PACYFIKACJA URSUSA Ścieżka zdrowia była taka, że aż nerki po pałowaniu bolały
Strajkujący mówili, że bili bici pałkami i kopani. Milicjanci twierdzili, że rozkazu pałowania nie było, a ewentualne użycie pałki, to był „samoczynny odruch” u tych, którzy za długo przebywali na mrozie. Jak po latach od pacyfikacji Ursusa likwidację strajku w Zakładach Mechanicznych opisywały obie strony?
O tym, jak wyglądała likwidacja strajku w Ursusie, wiemy m.in. z przesłuchań, jakie na potrzeby dwóch prokuratorskich śledztw, odbyły się w 1981 r. oraz dekadę później. Ponad dziesięć lat temu w książce „Odblokować zakład! Strajk w Zakładach Mechanicznych „Gorzów” w Gorzowie Wielkopolskim w dniach 15-16 grudnia 1981 roku - geneza, przebieg i następstwa” zebrał je Dariusz A. Rymar. W 2011 r. książka zdobyła II nagrodę w konkursie na pracę naukową Europejskiego Centrum Solidarności w Gdańsku. W dwóch śledztwach prokuratura przesłuchała i pacyfikowanych, i pacyfikujących.
Nie patrzyli, kogo biją
Decyzja o użyciu siły wobec strajkujących zapadła 16 grudnia 1981 pomiędzy 4.00 a 5.00. gdy negocjacje pomiędzy protestującymi a milicjantami nie przyniosły żadnego skutku.
Co najmniej kilkuset strajkujących znajdowało się wówczas w hali przy dzisiejszej ul. Targowej.
- Na halę przyszedł płk Karwowski i przynaglał mnie do podjęcia szybszych i zdecydowanych działań. Motywował to tym, że jest już późno i ludzie niedługo przyjdą do pracy. (...) Wtedy przesunąłem moich ludzi bliżej środka hali i wydałem polecenie użycia gazu. Nie pamiętam dokładnie, kto dał mi taki rozkaz - opowiadał dekadę po pacyfikacji kpt Franciszek Dybuś.
Do hali, w której byli strajkujący, wkroczyli więc zomowcy.
- Pracownicy rozbiegli się bokami hali drogami prowadzącymi wokół maszyn na hali. W tym czasie oddział ZOMO ruszył między maszynami, dobiegając do uciekających pracowników i bijąc ich pałkami, kopiąc. Zomowcy nie patrzyli, czy biją kobietę, czy mężczyznę - opowiadał po latach Zenon Nosalski, który w chwili strajku pracował w Ursusie już 17 lat.
W trakcie szturmu zomowcy używali gazów łzawiących.
- Strzelali różnie - w górę i poziomo. Gazy zaczęły dusić i każdy uciekał na swój sposób - relacjonował Jan Markunas.
- Nie można było wytrzymać od gazów łzawiących. Razem z tłumem rzuciłem się do wyważonej bramy wjazdowej. Biegnąć do niej, byłem kilkakrotnie uderzony pałką, ale biegłem dalej, gdyż nie było wyjścia. Gdy znalazłem się w bramie wjazdowej, zauważyłem, stojący na drodze od tej bramy w kierunku portierni poczwórny szereg umundurowanych ludzi - opisywał tę samą część pacyfikacji Ryszard Sawicki, działacz Solidarności.
To była „ścieżka zdrowia”
- Dwa środkowe szeregi oddalone od siebie o kilka metrów składały się z funkcjonariuszy uzbrojonych w pałki. Musieliśmy przebiegać między nimi, a oni w tym czasie bili nas, gdzie popadło. Za nimi z każdej strony stał szereg również funkcjonariuszy umundurowanych z psami i uzbrojonych w broń automatyczną. Razem z innymi biegłem tą tzw. ścieżką zdrowia w kierunku portierni. Zostałem w tym czasie kilka razy uderzony pałką - opisywał R. Sawicki.
Kolejny z protestujących, Waldemar Klimkiewicz, w trakcie wybiegania z hali zobaczył, że jedna z jego znajomych upadła na ziemię. Nachylił się więc, by ją podnieść:
- Gdy się pochyliłem, to otrzymałem uderzenie pałką, w wyniku czego miałem rozcięty łuk brwiowy i o mało co miałbym uszkodzone oko - opowiadał w postępowaniu prokuratorskim.
Bili do nieprzytomności
W czasie pacyfikacji pobita została m.in. Halina Pierzchała.
- Gdy biegłam w stronę bramy głównej, przewróciłam się, potykając się o leżące tam opony i wtedy zostałam kilka razy kopnięta w pośladki przez milicjantów. Nie wiem, ilu z nich uderzyło mnie pałką, a ilu kopało - opowiadała kobieta w październiku 1991 r.
- Zauważyłem, że przede mną ZOMO bije pałką jakąś osobę. Wówczas jeden z funkcjonariuszy powiedział do mnie, że jak zdejmę z ramienia opaskę, to nie dostanę uderzeń. Faktycznie zdjąłem z ramienia opaskę i z początku nie byłem bity. Jednaj gdy przeszedłem dalej, byłem już bity na równi z innymi - opowiadał z kolei Janusz Markowski, kolejny strajkujący.
Wacław Szatkiewicz, specjalista technolog, mówił: - Gdy przebiegłem przez bramę, zauważyłem rosłego funkcjonariusza milicji i jednocześnie dostałem uderzenie pałką. W wyniku uderzenia miałem przeciętą skórę na głowie i straciłem przytomność. Jednak w tej chwili biegnący za mną koledzy podnieśli mnie i ocknąłem się dopiero przy samej portierni, gdy czekałem na selekcję.
W trakcie pacyfikacji zatrzymano 76 osób, także tych, po których było widać ślady pobicia.
