Pamiętnik, który skrywał mroczną tajemnicę
Głupi zakład dwóch maturzystów o jedną skrzynkę piwa Dominik M. wygrał bardzo łatwo. Wystarczyło, że w 2002 roku podpalił kościół na Woli Justowskiej w Krakowie. Teraz usłyszał wyrok sądu.
Kopali po omacku, ale czerwcowa noc była ich cichym sprzymierzeńcem. Nie musieli włączać latarek, bo niebo było rozgwieżdżone, a księżyc świecił intensywnie. Ziemia miękko chrzęściła pod łopatą, więc szybko dokopali się do trumny, powoli ją wyjęli i otworzyli.
Na zwłokach zobaczyli skarb, po który przyszli na cmentarz: elegancką gitarę elektryczną. Namalowali jeszcze kilka znaków satanistycznych na ubraniu zmarłego, trumnie i pobliskiej kaplicy, po czym zniknęli z cennym dla nich łupem. Po drodze zastanawiali się, jaką minę będzie miał grabarz, gdy rano przyjdzie do pracy. Dwa dni później przeczytali w gazetach pełną oburzenia relację ze swojego wyczynu.
Minęło 11 lat i dostali wezwanie na przesłuchanie. To było dla nich jak zemsta zmarłego zza grobu.
Kościół spłonął już po raz drugi
Ogień zauważył wikary i mieszkańcy okolicy, ale gdy straż pożarna zjawiła się na miejscu, drewniany kościół na Woli Justowskiej płonął już jak pochodnia.
Nic nie zostało z cennych obrazów, stacji drogi krzyżowej, organów i dzwonów. Straty materialne wyniosły 2,8 mln zł. Przyczyną pożaru, który wybuchł w nocy z 5 na 6 kwietnia 2002 r., było podpalenie drzwi wejściowych.
Ogień nie pojawił się przypadkowo, bo w pogorzelisku odkryto metalowy pojemnik z rozpuszczalnikiem w sprayu.
Sąd: Oskarżony pod wpływem emocji jest skłonny do działań niebezpiecznych o skutkach nieodwracalnych
Policja znalazła i przesłuchała mężczyznę, który ten sam kościół spalił w 1978 r., czyli blisko 25 lat wcześniej. Piroman miał alibi na noc z 5 na 6 kwietnia 2002 r.
By wykryć właściwego podpalacza, sięgnięto po niestandardowe metody i w pobliskich altankach, niedaleko pogorzeliska, założono podsłuchy. To dlatego, że proboszcz miesiąc przed pożarem odebrał telefon od anonimowej osoby, która dzwoniła w „imieniu osób bezdomnych”.
Wedle słów dzwoniącego „bezdomni chcą się spotkać z Janem Pawłem II, bo inaczej będą palić kościoły”.
Z czasem okazało się, że to był mylny trop, ale pojawił się drugi, bardziej obiecujący. Jeden ze świadków w noc pożaru widział dwóch młodych ludzi, w wieku 17-18 lat, którzy kręcili się w pobliżu parafii. Dziwnie się zachowywali.
- Co się pali? To jakiś dom? - głupio pytali. Zirytowana kobieta odparła: co nie widzicie, że to kościół... Nie umiała bliżej opisać młodzieńców, bo było ciemno, a ona uwagę skupiała na palącej się świątyni.
Wątek nieznanych młodych ludzi pojawił się także w sprawie o zbezczeszczenie grobu Kamila W., którego trumnę wykopano i ograbiono z gitary. I to ledwie dwa miesiące po pożarze kościoła.
Zmarły 18-latek był fanem muzyki metalowej, grał w niedużej kapeli i bywał w klubie na ul. Grodzkiej, gdzie spotykali się muzycy mocnego brzmienia.
Popełnił samobójstwo, bo nie był w stanie znieść, że jego ukochany ojciec niedługo wcześniej targnął się na swoje życie.
Na pogrzeb młodego muzyka przyszło wielu jego rówieśników i wszyscy widzieli, że do trumny włożono gitarę. Może ktoś z nich postanowił ją zdobyć...
Niektórych świadków przesłuchano na wykrywaczu kłamstw, a innych na komendzie. Wykonano niezbędne ekspertyzy i śledztwo dotyczące podpalenia umorzono, podobnie jak szokującą sprawę znieważenia grobu w Niepołomicach.
Anonimy i tropy po latach
Policjanci co pewien czas wracali do obu spraw, bo poważnie traktowali anonimy, w których „życzliwi” wskazywali, kto stał za tymi przestępstwami. Nie było jednak twardych dowodów, by komuś postawić zarzuty.
Minęło 11 lat, nim sprawa odżyła na dobre. Kryminalni zdobyli wtedy poufne informacje i wynikało z nich, że za podpalenie kościoła i kradzież gitary z grobu może być odpowiedzialny chłopak o imieniu Dominik. W popełnieniu drugiego przestępstwa miał mu pomagać młodszy brat.
