę szum medialny. Ludzie cieszą się razem ze mną, tylko nie do końca odnajduje się w takim rozgłosie - przyznała Joanna Łochowska z UKS Zielona Góra.
Zdaje się, że przy wyborze obecnie uprawianej dyscypliny pomogli bracia?
Od siódmego roku życia trenowałam akrobatykę, potem skok o tyczce. Potem tego zaprzestałam i szukałam zajęcia. Moje rodzeństwo trenowało podnoszenie ciężarów i zaproponowali mi, żebym spróbowała. Chciałam nadal aktywnie spędzać czas, a poza tym zawsze, kiedy opowiadali co się dzieje na ćwiczeniach i zawodach to było wesoło. Lubiłam być tam gdzie oni, więc poszłam. Tak się zaczęło.
Dla takiej młodej dziewczyny, co było takiego fajnego w podnoszeniu ciężarów?
Może na początku nie wiedziałam jeszcze dokładnie co, ale bardziej przyciągała mnie sama atmosfera i klimat na treningu. To mnie nakręcało. Fajnie, śmiesznie, ten czas był odpowiednio zagospodarowany. Pomogło mi to lepiej zorganizować się w obowiązkach szkolnych. Kiedy już „załapałam” o co w tej dyscyplinie chodzi, chciałam pokonywać kolejne rekordy, pojechać na zawody, obóz. Powoli się wdrażałam.
W jakim wieku stwierdziłaś, że będzie to twój sposób na życie?
Kiedy miałam 17 lat to zostałam włączona do kadry narodowej. Pojechałam na pierwsze mistrzostwa Europy i miałam okazję zasmakować prawdziwego życia sportowca. Wiadomo, że to taki wiek, że jest się jeszcze „dużym dzieckiem”. Do końca nie wiedziałam jeszcze jak to wszystko się potoczy. Tym bardziej, że miałam na uwadze cały czas szkołę i rodzinny dom. Myślę, że taką decyzję podjęłam jeżdżąc regularnie na turnieje do lat 20. Wtedy wiedziałam już, że chce iść w tym kierunku. Z resztą, zawsze marzyłam, żeby być sportowcem.
Rodzice wychowali mnie tak, że nigdy nie będę gonić za pieniędzmi. Moje serce jest tutaj.
Były jakieś momenty zwątpienia, myśli, że „to chyba jednak nie dla mnie...”?
Tak, zwłaszcza na początku. Trzeba było zmierzyć się ze stereotypem: „nie urośniesz”, „będziesz wyglądać jak facet” itd. To była przeszkoda w podjęciu decyzji czy zacząć trenować. Nie miałam jeszcze odpowiedniej wiedzy, takiej, którą teraz juz posiadam. Bałam się, że faktycznie może tak się stać. Generalnie zawsze widziałam, że są osoby silniejsze i zdolniejsze ode mnie. Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, że posiadam ku temu pewne predyspozycje, bo szło mi dobrze. Trenerzy kadry, jak i klubowi chwalili mnie, a skoro zostałam przez nich powoływana to musieli widzieć potencjał. Za namową braci zaryzykowałam i tak to się dalej potoczyło.
Czyli rodzina była nieco przyzwyczajona, że kolejna osoba z familii uprawia tę dyscyplinę. A jak podchodzili do twojego wyboru znajomi?
Trochę negatywnie. Wiąże się to ze stereotypem, który od lat jest krzywdzący dla naszej dyscypliny. Dopiero teraz badania naukowe dowodzą, że rozsądny trening jest podstawą prawidłowego rozwoju dzieci. Staram się wdrażać takie programy w szkołach, aby tłumaczyć i negować tę opinie, że się nie urośnie. Wcześniej zazwyczaj ciężarowcy byli krępi i niscy, bo przez niskie kończyny łatwiej było im dźwigać. Stąd powstał ten mit. Dowodem na obalenie tej teorii jest chociażby prezes związku Szymon Kołecki, który należy do wysokich mężczyzn, a zaczął trenować bardzo wcześniej.
Na przestrzeni lat treningów jak zmienia się ciało młodej kobiety?
Na pewno na plus. Z resztą nawet jakbym nie trenowała, to i tak bym wylądowała na siłowni. Zawsze lubiłam sport, dbałam o siebie i chciałam dobrze wyglądać. W żaden sposób mi to nie przeszkadza w codziennym życiu. Co ciekawe, wiele osób, które spotykam na ulicy nie może uwierzyć w to, że podnoszę ciężary. Ciężko jest zbudować masę mięśniową. Mocno nad tym pracuje, bo jest mi to potrzebne. Wystarczy tydzień lub dwa choroby i widzę, jak to wszystko spada. Tym bardziej nie ma możliwości, żeby z kobiety zrobić faceta (śmiech).
Obecnie ile najwięcej jesteś w stanie podnieść?
Na ostatnich mistrzostwach Europy było to 114 kg. Jednak wiem, że moje możliwości były większe, zwłaszcza w rwaniu, bo dopiero w trzecim podejściu zaliczyłam 90 kg. Wiem, że gdyby wcześniej próba się powiodła, to był coś jeszcze dołożyła. W podrzucie szłam tak, jak wyznaczały rywalki. Myślę, że w tym drugim elemencie mogło „wejść” jeszcze dwa-trzy kg więcej.
Z tego sportu da się wyżyć czy trzeba szukać jakiś dodatkowych zajęć?
