Pandemia namieszała nam w głowach. „Tak łatwo się z niej nie otrząśniemy”
„Wydarzyło się coś takiego, co zakłóciło rutynę naszego życia, naszych działań codziennych i planowania. Niewątpliwie pandemia ma olbrzymi wpływ na stan naszego zdrowia psychicznego i tak łatwo się z niej nie otrząśniemy” – twierdzi dr Roman Ludkiewicz – specjalista psychiatrii, certyfikowany psychoterapeuta i superwizor Sekcji Naukowej Psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
Pandemia miesza nam w głowach. Czy gdy się skończy powrót do równowagi będzie trudny czy łatwy?
Tak naprawdę nikt do końca nikt nie wie, jakie będą konsekwencje tej pandemii dla naszego dobrostanu psychicznego, ponieważ jest to zupełnie nowa sytuacja, z którą przyszło się nam zmierzyć, gdyż poprzednia pandemia zwana „hiszpanką” miała miejsce ponad sto lat temu. Od tamtego czasu świat radykalnie się zmienił, wszyscy jesteśmy teraz blisko siebie, świat jest na wyciągnięcie ręki. Dlatego to wszystkich tak bardzo zaskoczyło i wiązało się o wiele większym poczuciem przeżywania stresu, ale też chaosu.
Dotyczy to zarówno osób dorosłych jak i dzieci i młodzieży?
Tak, jak najbardziej. Duży wpływ na to, jak przeżywamy tę pandemię ma to, co robimy. Czy np. jako pracownicy ochrony zdrowia jesteśmy bezpośrednio zaangażowani w działania, czy np. jesteśmy uczniami, którzy musieli przejść na nauczanie online i zostali zamknięci w domach, czy nasza praca w rodzaju „restauracja” czy „wyciąg narciarski” została zamknięta i grozi nam jej utrata.
Czy odwrotnie – mamy dużo pracy jak np. służby ratunkowe, policja, czy firmy budowlane.
Są również osoby starsze – z racji, że jest to grupa wysokiego ryzyka podlegają oni trochę większym rygorom, a to zwiększa u nich uczucie lęku, osamotnienia i bezradności, zwłaszcza gdy są oni zależni innych osób czy instytucji, które im pomagają. Paradoksalnie, skutki pandemii bywają też... pozytywne. Zaskoczyły mnie dzieci i młodzi ludzie z zespołem Aspergera mający trudności w relacjach i odczytywaniu komunikatów społecznych. Zamknięci w domach poczuli się lepiej. Podobnie introwertycy i osoby cierpiące na fobie społeczne.
Jakie emocje wyzwalały w nich sytuacje, w których się znaleźli?
Osoby dorosłe, które miały kłopoty zawodowe, finansowe, obawiały się utraty pracy, a nawet całego dorobku życiowego, początkowo mobilizowały się, aby poradzić sobie z problemem, Pod wpływem przedłużającego się stresu zaczęły się jednak nasilać u nich objawy lękowe i depresyjne, zaburzenia snu, z czasem pojawiła się apatia, spadek życiowej energii aż do silnej depresji, a nawet myśli czy prób samobójczych. Osoby pracujące zdalnie w domu, które początkowo cieszyły się, że nie muszą tracić czasu na dojazdy, z czasem zauważyły, że tak naprawdę pracują o wiele dłużej i czują się zmęczone i sfrustrowane, bo nie mają życia prywatnego, a podział na „w pracy” i „po pracy” zupełnie się zatarł. Przymusowa izolacja skazała też ludzi na stałe przebywanie z dziećmi i z partnerem, co stawało się męczące, a nawet skłaniało weryfikacji swoich związków i małżeństwa. Unikanie się, wychodzenie z domu przestało być możliwą strategią rozładowywania napięć. Z drugiej strony brak konieczności wychodzenia z domu nasilił problemy związane z używaniem substancji psychoaktywnych, w tym zwłaszcza alkoholu u tych, którzy już go nie nadużywali. Natomiast osoby starsze, izolowane ze względu na ryzyko zakażenia, straciły bliski często kontakt z dziećmi i wnukami. Seniorzy mieszkający samotnie, którzy przed pandemią chodzili jednak do swojego lekarza w przychodni czy utrzymywali kontakty sąsiedzkie, zmuszeni do zachowania dystansu społecznego, stracili i tę aktywność. Izolacja utrwaliła fobie społeczne. Nie wolno wychodzić z domu, czyli nie muszę się mierzyć lękiem, że np. poślizgnę się i upadnę tak niefortunnie, że złamię sobie endoprotezę biodra. Tymczasem poczucie więzi z innymi ludźmi jest najgłębszą, wręcz fundamentalną potrzebą ludzi, a przedłużająca się izolacja jest na pewno doświadczeniem traumatycznym.
