Ōuméng, czyli atak Chin na Polskę, wyrzutnie z Ikei i Azja ojczyzn
Odprawa w sztabie chińskiej armii. Plan ataku na Polskę: - Mieszka tam lud doświadczony w walce partyzanckiej, więc dla niepoznaki musimy się przemieszać małymi grupkami: po dwa, góra trzy miliony żołnierzy. Śmieszne? Na razie.
Chińczyki trzymają się mocno, ale zdają się być daleko, za Murem. Owszem, jesteśmy cali zanurzeni w chińszczyźnie, od ciuchów (nawet jeśli to Nike) po sprzęty; co trzeci Polak ma huaweia („Dał nam przykład Lewandowski, co kupować mamy”), wśród nastolatków nawet co drugi. Ale kto by się bał t-shirta lub smartfona?!
Jasne, tylko Bóg (któryś z trzech Tianzunów?) wie, co się kryje w środku huaweiów. Ale potencjalnie szpiegowskie kamery i mikrofony to jednak nie to samo co karabiny i bomby. No i kto by chciał słuchać naszych nudnych rozmów! Skoro nawet Kaczyński z Birgfellnerem nudzą. Nudzą nas, a co dopiero Chińczyków!
Jakoś umknął nam wywiad przeprowadzony w zeszłym tygodniu przez „Politico” z amerykańskim ambasadorem przy Unii Europejskiej. Gordon Sondland ostrzega w nim, że jak już miejsce mobilnej sieci telekomunikacyjnej 4G zajmie rewolucyjna 5G (a stanie się to w ciągu dekady!), to „chińscy przywódcy będą mogli ją wykorzystywać (…) nawet do zabijania na odległość”. Może się tak stać, jeśli my, Europejczycy, będziemy nadal tolerować Huaweia & Co. Który – tak się składa – należy do liderów technologii 5G. Wniosek pierwszy: Chińczyki won. Wniosek drugi: kupujcie od Ameryki.
„Nie istnieje na świecie nic ważniejszego niż stawić czoła Chinom” – podkreślił na końcu ambasador Sondland wzywając kraje Unii do zawarcia w tym celu sojuszu z Ameryką. A zrobił to w pierwszym dniu chińskiego Nowego Roku. Który jest, jak wiadomo, Rokiem Świni (bo na pewno nie polskiej wołowiny).
Nas, Polaków, hasło „bić Chińczyka” na razie słabo nęci. Ale od Amerykanów kupujemy hurtowo wszystko, ignorując kontroferty napływające z krajów Unii. W tym tygodniu nabyliśmy wyrzutnie rakietowe o zasięgu 300 kilometrów, a więc ewidentnie na Ruskich. Sprzętem tym sterować potrafią wyłącznie Amerykanie (my nie mamy systemu). Nasz minister krzyczał jednak „Mamy to!”, jakby się włamał do fabryki i te himarsy ukradł, albo przynajmniej dostał za złotówkę plus offset dla polskich fabryk zrzeszonych w dumnej Polskiej Grupie Zbrojeniowej (przecież po to niby jest owa grupa). A on je zwyczajnie kupił, bez nijakiego offsetu, jak klient Ikei zestaw regałów! Tylko że żaden klient Ikei nie urządza z tego powodu konferencji prasowej z premierem w efektownym mundurze i nie krzyczy „Mamy to!”.
Oto nasza rola. Jesteśmy klientem. Ewentualnie trybikiem w wojnie globalnych gigantów. Czasem przydatnym (tzw. szczyt bliskowschodni), częściej kłopotliwym („No dobra, dajmy im jeszcze szesnastu marines i dżipa”). Dla Amerykanów cała ta nasza Europa to pieśń przeszłości. Wszak w Rumunii żyje mniej ludzi niż w Szanghaju, w Holandii – mniej niż w Kantonie, Czechy razem z Portugalią są mniej ludne niż Pekin, Szwecja, Węgry i Austria wymiękają przy Chengdu. Łotwa i Litwa są jak ów niepozorny chiński batalion zwiadowczy. W dodatku Szanghaj, Kanton, Pekin i Czengdu nie zadają sobie w kółko absurdalnego pytania: być razem, czy osobno?
Choć, przy liczącej tyle tysięcy lat tradycji, wielu kulturach i językach, mogliby chcieć budować „Azję ojczyzn”.