Pan Tadeusz zmieniał zdanie. Nie był malowanym premierem
12 września 1989. Sejm powołał rząd Tadeusza Mazowieckiego. W głosowaniu uczestniczyło 415 posłów, 13 z nich wstrzymało się od głosu, pozostali powiedzieli „tak” Budowanie gabinetu pełne było emocji, zwrotów akcji, zawiedzionych nadziei i upokorzeń. O wszystkim decydowali Wałęsa i Jaruzelski.
Przed południem 12 września 1989 roku zadzwoniono do mnie z sekretariatu Sejmu - wspomina Andrzej Kosinak-Kamysz. - Miły głos dziewczęcy poinformował mnie, że o 18 mam przyjść do Sejmu w ciemnym garniturze, czarnych butach i białej koszuli, bo będzie zaprzysiężenie rządu. Odpowiedziałem, że chyba się pomyliła. Na to usłyszałem ostre słowa: „Co mi tu pan będzie jakieś bzdury opowiadał, skoro mam pana tutaj na liście”.
Dr Andrzej Kosiniak-Kamysz był wtedy kandydatem Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego na ministra zdrowia w rządzie tworzonym przez Tadeusza Mazowieckiego. Formalnie nadal był też wiceministrem rolnictwa w gabinecie Mieczysława Rakowskiego, bo ten zakończył żywot 12 września 1989 r.
Zanim posłowie zatwierdzili nowy rząd, w nocy doszło do spotkania nieformalnego komitetu ekonomicznego. - Spotkaliśmy się przy zupie pomidorowej w mieszkaniu Balcerowiczów, na jednym z warszawskich blokowisk - opowiada dr Tadeusz Syryjczyk, wówczas kandydat na ministra przemysłu. - Oprócz mnie i Leszka Balcerowicza, przy pomidorowej rozmawiali: Marcin Święcicki, przyszły minister współpracy z zagranicą, Waldemar Kuczyński, późniejszy minister przekształceń własnościowych, prof. Jerzy Osiatyński, kierownik Centralnego Urzędu Planowania.
Syryjczyk nie chciał być członkiem rządu Mazowieckiego: - Tadeusz po objęciu funkcji premiera zaprosił mnie do siebie i wypytywał pod kątem tego, czy nadawałbym się na ministra przemysłu - wspomina. - Powiedziałem mu, że chętnie zostanę doradcą. „Doradców to mam dwa komplety. Brakuje mi ludzi do rządzenia, podejmowania odpowiedzialnych decyzji” - usłyszałem. Wtedy przystałem na jego propozycję.
25 sierpnia 1989 r. w krakowskim mieszkania Kosiniaków--Kamyszów zadzwonił telefon. Telefonował Mazowiecki, a odebrała żona ówczesnego wiceministra rolnictwa. Powiedziała, że mąż jest w Warszawie. - Przed północą zadzwonił urzędnik z kancelarii szefa rządu, mówiąc, że premier zaprasza mnie teraz - opowiada Kosiniak-Kamysz. Rozmowa trwała około pół godziny. Kandydat ZSL zaczął ją od pytania pod adresem Mazowieckiego, czy zna jego życiorys. - „Znam” - odparł premier, dodając: - „Znam też pana ojca, który był moim lekarzem”. Byłem zaskoczony - mówi były minister zdrowia. - Premier pożegnał mnie słowami: „Niech pan szykuje się do nominacji”.
Reżim mógł niewiele
Czy ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego po 4 czerwca mogła wprowadzić stan wyjątkowy, by unieważnić wybory i zachować władzę? - Więcej argumentów przemawia za negatywną odpowiedzią - ocenia prof. Antoni Dudek, historyk, który zbadał schyłek PRL i początki III RP.
Krzysztof Dubiński, sekretarz gen. Czesława Kiszczaka, po latach przyznał, że rozsiewanie przez komunistyczną władzę pogłosek o możliwym siłowym rozwiązaniu, było blefem i chęcią uspokojenia aparatu PZPR.
Kierownictwo partii wiedziało też, że Moskwa nie wywiera presji, by wszelkimi sposobami utrzymali rządy, a wręcz zniechęca do użycia siły. Władza musiała się też liczyć z tym, że w razie niepowodzenia we wprowadzeniu stanu wyjątkowego, może dojść do wybuchu społecznego. Z Departamentu V MSW, który zajmował się gospodarką, docierały jednoznaczne informacje o tym, że „stan gospodarki pogarsza się w coraz szybszym tempie”. Analitycy z tego departamentu ostrzegali, że przed końcem 1989 r. dojdzie do totalnego załamania gospodarki.
