Pan Daniel kręcił lody, pani Janina robiła ciastka, czyli sukces "Janeczki" [WIDEO]
Faktycznie mamy słodkie życie. Prowadząc cukiernię nie może być przecież inaczej. Jednak wszystko zostało okupione naszą ciężką pracą - zwierza się właścicielka kultowej wiślańskiej cukierni "U Janeczki". To tu powstało Ciacho Mistrza AM AM. Wiślańska cukiernia postanowiła uhonorować nim sukcesy Adama Małysza.
Karolina Szeja, córka właścicieli cukierni "U Janeczki" i jednocześnie menedżer w firmie, zapewnia, że cukiernia cały czas stosuje tradycyjne receptury wypieku ciast i ciasteczek. - Nie jest to trudne. Wystarczy się trzymać tradycyjnych przepisów. My tak robimy, używamy naturalnych produktów i nie dodajemy ulepszaczy - podkreśla Karolina Szeja.
Skąd wzięła się nazwa "U Janeczki"? - pytam kobietę o pogodnym spojrzeniu i delikatnym uśmiechu, ubraną w bluzkę w czarno-białe paski oraz czerwony sweterek. Siedzimy przy kawiarnianym stoliku w nowocześnie zaaranżowanym lokalu z widokiem na Kubalonkę i Stożek (to główna siedziba firmy, przy ul. 1 Maja 9, filie są na Rynku w Wiśle i w Ustroniu), wokół unoszą się zapachy słodkich ciast oraz parzonej kawy, za oknem zima jak się patrzy.
- To od mojego imienia - Janina, Janeczka - odpowiada Janina Białas, właścicielka kultowej wiślańskiej cukierni "U Janeczki", do której wstąpienie na ciastko, kawę czy lody jest żelaznym punktem programu dla większości turystów przyjeżdżających do Wisły. - Zresztą z tą nazwą była ciekawa historia. Jak się tu przeprowadziliśmy i zaczęliśmy urządzać cukiernię, to przyszedł naczelnik miasta, wtedy byli jeszcze naczelnicy, i spytał, jaką cukiernia będzie miała nazwę. Odpowiedziałam, że nie wiem. Zaproponowałam: może "Kryształowa", może "Andżelika", pomysłów było mnóstwo. Jednak naczelnik stwierdził, że się nie zgadza i sugerował, żeby było od imienia, a najlepiej jakby się nazywała "U Zochy", co mnie zbulwersowało, wydawało się takie ciężkie i ponure. Pomyślałam, że lepiej będzie "U Janeczki". Fajnie się kojarzyło, było takie lekkie. Nazwa się przyjęła i funkcjonuje od lat - opowiada pani Janina.
Historia "U Janeczki" zaczęła się pod koniec lat 70. ubiegłego stulecia w... Technikum Przemysłu Spożywczego w Katowicach-Szopienicach, gdzie chodzili Daniel Białas z Chorzowa i jego przyszła żona Janina z Bytomia. Po skończeniu szkoły, kiedy mieli po 24 lata, jako świeżo - nomen omen - upieczeni cukiernicy przenieśli się do Wisły, gdzie ojciec pana Daniela zaczął stawiać dom jednorodzinny. Niestety, zmarł w trakcie budowy.
- Teściowa nie miała pomysłu na ten dom, a ponieważ byliśmy z zawodu cukiernikami, to zdecydowaliśmy się otworzyć cukiernię. Teściowa zaakceptowała pomysł. Ogromnym wysiłkiem, ciężką pracą, biorąc kredyty, udało nam się uruchomić, prowadzić i rozwijać cukiernię. Otwarła się dokładnie 2 sierpnia 1979 roku, w ubiegłym roku mieliśmy 35-lecie firmy - wspomina pani Janina. I po chwili namysłu dodaje: - To był hardcore. Nikt nam nie wróżył, że to pójdzie, że będzie taka fajna cukiernia. To były czasy, kiedy prowadząc prywatny interes miało się pod górkę, limitowane były przydziały cukru, nie było surowców. Mimo to zawsze potrafiliśmy wybrnąć z różnych sytuacji. Byliśmy młodzi, pełni zapału - opowiada właścicielka "U Janeczki".
Okres PRL-u to ciężki czas dla cukierników - surowce otrzymywali z przydziału z magistratu, z cechu rzemiosł, bywały momenty, że musieli zamykać zakład, bo nie było z czego robić ciastek. Jednak mimo tych trudności wiślańska firma powolutku, ale sukcesywnie się rozwijała.
Pani Janina opowiada, że jako wykwalifikowani cukiernicy, mistrzowie w swoim fachu, dzielili się pracą w ten sposób: pan Daniel kręcił lody, ona robiła ciastka. Rano przygotowali wszystkie wypieki i specjały, a później stawali za ladą, by sprzedać swoje słodkości. Wieczorem pani Janina zamieniała się w sprzątaczkę i ogarniała cały zakład, z kolei pan Daniel dbał, by wszystkie urządzenia były sprawne.
- Do dzisiaj się dziwię, skąd braliśmy tyle siły i jak dawaliśmy radę. Teraz zatrudniam 23 osoby, zakład się rozrósł, ale przecież kiedyś potrafiliśmy o wszystko zadbać we dwoje - opowiada Janina Białas. Kiedy rozkręcali interes, pod Baranią Górą działała tylko jedna cukiernia. Tymczasem ludzie przyjeżdżający do Wisły, po nartach czy wycieczkach w góry, chcieli zjeść coś dobrego, świeżego, smacznego. Jako że "U Janeczki" zawsze mieli dobre ciastka i lody, to i klientów nie brakowało, zwłaszcza tych z aglomeracji śląskiej.
- Staliśmy się znani bez wielkiej reklamy, poprzez pocztę pantoflową. Ktoś u nas był, a później mówił: "Byłeś U Janeczki?", czy "Idź na ciastko do Janeczki, bo warto". To była dla nas najlepsza reklama - mówi Janina Białas podkreślając, że i tak na sukces musieli ciężko pracować. - To słodkie życie okupione ciężką pracą. Z zewnątrz może się wydawać, że to tylko ciasteczka, ale mamy swoje zmartwienia. Na przykład co nowego wymyślić, żeby klienci byli zadowoleni. Zdarzają się okresy, że turystów jest mniej, ale jak się mądrze gospodaruje pieniędzmi, to potem przychodzą fajniejsze czasy i znowu jest dobrze. Faktem jest jednak, że prowadząc zakład nie można odpuścić, czasami trzeba też komuś zwrócić uwagę i nie jest to łatwe. Ale nie mam co narzekać - ludzi mam fantastycznych, dzieci także angażują się w firmę i nam pomagają - zwierza się właścicielka "U Janeczki". Jak wyobraża sobie cukiernię za 10 czy 20 lat? - Mam nadzieję, że dzieci będą rozwijać sieć cukierni. Na razie tego się trzymamy - mówi pani Janina.