Ekstremalnie ciężkim przeżyciem jest dla rodziny choroba COVID-19 rozpoznana u bliskiej osoby, szczególnie gdy kończy się śmiercią. W gazetach teraz pełno jest nekrologów. Wielu ludzi doświadcza żałoby po nagłej stracie...
I wielkiej traumy, gdy ta osoba umiera, a nam nie wolno nawet się z nią pożegnać, potrzymać ją za rękę... To bardzo ważne dla rodziny. Bywa też zupełnie odwrotnie. Osoba starsza staje się ofiarą przemocy. I to zjawisko również się w okresie pandemii zwiększyło. Tymczasem osobom starszym trudniej jest powiadomić o tym, co złego ich spotyka, odpowiednie służby. O ile dzieci i młodzież otrzymała jakieś wskazówki, które miały im ułatwić powiadamianie odpowiednich służb czy instytucji o tym, że stali się ofiarami przemocy, o tyle osoby starsze, często mające kłopoty z codziennymi czynnościami, pamięcią, zostały pozostawione same sobie. I nie potrafią się przed przemocą bronić. Jest to tym trudniejsze, że wobec seniorów często stosowana jest przemoc nie tyle fizyczna, co psychiczna, polegająca np. na zaniedbywaniu czynności higienicznych.
Wróćmy na moment do tej istoty kwarantanny, czyli izolacji. Cveta Dmitrowa, psychoterapeutka i publicystka, zwraca uwagę na jeszcze inny, pozytywny aspekt tego problemu. Jej zdaniem konsekwencją tej przymusowej izolacji jest obserwowane ostatnio „pragnienie jednoczenia się i szukanie wspólnotowości” – wyraźnie widoczne w najbardziej licznych protestach od lat...
Uważam, że niezadowolenie, sprzeciw, a nawet gniew spowodowane decyzjami władz, które starają się wykorzystywać pandemię do przeprowadzenia zmian ograniczających wolność obywateli, również jednoczą i nadają tożsamość i poczucie wspólnoty.
Pracownicy ochrony zdrowia poczuli się chyba bezpiecznie, gdy zostali zaszczepieni przeciw COVID-19?
Na początku pandemii w wielu ośrodkach w Polsce, ale i na świecie pojawiły się oferty pomocy psychoterapeutycznej i psychologicznej dla pracowników służby zdrowia, którzy byli narażeni na zwiększony stres związany z pracą i tą nową sytuacją. Myśmy również ją zorganizowali, jest jeszcze nawet aktualna strona w Internecie „www.wsparciewkryzysie.gda.pl”. Włączyło się w tę akcję wiele ośrodków, robiliśmy to bezpłatnie. Ku naszemu zdziwieniu skorzystało z tej pomocy zaledwie kilkanaście osób. Wydaje mi się, że to efekt tego, że z etosem naszego zawodu wiąże się jakaś forma poświęcenia, uznania, że dobro pacjenta jest większą wartością niż moje dobro. I tego, że lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni poddawani są podobnym stresom na co dzień i to niezależnie od jednostki chorobowej i uważają to za coś naturalnego. Ta nasza inicjatywa była bardzo rozpowszechniona, informacje o niej „wisiały” w szpitalach i innych placówkach zdrowia na Pomorzu. Być może sama oferta, że można z tej pomocy skorzystać dała personelowi medycznemu poczucie oparcia i bezpieczeństwa. Pomimo dużego stresu związanego z pandemią pracownicy służby zdrowia nastawieni byli raczej na radzenie sobie samym i korzystanie z własnych zasobów emocjonalnych.
Nie do końca się z tym zgodzę. Jeden z lekarzy publicznie ubolewał, że w trakcie pandemii doszło w tym środowisku do moralnego rozwarstwienia, większość medyków bardzo się angażowała by pomóc chorym, ale byli i tacy, którzy umywali ręce. Nie wszyscy zdali ten egzamin na piątkę.