Obopólna bezsilność
- Skurczyły się też szeregi najbardziej operatywnych funkcjonariuszy aparatu władzy, którzy wcześniej byliby skłonni bronić za wszelką cenę PRL-u. Zajęci byli procesem uwłaszczania się, który ruszył na dużą skalę - mówi prof. Dudek. Podkreśla przy tym, że radykalny odłam opozycji, który mógłby zagrozić komunistycznej elicie, w lecie 1989 r. był słaby, skłócony i w sporej części spenetrowany przez służby specjalne.
Liderzy „S” też byli powściągliwi. - Wiedzieliśmy, że zasoby kadrowe i organizacyjne mamy mocno ograniczone - przypomina dr Syryjczyk. Ekipa Jaruzelskiego informowana była przez ludzi z Grupy Operacyjno-Sztabowej w Sztabie Szefa SB, że państwa zachodnie zabiegają, by w Polsce panował spokój.
Gwałtowny zwrot
Taka sytuacja wymusiła zmianę planów Jaruzelskiego i jego ludzi. Już w okresie okrągłego stołu liczyli się z możliwością oddania części władzy, ale za 4-6 lat. Wynik wyborów, sytuacja w kraju i za granicą wymusiły pogodzenie się z gwałtownym przyspieszeniem tego procesu.
Nie zamierzali jednak bezwarunkowo kapitulować. Zaczęła się gra polityczna. Rozmów, zwrotów akcji, zawieranych i łamanych sojuszy, zawiedzionych nadziei było pełno. - Ludzie ze ścisłego kierownictwa PZPR wprost mi mówili, że jeżeli zawrę koalicję z „Solidarnością”, to zniszczą mnie i moją rodzinę - zapewnia nas Roman Malinowski, prezes ZSL między 1981 a 1989 r., w latach 80. marszałek Sejmu, wicepremier, minister.
Wszystko to zakończyło się powołaniem rządu Mazowieckiego, który jeszcze kilka tygodni wcześniej był zdecydowanym przeciwnikiem tworzenia gabinetu przez „Solidarność”. Na głośny artykuł Adama Michnika „Wasz prezydent, nasz premier” (z 3 lipca) Mazowiecki odpowiedział w „Tygodniku Solidarność” tekstem, w którym pisał: „Pośpieszne domaganie się udziału we władzy może zniszczyć właściwą opozycji odpowiedzialność za państwo”. Zarzucił opozycji brak programu gospodarczego. Tekst ukazał się 14 lipca 1989 r.
Dlaczego zmienił zdanie? Tłumaczył, że w ciągu kilku tygodni sytuacja się zmieniła. - Po prostu zrozumiał, że ma szansę zostać szefem rządu i uświadomił sobie, iż w ten sposób wejdzie do historii Polski -dywaguje prof. Dudek. - Gdyby z góry było wiadomo, że premierem zostanie Geremek, Mazowiecki zapewne nie zmieniłby tak łatwo zdania.
Tadeusz Mazowiecki nie zostałby premierem, gdyby nie słaby wynik wyborczy PZPR i bardzo dobry „Solidarności”. Wcześniejsze układy i zamierzenia poszły do kosza. Mazowiecki nie zostałby też szefem gabinetu, gdyby nie Lech Wałęsa. Przywódca „S” wybrał go, choć mógł wskazać Bronisława Geremka albo Jacka Kuronia.
Dlaczego Mazowiecki? - Z tego powodu, że Wałęsa stosował tzw. taktykę zderzaków, czyli ludzi ze swojego otoczenia raz wywyższał, raz poniżał. W tamtym momencie „cykl” wypadł na Mazowieckiego - mówi prof. Antoni Dudek. Misję utworzenia rządu Mazowiecki otrzymał także z powodów natury biograficznej. Geremek i Kuroń mieli przeszłość PZPR-owską, byli partyjnymi rewizjonistami, nie przyznawali się do katolicyzmu. Mazowiecki miał natomiast za sobą posłowanie w Sejmie PRL-owskim, co czyniło go osobą w miarę umiarkowaną w oczach władz komunistycznych, choć nigdy nie należał do PZPR. Deklarował się jako katolik. Mówiąc krótko, miał wtedy „lepszy życiorys”.
Mazowieckiego poparł też Roman Malinowski, prezes ZSL, choć jego zdanie nie miało znaczenia. Decydowało dwóch ludzi: Wałęsa i Jaruzelski.
