Osiem lat walczy o pieniądze za zrujnowane zdrowie
Nie widzi na lewe oko, za co dostał 10 tys. zł. Za przepuklinę, o której dawno zapomniał, zapłacono mu 23 tys. zł. I choć sąd okręgowy przyznał mu rację, to apelacyjny sprawił, że poczuł się, jakby stracił wszystko. Nie stać go na prawników, próbuje walczyć przy pomocy adwokatów z urzędu, ale przegrywa...
Środkowe lusterko w samochodzie zmieniło w jego życiu wszystko, choć długo nie miał tej świadomości. Gdy po wypadku ocknął się z lusterkiem wbitym w czaszkę, nie przeczuwał, że pewien etap w jego życiu właśnie się kończy.
Zanim karetka odwiozła Stanisława Wasilewskiego z Żyrardowa do szpitala z lusterkiem tkwiącym w głowie, prowadził tzw. normalne życie. Pracował jako ochroniarz z pozwoleniem na broń (wydanym na podstawie orzeczeń neurologa, okulisty i psychologa), dobrze zarabiał, był żonaty, a w wolnych chwilach wędkował. Zwykłe życie zwykłego 41-latka, z którego pozostała mu już tylko żona. Zdrowie i pasję odebrał mu nie tylko wypadek, ale i wieloletnia batalia przed i z łódzkimi sądami.
Koniec października 2001 roku, zbliża się Wszystkich Świętych i obowiązkowe wizyty na grobach bliskich. Pan Stanisław i jego żona też wyruszają na cmentarze: on zmęczony po pracy, ona za kierownicą. Nowy Dwór Mazowiecki, żona skręca w prawo. Nagle z przeciwka pojawia się honda, zderzenie czołowe wydaje się nieuniknione.
Tę część historii pan Stanisław zna z opowieści żony. Śpi na fotelu pasażera, obudzi się dopiero po zderzeniu, z lusterkiem wbitym w głowę. Z tym lusterkiem zostanie przewieziony do szpitala i dopiero tam zostanie ono wyjęte. Ze szpitala wyjdzie za to ze zwolnieniem lekarskim, po którym spokojnie wróci do pracy. W połowie listopada znów będzie ochroniarzem, z pozwoleniem na broń.
- Wydawało się, że wyszedłem z tego bez szwanku, ale radość była przedwczesna - pan Stanisław kręci głową.
Tego dnia również szybko nie zapomni. 9 luty 2002, zaczyna padać śnieg. Czuje, że coś niedobrego dzieje się z jego lewym okiem, ze strony, w którą parę miesięcy temu wbiło się lusterko. Nie pomaga nawet wizyta u świetnej okulistki, a diagnoza brzmi jak wyrok: jaskra pourazowa wtórna. Dla ochroniarza z pozwoleniem na broń to oznacza jedno: koniec.
Niebawem pan Stanisław musi nauczyć się żyć z jednym okiem. Lewego nie udaje się uratować, nie można go nawet operować. Okulistka nie tylko stara się leczyć mężczyznę, ale i podpowiada mu, że może się starać o odszkodowanie. W końcu do wypadku doszło z winy drugiego kierowcy, a w zasadzie drugiej kierującej, a pan Stanisław doznał uszczerbku na zdrowiu. Jakiego i ile się za to należy? Mężczyzna wypełnia wnioski do firmy, w której sprawczyni wypadku miała wykupione OC.
- Zaczynają się skierowania do lekarzy orzeczników: okulisty i chirurga, najpierw w Żyrardowie - mówi mężczyzna, który na lewe oko przestaje widzieć na początku 2003 roku. - Obaj stwierdzają, że moje kłopoty ze wzrokiem, a także przepuklina to następstwa wypadku. Potwierdzają to okulista i chirurg z Łodzi, także opłaceni przez ubezpieczyciela.
Urazy mężczyzny zostają wycenione następująco: 23 tysiące złotych za przepuklinę i 10 tysięcy złotych za wzrok. On nie może się z tym pogodzić, przecież to problemy ze wzrokiem odebrały mu pracę i dotychczasowe życie. Ubezpieczyciel tego nie rozumie, mężczyzna ma nadzieję, że zrozumie sąd. Jest pełen nadziei i wiary w sądy, minie jeszcze kilka lat, zanim ją straci.
Na pierwszy ogień idzie Sąd Rejonowy w Żyrardowie. Ten jednak odsyła sprawę do Sądu Okręgowego w Łodzi: mężczyzna domaga się bowiem 100 tys. zł odszkodowania i renty dożywotniej, a w Żyrardowie rozpatruje się sprawy z roszczeniem do 50 tys. zł.
Stanisław Wasilewski nie ma pracy, nie ma renty i innych dochodów. Na ratunek spieszy adwokat z urzędu i robi to tak skutecznie, że mężczyzna wygrywa sprawę. Ubezpieczyciel ma mu zapłacić 31 tys. zł, a co miesiąc wypłacać rentę w wysokości niemal 864 zł.
Radość jest jednak przedwczesna: firma się odwołuje i nagle wszystko się zmienia.