Na pewno ciężko jest to połączyć z pracą zawodową. Przy treningu na wysokim poziomie organizm bywa zmęczony i trudno jest skupić na czymś innym. Co do warunków finansowych... nie będę ukrywać, że jest bardzo ciężko. Całe szczęście, że nadal mieszkam z rodzicami i mi pomagają. Dzięki temu mogę kontynuować karierę. Po skończeniu studiów nie udało mi się zdobyć stypendium z ministerstwa, bo trzeba znaleźć się w pierwszej ósemce. Ja byłam piąta, ale nie miałam 12 zawodniczek w swojej kategorii wagowej. Wówczas właściwie zostałam bez środków do życia. Ponadto pojawił się problem podstawowego ubezpieczenia zdrowotnego. Musiałam je wykupić na własną rękę. Teraz udało mi się wywalczyć stypendium. Nie są to jakieś wielkie pieniądze, tak, aby móc samemu się utrzymać. Do pracy też nie mogę pójść, bo jestem tydzień w Zielonej Górze, a później kolejne trzy na zgrupowaniu.
Jak wygląda twój trening?
Mamy zajęcia dwa razy dziennie. Trwają one około dwóch-trzech godzin. Wszystko zależy od etapu. Przed zawodami robimy ćwiczenia jakościowe, skupione na dwuboju olimpijskim. Generalnie to temat rzeka.
Robicie taką klasyczną siłownię?
Nie. My pracujemy na sprzęcie w Centralnych Ośrodkach Olimpijskich. Czasami korzystamy z klasycznych przyrządów, których używają na przykład lekkoatleci, ale raczej rzadko.
Jesteś jedyną zawodniczką UKS-u Zielona Góra?
Tak. Aczkolwiek mamy fajną grupę ośmiolatków, w której są trzy dziewczynki. Pracujemy nad nowym naborem i może za kilka lat to się zmieni.
Miałaś propozycje, aby opuścić rodzinne miasto i spróbować się w innym klubie?
Niektóre cały czas są aktualne. Przy okazji każdych większych krajowych zawodów trenerzy się przypominają. Jednak mimo tego, że nie jest tutaj świetnie pod względem finansowym to nie chce zmieniać otoczenia...
Lokalny patriotyzm?
Chyba tak. Rodzice wychowali mnie tak, że nigdy nie będę gonić za pieniędzmi. W przypadku, gdyby sytuacja mnie do tego zmusiła miałabym do podjęcia bardzo trudną decyzję. W Zielonej Górze może nie mam odpowiedniego wsparcia finansowego, ale na pewno mentalne. Moje serce jest tutaj.
Ostatnio zdobyłaś brąz mistrzostw Europy. Masz niedosyt, że nie udało się stanąć na wyższym stopniu podium?
Do srebra zabrakło mi zaledwie jednego kilograma, natomiast złoto było całkowicie poza zasięgiem. Każdy teraz mnie pyta czy nie dało rady wskoczyć na drugie miejsce. Powiem tak: przy szybszym zaliczeniu rwania na pewno było to na wyciągnięcie ręki. Jednak nie myślę o tym. Cieszę się z tego co mam.
To życiowy sukces?
Można tak powiedzieć. Miałam trochę osiągnięć jako juniorka, ale w gronie seniorów ich nieco brakowało. Zawsze byłam w czołówce, ale czegoś zabrakło. Traktuję to jako ukoronowanie tych 20 lat, od kiedy wyczynowo trenuję.
Podobało ci się w Skandynawii?
Przepiękny krajobraz. To chyba pierwsze mistrzostwa Europy, w których wszystko było prawidłowo zorganizowane. Blisko do hali, bardzo smaczna kuchnia. Nie mieliśmy na co narzekać. Fajna wyprawa także pod względem turystycznym. Chętnie bym tam kiedyś wróciła.
Sport pozwala tobie odwiedzać różne zakątki świata. Lubisz podróżować?
Tak. Zazwyczaj moja kategoria startuje na samym początku, więc zawsze jest możliwość, aby pozwiedzać, zobaczyć inną kulturę.
Trzeba było zmierzyć się ze stereotypem: „nie urośniesz”, „będziesz wyglądać jak facet”.
Wybierasz się igrzyska do Rio de Janeiro?
Po powrocie z Norwegii wiele osób mnie o to pyta (śmiech). W naszej dyscyplinie o kwalifikacje walczymy drużynowo. Nie udało nam się na mistrzostwach świata, tylko dopiero niedawno. Mamy jedno wolne miejsce, a chętnych trzy lub cztery, będzie zatem wewnętrzna rywalizacja. Wiem, że szanse mam spore, ale muszę potwierdzić to wynikiem.
Jaka jesteś prywatnie?
To chyba nie mnie tak opowiadać (śmiech). Myślę, że raczej osobą skromną i wrażliwą. Patrząc przez pryzmat tego medalu, pojawił się trochę szum medialny. Nie zawiodłam i to miłe, że ludzie ciszą się razem ze mną, tylko nie do końca odnajduje się w takim rozgłosie. Myślę, że jestem po prostu przeciętną osobą.
Wrodzona skromność...
Chyba tak. Czasami ktoś się śmieje, że aż za bardzo. Ale taka już jestem. Nie lubię cwaniaków i nie chcę, aby ludzie mnie tak postrzegali.
Co lubisz robić w wolnym czasie?
Jak wrócę do domu to chcę go spędzić w rodzinnym gronie, albo z przyjaciółmi. Przyjemność sprawia mi słuchanie muzyki, pójście na działkę, jazda samochodem oraz rowerem.