Z uzyskanych informacji wynikało jeszcze, że wiedzę o przestępstwach ma Karolina K., mieszkanka Niepołomic, która szczegóły zapisała w swoim pamiętniku.
Cenny pamiętnik dziewczyny
To gruby brulion formatu a5. Na okładce słowa: Ucja, Aka, Karo, Efa, od imion wtajemniczonych koleżanek. Niektóre treści Karolina K. zaszyfrowała, by nie zrozumiały ich niepowołane osoby, choćby rodzice.
Zapiski, z którymi zapoznali się policjanci, nie świadczyły jednoznacznie, kim może być podpalacz, ale na kartach pamiętnika pojawiło się znajome imię: Dominik. Treści notek były cenne i oryginalne, bo pochodziły z 2002 roku. Nikt ich nie przerabiał, stanowiły gorący zapis myśli nastolatki z tamtego okresu.
Zacytujmy większy fragment, pisownia oryginalna: „Co do Dominika. Pewnego słonecznego dnia Aka powiedziała mi co jest grane, był u niej powiedział, że już nigdy się nie spotkają, bo nie chce jej w to wciągać, chodzi o ten przeklęty satanizm, QRFA - zabiję tego kto to wymyślił. Mówiła, że podpalił kościół - założył się o skrzynkę piwa, a innym razem obdarł kota ze skóry (najpierw go zabił) Teraz dowiedziałam się, że on chce być zły, że wszystko co ładne obrzydza go”.
Aka w tekście to przyjaciółka autorki pamiętnika, żona Dominika, faktycznie to Anna M. Z odczytanego zapisku policjanci dowiedzieli się, że do podpalenia kościółka na Woli doszło na skutek zakładu, którego stawką był alkohol. Ustalili nazwisko Dominika i dowiedzieli się, że jest w trakcie rozwodu z wieloletnią partnerką.
Anna M. zgodziła się zeznawać, ale przed sądem zmieniła zdanie i jej słów nie można było brać pod uwagę. Zdążyła jednak powiedzieć innym, co wie w tej sprawie. Na podstawie tych wiarygodnych relacji świadków sąd wydał później wyrok.
Grali w zespole Cadavre - trup
Dominik wyróżniał się wśród rówieśników III LO w Nowej Hucie. Średniego wzrostu, długie włosy, ubrany na czarno. Gdy jego koledzy uczyli się zażywać marihuanę, on deklarował, że bardziej jara go satanizm.
Słuchał mocnego rocka i sam zaangażował się w stworzenie zespołu muzycznego, któremu dali nazwę Cadavre. Z języka francuskiego to po prostu: trup.
Dominik znalazł sobie idola w dalekiej Norwegii. Też muzyka z mrocznej kapeli Burzum, który grał tzw. black metal.
Varg Vikernes również był miłośnikiem satanizmu i nie tylko publicznie o tym opowiadał, ale zaczął wprowadzać w czyn pewne deklaracje.
Norweg nie tylko spalił trzy kościoły w swojej ojczyźnie, ale zabił znajomego członka zespołu muzycznego. 21 razy dźgnął go nożem i usłyszał za to wyrok norweskiego sądu: 21 lat więzienia, za każdy cios jeden rok.
Według prawa w Norwegii to jest najwyższa możliwa kara. Wiele lat później identyczny wyrok zapadł na Andreasa Breivika, zabójcę nieco innego formatu.
Dominik, choć dorastał w katolickiej rodzinie, został świadkiem Jehowy. Potem w okresie buntu przeszedł przemianę. Jego zainteresowanie satanizmem w trudnym okresie dojrzewania sprawiło, że otwarcie wypowiadał się jako przeciwnik hierarchii kościelnej.
Chciał naśladować Vikernesa i opowiadał znajomym, że tak jak i on „wszystko by spalił, zrównał z ziemią, co było związane z kościołem i Bogiem”.
Vikernes mu imponował, Dominik słuchał więc muzyki, którą Norweg wykonywał i sam próbował sił w podobnym brzmieniu. Można jeszcze o 18-latku powiedzieć, że mimo swojego wieku był osobą charyzmatyczną.
W młodzieżowym, czteroosobowym zespole rówieśników z liceum znalazło się miejsce dla Dominika, Jaśka, Andrzeja i Piotrka. Grali na gitarach, basie i perkusji. Kręciło się koło nich kilka dziewczyn, które podkochiwały się w pryszczatych muzykach. W Dominiku zadurzyła się o rok młodsza Anna, ale bliżej poznał ją już po zakończeniu nauki. Została jego żoną, lecz jeszcze przed ślubem zwierzył się jej ze swoich tajemnic, podpalenia i zbezczeszczenia grobu. Wspomniał też o zakładzie o skrzynkę piwa.