Sąd Apelacyjny w Łodzi uznaje bowiem, że 10 tys. za utratę wzroku oraz 23 tys. zł za przepuklinę powypadkową to wszystko, co się mężczyźnie należy. Przedstawiciel firmy zaznacza, że nie ma dowodu na to, że tylko wypadek przyczynił się do utraty wzroku i pracy przez pana Stanisława. Mowa jest także o tym, że mężczyzna traci pracę nie dlatego, że nie może pracować z bronią, ale z przyczyn organizacyjnych, a pracy pan Stanisław nie ma, gdyż jej nie szuka.
- A kto zatrudni byłego ochroniarza, który widzi jednym okiem i nie może dłużej używać broni? - ripostuje załamany mężczyzna.
Sąd jednak jest nieubłagany, 10 tysięcy za wzrok i 23 tysiące za przepuklinę to wszystko, co panu Stanisławowi się należy.
Kolejny adwokat z urzędu pisze skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego. Kolejny raz mieszkaniec Żyrardowa zaczyna mieć nadzieję, że jednak decyzja Sądu Apelacyjnego w Łodzi nie utrzyma się. Nie utrzymuje się jednak skarga kasacyjna, nie tyle dlatego, że to firma ubezpieczeniowa ma rację, ale z powodu błędów formalnych w skardze.
Nie jest to jednak ostatnia nadzieja, a pojawia się ona niespodziewanie. Do Sądu Apelacyjnego w Łodzi trafia okładka i 44 strona magazynu „Wędkarz Polski” z maja 2000 roku. W czasopiśmie, które przypadkiem znalazł kolega pana Stanisława, znajduje się zdjęcie mężczyzny ze szczupakiem, ale to nie jest najważniejsze. Na dużym kolorowym zdjęciu widać bowiem, że pan Stanisław nie ma żadnych kłopotów ze wzrokiem.
- Wreszcie mam dowód - cieszy się mężczyzna, że uda się wznowić proces i powalczyć z ubezpieczycielem. I znów radość jest przedwczesna. Sąd uznał bowiem, że o tym dowodzie pan Stanisław powinien wiedzieć, czyli miał obowiązek przedstawić go wcześniej, a poza tym gazeta nie musiała mieć istotnego wpływu na sprawę.
Zdaniem adwokat Anny Grędy-Adamczyk z Łodzi to kończy sprawę, przynajmniej w Polsce.
- Krajowe środki się skończyły - mówi Anna Gręda-Adamczyk. - Wyrok jest prawomocny, kasacja została odrzucona, podobnie jak wniosek o wznowienie postępowania. Pozostaje zgłoszenie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Pan Stanisław nie chce jednak pozywać ojczyzny. Ma ogromny żal, że sąd drugiej instancji nie wziął pod uwagę opinii neurologa, psychiatry i okulisty, którzy kilka razy wydawali mu zezwolenie na pracę z bronią, a było to możliwe tylko przy dobrym stanie zdrowia mężczyzny.
- Czy to znaczy, że popełnili przestępstwo, wydając mi te zaświadczenia - pyta mężczyzna. - Nie potrafię zrozumieć tego, co się stało. Wiem, że w Polsce mogę się starać jeszcze o kasację nadzwyczajną, ale to może zrobić tylko kilka osób w państwie, w tym minister sprawiedliwości. Straciłem pracę, zdrowie, a utratę oka wyceniono znacznie mniej niż przepuklinę, po której nie ma już śladu. Nie potrafię tego zrozumieć. Czy ktoś mi pomoże?
Na tysiącach stron w internecie radzą, jak uzyskać odszkodowanie za zdrowie utracone w wyniku wypadku. Godzinami można przeliczać procentowy uszczerbek na zdrowiu na tysiące, dziesiątki oraz setki tysięcy złotych, a nawet miliony. Można godzinami czytać, jak sąd przyznał 266 tys. zł z odsetkami dla 21-latka, który w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę ucierpiał zarówno fizycznie, jak i psychicznie i nigdy już nie będzie w pełni sprawny.
Połamanemu i potłuczonemu pasażerowi samochodu, którego kierowca spowodował wypadek, firma ubezpieczeniowa zdecydowała się wypłacić 45 tys. zł. Na tyle wyceniła całkowitą niezdolność do pracy, niezdolność do samodzielnej egzystencji. Sędzia był jednak innego zdania: na konto mężczyzny wpłynęło 600 tysięcy zadośćuczynienia z odsetkami, renta miesięczna w wysokości ponad 7,6 tys. zł, 250 tys. skapitalizowanej renty, 70 tys. zł jako zwrot kosztów leczenia i 99 tys. zł na przystosowanie domu do potrzeb osoby niepełnosprawnej.
Wyobraźnię poszkodowanych pobudzają stawki, których wywalczenie niemal obiecują kancelarie, które żyją z podziału wywalczonego odszkodowania między je same a klienta. Nawet 30 tysięcy zł za złamanie mostka i pół miliona zł za tzw. encefalopatie pourazowe. Samo uszkodzenie nosa może się skończyć uzyskaniem odszkodowania w wysokości 100 tys. zł, a oszpecenie twarzy, oczywiście duże, może kosztować ubezpieczyciela nawet 300 tys. zł.
Tyle teoria, w praktyce często bywa tak jak z panem Stanisławem. Z danych Rzecznika Finansowego, który zajmuje się m.in. pomocą w sporze między klientami a firmami ubezpieczeniowymi, wynika, że udaje się pomóc średnio jedynie co piątemu klientowi...