- W czasie ucieczki z hali i jak szedłem przez szpaler, byłem bity po całym ciele pałkami przez MO. Miałem krew na twarzy i - jak sądzę - dlatego zostałem zatrzymany. Żeby ludzie nie widzieli - mówił w trakcie przesłuchania na drugi dzień po pacyfikacji Jarosław Kopczyński.
Ręce do góry! Raus!
Część ze strajkujących nie wybiegła z hali przez główną bramę i nie trafiła pomiędzy szpaler prowadzący do portierni.
- Ja uciekałem przez halę modelarni, a następnie z innymi osobami dobiegłem do drugiej, która była zamknięta. Wyważyliśmy bramkę i wybiegliśmy na plac obok hali. Tam stało wojsko. Byli w mundurach polowych, uzbrojeni. Żołnierze kazali nam się ustawić pod ścianą z rękami podniesionymi do góry. Nie stosowali wobec nas siły fizycznej, ale wyzywali nas wulgarnymi słowami. Krzyczeli, aby podnosić ręce do góry. Niektórzy z nich krzyczeli: „Raus!”
Nic nie widziałem? Nic nie słyszałem?
Z zeznaniami strajkujących bardzo mocno kontrastują zeznania milicjantów.
- Podczas wyprowadzania ludzi z zakładu nie dochodziły do mnie żadne meldunki o ustawieniu tzw. ścieżki zdrowia i pałowaniu w niej ludzi - mówił Jan Krzyżaniak, dowodzący akcją zastępca komendanta wojewódzkiego MO.
Podobnie zeznawał jego szef - komendant wojewódzki płk Lech Kosiorowski:
- Nie znam i nie słyszałem o żadnym przypadku pobicia strajkujących w stopniu zagrażającym ich życiu i zdrowiu - twierdził. - Na mieście były natomiast plotki o biciu i maltretowaniu, a nawet, że ktoś został zabity - opowiadał trzydzieści lat temu. Jego zdaniem pobici zostali... milicjanci: - Wiem, że kilku funkcjonariuszy korzystało po interwencji z pomocy lekarskiej - mówił.
Pałowanie dla rozgrzewki
Zdaniem mjra Zdzisława Karwowskiego pałki mogły być jednak użyte.
- Gdy już wszyscy wyszli z hali, wyszedłem na zewnątrz i wypaliłem papierosa, bo mi było zimno, jednak nie zauważyłem żadnego szpaleru w kierunku portierni. Mogę przypuszczać, że również podczas akcji były użyte pałki. W hali było tyle dymu, że mało co było widać - mówił Karwowski. - Wyraziłem nawet zdumienie, że wtedy nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń, bo w pewnym momencie odniosłem wrażenie, że jest tam kotłowanina i ludzie bezwiednie kłębią się tak, jakby się o coś potykali. Nie pamiętam, by byli podczas tej akcji ranni milicjanci i by byli ranni uczestnicy strajku. Na pewno takich faktów nie widziałem - mówił major.
Zdumiewająco brzmią natomiast słowa mjra Jerzego Kilczewskiego. Wynika z nich bowiem, że milicjanci pałowali strajkujących, bo... chcieli się rozgrzać.
- Według mojego przekonania żadnego rozkazu dowództwa o użyciu pałek wobec strajkujących nie było. (...) Jeśli faktycznie była ścieżka zdrowia, to jestem pewny, że był to odruch samoczynny funkcjonariuszy i na pewno zrobili to bez jakiegokolwiek polecenia. Nie bez znaczenia na ich postępowanie miał przenikliwy mróz i przedłużający się pobyt bez ruchu na wolnym powietrzu - twierdził.
Skąd więc wzięły się obrażenia strajkujących? Bo rzekomo „przypadkowo uderzali o broń milicjantów i żołnierzy”.
- Ludzie biegli bardzo szybko i (...) uderzali też o stojących w szpalerze funkcjonariuszy i żołnierzy. Żołnierze wykonywali ruchy obronne trzymanymi w rękach karabinami, ruszając raz lufą, raz rękojeścią - tłumaczył obrażenia protestujących por. Kazimierz Kuźniak. A z opowieści innych milicjantów miałoby wynikać, że właściwie to strajk w Ursusie zakończył się pokojowo. - Nikt ze strajkujących nie atakował nas. My także nie używaliśmy przemocy wobec strajkujących - zapisano w protokole z przesłuchiwania Mariana Berczaka, dowódcy drużyny ZOMO.
Ilu pobitych?
Po pacyfikacji u części strajkujących przez kilka dni były widoczne ślady pobicia. Ktoś miał uraz grzbietu nosa, ktoś inny - uraz głowy czy obrzęk czoła, a następny - uraz oczodołu. Zdarzało się, że protestujący mieli obite nerki, a Tadeusz Kołodziejski, strajkowy lider, w efekcie pobicia przez dwa dni nie mógł oddać moczu, a był tak pobity, że podczas procesu pozwolono mu zeznawać na siedząco.
W 1991 r. prokuratura ustaliła, że pobitych zostało najmniej 25 osób. Dariusz Rymar na podstawie materiałów ze śledztw w latach 1981 i 1990-1991 ustalił nazwiska 33 pobitych: - Lista ta jest daleka od kompletności. Prawdopodobnie pobito, ostrożnie licząc, znacznie powyżej 100 osób - uważa.
Artykuł powstał w oparciu o książkę Dariusza A. Rymara „Odblokować zakład! Strajk w Zakładach Mechanicznych „Gorzów” w Gorzowie Wielkopolskim w dniach 15-16 grudnia 1981 roku - geneza, przebieg i następstwa”.
Czytaj również:
Kalendarium stanu wojennego: od 11 grudnia 1981 do 22 lipca 1983 roku