Ten ostatni był w szoku, gdy nie udał mu się manewr uczynienia Kiszczaka premierem. - Uważam, że gdyby zaproponował na szefa rządu np. prof. Władysława Bakę lub innego ekonomistę z legitymacją partyjną, to taki kandydat utworzyłby rząd - gdyba prof. Dudek. - Taki gabinet potrwałby najdalej do początków grudnia 1989 r., czyli do jesieni narodów. I tak 28 lat temu nie powstałby rząd Mazowieckiego.
Nie powstałby też, gdyby na koalicję z Wałęsą nie zgodzili się szefowie ZSL i Stronnictwa Demokratycznego. Zanim jednak doszło do rozmów z ludowcami i SD, „S” toczyła rozmowy z kierownictwem PZPR. - Głównie Geremek rozmawiał z klubem PZPR. Celem było utworzenie rządu „S” z partią czy jakąś jej częścią - przypomina dr hab. Jan Skórzyński, historyk „Solidarności”.
Jarosław Kaczyński zwrócił natomiast uwagę Wałęsie, że można uzyskać większość, jeśli pozyska się do współpracy ZSL i SD. Wałęsa posłuchał, a liderzy ludowców i SD porzucili „wielkiego brata”, czyli PZPR.
- W istocie zwyciężyła koncepcja pośrednia, coś w rodzaju wielkiej koalicji. Powstał rząd wszystkich czterech sił w parlamencie - mówi dr Skórzyński. - Podobny projekt komuniści sformułowali już w lipcu, tylko że to oni mieli jej przewodzić. Teraz premierem został człowiek opozycji. To była kluczowa zmiana.
24 sierpnia Mazowiecki przystąpił do formowania rządu. PZPR domagała się sześciu resortów: MON, MSW, MSZ, finansów, transportu i łączności, a także kontroli nad tzw. radiokomitetem. W pewnym momencie w kierownictwie PZPR zastanawiano się nad rezygnacją z udziału w rządzie. 6 września Biuro Polityczne uznało jednak, że nie można tego zrobić. Leszek Miller, wtedy członek BP, takie stanowisko uzasadnił tym, że jeśli Mazowiecki zrzeknie się misji, to w jego miejsce przyjść może ktoś bardziej radykalny. - Widać zatem, że komuniści bali się antyPZPR-owskich czystek nie mniej niż Mazowiecki i część elit solidarnościowych wybuchu niezadowolenia ze strony obrońców reżimu, czyli wojska i aparatu bezpieczeństwa - twierdzi dr Paweł Kowal, historyk z PAN, który badał końcowe lata rządów komunistycznych.
W zgodniej ocenie historyków i bezpośrednich świadków historii z przełomu lat 80. i 90., choć Mazowiecki został szefem rządu z woli Wałęsy, to już od budowania gabinetu zachowywał się samodzielnie. Zgodnie ze swoją zapowiedzią: „Mogę być premierem dobrym albo złym, ale nie zgodzę się być premierem malowanym”. Kiedy wypowiadał te słowa, sądzono, że kieruje je przede wszystkim pod adresem Jaruzelskiego i PZPR. Szybko okazało się, że adresował je również do kierownictwa Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego i samego Wałęsy. Ten ostatni wypomniał mu już 31 sierpnia, że zrobił go premierem. „No tak - miał odrzec Mazowiecki - ale ja już jestem tym premierem”.
Historycy i świadkowie przyznają też, że Mazowiecki miał wizję i starał się ją realizować samodzielnie, szczególnie w zakresie polityki zagranicznej i wewnętrznej. Gorzej szło mu w kwestiach ekonomicznych, bo znalazł, najpewniej niespodziewanie dla siebie, trudnego partnera w osobie Leszka Balcerowicza, ministra finansów i wicepremiera. Balcerowicz forsował swoje pomysły w zakresie zagadnień ekonomicznych, a dość często były one nie w smak unikającemu radykalnych rozwiązań Mazowieckiemu.
W 24-osobowym gabinecie Mazowieckiego 12 ministrów wywodziło się z „S”, 4 z PZPR, 4 z ZSL, 3 ze SD. Prof. Skubiszewski określany była jako niezależny. - Rząd Mazowieckiego był wypadkową ówczesnej sytuacji, swego rodzaju zawieszenia Polski między PRL a III RP. Czesław Kiszczak (wicepremier, MSW) i Florian Siwicki (MON) byli reliktami epoki komunistycznej - mówi prof. Dudek. - Ludzie z „S” symbolizowali zmianę, lecz tylko Balcerowicz zapisał się jako członek rządu, który dokonał rewolucyjnych zmian.
WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 19. "Szpery"
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto