Lubsko/Żary - Gdy przyjechaliśmy do szpitala powiedziałam lekarzowi, że teraz pomoże mi tylko on, albo pan Bóg! - mówi Zofia Walkowska.
Zofia Walkowska z Lubska nie spodziewała się, że będzie musiała tak długo czekać na karetkę, którą wezwała do chorego męża. - Wyszłam na chwilę z domu. Gdy wróciłam mąż miał już ponad 39 stopni gorączki i czuł się coraz gorzej - mówi Zofia Walkowska. Mąż pani Zofii, Marek Walkowski ma amputowane palce u stóp. Nagle dostał wysokiej gorączki, więc kobieta niezwłocznie wezwała pogotowie.
- Zadzwoniłam do żarskiego szpitala i opowiedziałam, co się dzieje. Dyspozytorka podała mi numer na podstację pogotowia w Lubsku - opowiada Z. Walkowska.
Kobieta czekała na karetkę ok. 40 minut, choć dom państwa Walkowskich dzieli od stacji pogotowia jedna ulica.
- Gdybym wiedziała, że to będzie tak długo trwało, sama zaniosłabym męża na pogotowie. Cały czas zastanawiałam się, kiedy przyjedzie lekarz, czy mąż tego doczeka, tak było z nim źle - załamuje ręce kobieta. Lekarz pojawił się po ok. 40 minutach. - Lekarz przebadał męża, wypisał skierowanie na chirurgię i pojechał, nawet nie zabrał męża do karetki - opowiada Z. Walkowska.
Pani Zofia była zbulwersowana całą sytuacją. Kobieta nie ma prawa jazdy, więc wezwała taksówkę i zawiozła męża do szpitala na wyspie, bo tak ją poinformował lekarz pogotowia. Na miejscu okazało się, że skierowanie wypisane jest na chirurgię 105 szpitala. - Byłam tak zestresowana, że nie sprawdziłam, do jakiego szpitala pan doktor wypisał skierowanie. Powiedział, żebym jechała do szpitala na wyspie, więc tak zrobiłam! Jadąc do Żar cały czas się zastanawiałam, czy mąż to przeżyje - opowiada zrozpaczona kobieta.
W szpitalu chorym mężczyzną natychmiast zajęli się lekarze. - Po wejściu na oddział lekarz, który przyjmował męża zastanawiał się, gdzie go położyć, czy na chirurgii, internie czy oddziale wewnętrznym. Powiedziałam mu wtedy, że albo on mi pomoże, albo Bóg! - wyjaśnia Z. Walkowska. Choroba stóp była tak rozwinięta, że M. Walkowski na drugi dzień trafił na stół operacyjny.
- Pracujemy w tzw. systemie ostrym, W tym przypadku lekarz prowadzący stwierdził, że operacja jest niezbędna do uratowania zdrowia i życia - wyjaśnia Wiesław Olszański, prezes Szpitala na Wyspie w Żarach.
Skontaktowaliśmy się z szefową żarskiego pogotowia by wyjaśnić, dlaczego pan Marek tak długo czekał na pogotowie.
- Dyspozytorka, gdy usłyszała co się dzieje, skierowała żonę chorego na podstację pogotowia w Lubsku. Rzeczywiście, karetka z lekarzem przyjechała po 35 minutach, ale tylko dlatego, że objawy, które usłyszał dyspozytor kwalifikowały się w ramach opieki świąteczno-nocnej. Lekarz zbadał pacjenta, wypisał receptę, dał leki przeciwbólowe, oraz przekazał skierowanie na oddział chirurgii. Doktor, który badał chorego nie miał obowiązku zabrania go do szpitala, ponieważ przyjechał do niego w ramach wizyty, jaką odbywają lekarze rodzinni - wyjaśnia Krystyna Gretkierewicz, szefowa żarskiego pogotowia.