Ostatnie zadanie nad morzem
Zanim trafił do żorskiej policji, przez 6 lat pływał po morzach i oceanach. Widać, miał coś jeszcze do załatwienia nad Bałtykiem... Aspirant sztabowy Zbigniew Suchocki, siedząc na “dyżurce” w żorskiej komendzie uratował życie kobiety ze Szczecina, mimo że miasta dzieli kilkaset kilometrów!
- To była dziwna sytuacja. Mieszkanka Szczecina zadzwoniła do Żor do swojej siostry błagając o pomoc. Dlatego w pierwszej chwili myślałem, że to jakieś żarty. Bo kto dzwoni o pomoc na drugi koniec Polski? Jednak po tonie głosu tej kobiety zrozumiałem, że dzieje się coś niedobrego i że liczy się każda sekunda - wspomina nam Zbigniew Suchocki.
Pomimo że wypowiedź zgłaszającej była lakoniczna i niewiele z niej wynikało, policjant, jednocześnie uspakajając kobietę, zebrał błyskawicznie niezbędne dane i natychmiast powiadomił o zdarzeniu policjantów z województwa zachodniopomorskiego. - Wziąłem adres, gdzie mieszka, imię i nazwisko siostry potrzebującej pomocy. Szybko znalazłem w internecie telefon do Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie, a stamtąd przekierowali mnie do miejskiej policji. Dyżurna ze Szczecina błyskawicznie wysłała pod podany przeze mnie adres pogotowie i radiowóz - relacjonuje nam policjant z Żor.
Jak się później okazało, mieszkanka woj. zachodniopomorskiego zakrztusiła się. Gdy jej stan się pogarszał, niemalże w ostatniej chwili, zamiast na numer alarmowy, zadzwoniła do siostry z Żor.
- Gdy pogotowie zajechało na miejsce z policją, kobieta była już nieprzytomna. Natychmiast zawieźli ją do szpitala i tam ją odratowali, jest cała i zdrowa. Dowiedziałem się o tym pod koniec służby. Dyżurna ze Szczecina zadzwoniła do mnie i powiedziała, że uratowaliśmy życie tamtej kobiecie - mówi Suchocki.
Na “dyżurce” w żorskiej komendzie, jako zastępca dyżurnego, pracuje od lutego. Wcześniej, przez 10 lat był dzielnicowym - najpierw na Kleszczówce, a ostatnio w dzielnicy Gwarków. W policji pracuje od 20 lat. A wcześniej? Zanim założył mundur policjanta nosił mundur marynarza...
- Przez 6 lat pływałem na statkach dalekomorskich. Byłe marynarzem i rybakiem na trałowcach. Z wykształcenia jestem technikiem nawigatorem, a dyplom uzyskałem w szkole w Świnoujściu - mówi nasz bohater. Dlaczego dobił w końcu do portu i osiadł na lądzie?
- W życiu chciałem być albo marynarzem, albo policjantem. Po sześciu latach pływania okazało się, że nie ma już na świecie łowisk międzynarodowych, w których są ryby i polskie przedsiębiorstwa - Dalmor, w którym pracowałem, ale też Odra i Gryf zaczęły masowo zwalniać pracowników. Tak też stało się ze mną. Dlatego przyjechałem do swoich rodzinnych stron, do mamy do Jastrzębia. Pewnego dnia w telewizji zobaczyłem program, że jest nabór do policji - tłumaczy nam Zbigniew Suchocki.
Czy tęskni za morzem? - Nie, tam była bardzo ciężka praca, doba pracy na trałowcach trwała 14 godzin, a druga 10, bez dnia wolnego nawet przez 210 dni. Tyle, co było fajne to to, że zwiedziłem cały świat - mówi były marynarz.
Do dziś ma książeczkę rybaka, na której przepłynął cały świat. Zresztą przysporzyła mu trochę kłopotów... - Jak przyjmowałem się do policji w 1996 roku, były takie czasy, że musiałem dokładnie wypisać kraje, w których byłem. Była tam też rubryka z numerem paszportu i przez kogo dokument został wydany. Ja wpisałem tam odwiedzone przeze mnie kraje ze wszystkich kontynentów, a jednocześnie napisałem, że nie posiadam paszportu. Bo na książeczkę opłynąłem cały świat - to był taki dokument marynarza. To było dziwne. Musiałem się mocno z tego tłumaczyć - śmieje się Zbigniew Suchocki.
Prywatnie jest szczęśliwym mężem i ojcem dwóch dziewczynek w wieku 10 i 9 lat oraz 16-letniego syna. Dzieci mogą być dumne z ojca, niecodziennie ratuje się komuś życie...