Ashrafa poznałem pod biblioteką w Aleksandrii. Myślę, że należał do jakiejś grupy „ewangelizującej” wśród studentów, bo sam zagaił rozmowę o Bogu, religii i konieczności uznania Muhamada za ostatniego z proroków. Mimo szczerego oddania serca i duszy islamowi, wydał mi się człowiekiem otwartym i uczciwym intelektualnie, dlatego spotkaliśmy się później wielokrotnie na długie rozmowy właściwie o wszystkim.
W dniach zamętu w Egipcie po obaleniu Mursiego, gdy na ulice Kairu spływała krew masakrowanych protestujących, wysłałem mu zapewnienie o modlitwie za Egipt i wszystkich obywateli kończąc czymś w rodzaju „dla Boga wszyscy jesteśmy braćmi, bo On jest naszym Ojcem”. W odpowiedzi dostałem zdawkowe „dziękuje” i dość ostry wykład na temat tego, że w żadnym razie tak o Bogu mówić nie wolno. „On jest naszym Panem, my Jego niewolnikami! Nigdy, przenigdy o Bogu nie można mówić, że jest naszym Ojcem”. To był początek moich kontaktów z muzułmanami, więc postanowiłem zapytać większą grupę moich znajomych o to samo: „Czy można mówić do Boga ‘mój, nasz Ojcze’?”. Odpowiedzi od różnych muzułmanów – począwszy od zupełnie liberalnego stomatologa po konserwatywnego nauczyciela były w gruncie rzeczy zgodne: nie można.
Dziś sprawa wydaje mi się banalna, ale wtedy była odkrywcza: chrześcijański sposób zwracania się do Boga jak do Ojca nas wszystkich jest po prostu chrześcijański, czyli na tle innych religii wyjątkowy. Jest też pewną zuchwałością, co zdradzały nie tylko reakcje moich muzułmańskich przyjaciół, ale także słowa, które poprzedzają Modlitwę Pańską podczas naszej liturgii: „Pouczeni przez Zbawiciela i posłuszni Jego słowu ośmielamy się mówić „Ojcze nasz…”. Mówimy tak zatem z lękiem, z poczuciem łamania jakichś barier i robimy to przede wszystkim dlatego, że Jezus nam tak kazał robić.
W najbliższą niedzielę czytać będziemy naukę Jezusa o modlitwie, która jest początkiem tej chrześcijańskiej zuchwałości polegającej na zwracaniu się do Boga jak do Ojca. Zapomnijmy na chwilę o zwyczaju, który mamy wpojony od dziecka, i spróbujmy odkryć szokującą śmiałość takiej modlitwy.
Jeśli Bóg jest moim Ojcem, ja jestem jego dzieckiem. Które dziecko nie jest podobne do ojca? Które dziecko nie pragnie głębokiej zażyłości z ojcem? Które dziecko nie potrzebuje Jego codziennej obecności, rad, wsparcia, siły, afirmacji? Jeśli więc Bóg jest moim Ojcem, jak można przeżywać religię bez modlitwy, poznania Boga, bez zanurzenia w Jego Ducha i naśladowania Jego Serca? Chrześcijaństwo bez mistyki traci swoją istotę.
Jeśli Bóg jest moim Ojcem, to jest też Ojcem naszym, nas wszystkich. Jak zatem inaczej patrzeć na ludzi, jeśli nie jak na braci? Jasne, że czasem skłóconych, obojętnych na siebie nawzajem, nierozumiejących jedni drugich, ale jednak zawsze jak na braci. Z przeżywania relacji z Bogiem jako z Ojcem musi też płynąć troska o zgodę i jedność między braćmi, bo ci co znają Ojca wiedzą, że każde ze swoich dzieci kocha tą samą nieskończoną miłością i niczego bardziej nie pragnie jak jedności swojej rodziny.
Jako chrześcijanie nie możemy poprzestać na śmiałości mówienia do Boga „Ojcze nasz”. Trzeba jeszcze śmiałości życia jak jego synowie i córki, którzy będą pierwszymi w szukaniu dróg jedności i pojednania między ludźmi.