Zakład na imprezie
Doszło do niego na imprezie z okazji osiemnastki, na którą w styczniu 2002 roku Piotrek zaprosił kolegów z zespołu Cadavre.
Do klubu w Nowej Hucie przyszło ze 30 osób: dla szpanu, alkoholu i z nadzieją na seks. Każdy miał swoje motywy. Podczas rozmowy Dominik wrócił do ulubionego motywu spalenia kościoła.
- W życiu tego nie zrobisz - Piotrek powątpiewał. - No to zakład? - zaperzył się Dominik. Piotrek się zgodził. Umówili się, że stawką będzie skrzynka piwa. Świadkiem był ich kolega Grzesiek. Sprawa szybko poszła w zapomnienie, bo matura była tuż-tuż. Trzy miesiące później Dominik przyszedł do kolegi i powiedział z dumą w głosie, że wywiązał się z zakładu.
- Stało się - rzucił triumfalnie. Piotrek sprawę traktował jako głupi żart podczas picia wódki, ale wtedy zrozumiał, że to poważniejsza sprawa.
Dominik przyniósł do szkoły kasetę VHS, na której było nagranie, dowód, że mówił prawdę. Piotrek ze strachu odmówił obejrzenia materiału. Kupił skrzynkę piwa i dostarczył ją do mieszkania Dominika. Drzwi otworzył mu jego młodszy brat.
- Dominik będzie wiedział, o co chodzi - powiedział Piotrek i nie wszedł do środka.
Po maturze zerwał wszelkie kontakty z kolegą, przestał przychodzić na próby ich zespołu muzycznego, zniknął.
- To dlatego, że Dominik mi zagroził, bym nikomu nic nie mówił o zakładzie, bo to się może dla mnie źle skończyć - nie krył po latach podczas przesłuchania. Długo milczał, bo uważał, że Dominik jest osobą niebezpieczną i nieobliczalną. Z obawy o życie sprawy nie zgłosił na policję.
Była żona Anna M. potwierdziła, że też w tamtym czasie prowadziła pamiętnik, ale na żądanie Dominika brulion spaliła.
Po ślubie przenosili się z miejsca na miejsce, dwa lata mieszkali w Norwegii, urodziło się im dziecko, ale to nie uratowało ich związku. Rozwiedli się po 10 latach.
Skazany zaprzecza zarzutom
Prokurator w 2013 r. przesłuchał rówieśników i znajomych Dominika, niektórych znalazł w Hiszpanii i Niemczech. Mówili o jego fascynacji satanizmem, dziwnych obrzędach, trzymaniu w butelce krwi koleżanki i kociego języka w formalinie.
Jeden ze świadków zeznał, że Dominik miał oryginalną gitarę i opowiadał, że „ona ma moc, bo leżała na trupie”. Kolega obrócił to w żart: „powiew cmentarza mocy przysparza”.
Dominik zaprzeczał, by znieważył zwłoki i spalił kościół. Jego koleżanka potwierdziła, że miał kasetę VHS z nagraniem informacji z telewizji o pożarze kościoła na Woli. Dał jej wtedy do zrozumienia, że to jego dzieło.
W wąskim gronie czterech bliskich mu osób przyznał się do podłożenia ognia i wygrania zakładu. Na sali rozpraw nie był taki szczery.
- Nie mam z tym nic wspólnego - zapewniał. Dodał, że był chrześcijaninem i nie akceptował niszczenia kościołów.
Zdaniem sądu nie można mu wierzyć, bo w tej sprawie jest nierozerwalny łańcuch poszlak, który wskazuje, że oskarżony dokonał przestępstwa, potem podzielił się wiedzą o tym fakcie z Anną M., a ona z innymi osobami. Dlatego takie zapisy znalazły się w pamiętniku Karoliny K.
Sąd miał świadomość, że Dominik M. nigdy nie był karany, a w chwili czynu miał ledwie 18 lat, ale...
- Oskarżony pokazał, że pod wpływem emocji jest skłonny do działań niebezpiecznych, nieprzemyślanych, o skutkach nieodwracalnych - nie krył sąd. Podkreślił, że Dominik M. dążąc do satysfakcjonującego go celu dokonał spalenia kościoła wpisanego na listę zabytków i stanowiącego dobro o szczególnym znaczeniu dla kultury.
- Zrobił to tylko po to, by zaimponować kolegom i wygrać absurdalny zakład, którego przedmiotem była skrzynka piwa - napisał sąd w uzasadnieniu wyroku.
Skazał Dominika M. na półtora roku więzienia i zapłatę 100 tys. zł, jako częściowego naprawienia szkody.
- Tylko zakład karny zmieni postawę oskarżonego i wytworzy w nim poszanowanie dla norm prawnych - akcentował sąd. W złożonych już apelacjach od nieprawomocnego wyroku obrona chce niższej kary, a prokurator jej podwyższenia do trzech i pół roku więzienia. Terminu rozprawy odwoławczej jeszcze nie ma.