I jest to chyba naturalne w życiu. A poza tym wiele zależało chyba od wcześniejszej historii danego zespołu, danego ośrodka. Tam, gdzie istniała współpraca i otwarta komunikacja między członkami zespołu, szefem i podwładnymi, łatwo było sytuację kryzysową opanować. A tam, gdzie był jakiś konflikt, mniej lub bardziej jawny, to gdy przyszedł kryzys, on jeszcze bardziej się ujawnił. Na przykład w tym, że się odmawiało pracy, ponieważ pracodawca nie zapewnił środków ochrony osobistej. Również sugerowane przez rząd, a podejmowane przez wojewodę decyzje o przymusowym kierowaniu lekarzy do pracy do oddziałów COVID było błędem. W pierwszej kolejności trzeba się było oprzeć na chętnych, czyli zapytać daną osobę, czy się na to zgadza, a nie wydawać poleceń, nie licząc się w ogóle z sytuacją, w jakiej się ona znajduje. Rozmawiałem z jedną panią doktor, anestezjologiem, która dostała polecenie podjęcia pracy na oddziale COVID i mimo że sama była w kryzysowej sytuacji, nie dano jej żadnego wyboru. Człowiek, którego pozbawia się możliwości wyboru często reaguje buntem i jest to naturalna reakcja. Z drugiej strony jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że stres obejmuje wszystkich, również naszych szefów i musimy to też brać pod uwagę. Ich decyzje nie zawsze są racjonalne.
Jednym ze wskaźników kondycji psychicznej jest społeczeństwa są samookaleczenia i samobójstwa. Tymczasem z danych policyjnych wynika, że od stycznia do listopada 2020 r targnęło się na swoje życie 4742 Polaków. W porównywalnym okresie poprzedniego, 2019 roku samobójstw odnotowano 4840. Nie jest więc prawdziwa teza, że pandemia spowodowała wzrost ich liczby. Przynajmniej na razie.
Liczba samobójstw jest tylko jednym ze wskaźników mówiących o naszej kondycji psychicznej, który rośnie zwykle jako ostatni. Wcześniej występują inne symptomy, o których mówiliśmy: bezsenność, zaburzenia lękowe, depresyjne, adaptacyjne, ostre reakcje na stres itd.
A czy pojawiła się nowa grupa pacjentów, która wcześniej nie potrzebowała psychicznego wsparcia?
Ze wstępnych badań wynika, że wśród osób, które już przed pandemią leczyły się z powodu różnych zaburzeń psychicznych, ponad połowa zgłasza nasilenie się dolegliwości. Pojawili się też nowi pacjenci, którzy przed pandemią dobrze radzili sobie z codziennym stresem. Obserwuję to również w swojej praktyce, pacjenci, którzy się zgłaszają, demonstrują nasilony lęk, obawy o przyszłość. U 3/4 dzieci pojawiły się trudności z koncentracją uwagi i uczeniem się, stany drażliwości, napięcia, nerwowości. Połowa boleśnie doświadcza poczucia samotności. Tymczasem poczucie więzi społecznej, relacje z rówieśnikami są bardzo ważne, kształtują jakąś część naszej osobowości. To, czego większość młodych ludzi pragnęła, a więc możliwości spędzania jak najwięcej czasu przed komputerem, stało się dla nich pułapką. To tak, jakby się trochę znaleźli w „raju”, a okazało się, że brakuje im naturalnych relacji społecznych na podwórku czy w szkole. A gdy tylko spadł śnieg, mnóstwo dzieci i dorosłych wyszło z domu na spacer czy na sanki. To naturalny sposób radzenia sobie z przymusową izolacją i poczuciem samotności. Nie każdemu to wystarcza. Wiele osób w sytuacji kryzysowej nie potrafi pomóc sobie samemu, potrzebuje wsparcia profesjonalisty.
Próbowałam dziś zarejestrować się w jednej z poradni zdrowia psychicznego w Gdańsku. Okazało się, że na wizytę u lekarza muszę czekać dwa i pół tygodnia. To długo czy krótko?
To zależy, z jakim problemem musimy się zmierzyć.
Nikt mnie o to nie pytał.
Biorąc pod uwagę realia naszej służby zdrowia odpowiem, że dwa i pół tygodnia czekania na poradę lekarską to krótko.
Ale ja teraz potrzebuję pomocy...
Niezależnie od wszystkiego, nie ma w Polsce takich placówek, które pomagałyby osobom z zaburzeniami psychicznymi w nagłych sytuacjach. W Gdańsku jest właściwie tylko izba przyjęć Szpitala Psychiatrycznego czynna całą dobę. W opiece psychiatrycznej nie ma natomiast takiej placówki jak Centrum Interwencji Kryzysowej, którą stworzył pan Krzysztof Sarzała i które przez 24 godziny na dobę pomaga osobom w sytuacji np. doświadczania przemocy. Trafia tam część naszych potencjalnych pacjentów, którzy, tak jak Pani, nie chcieli czekać. Podobne placówki funkcjonują dziś w różnych częściach kraju, jednak nastawiają się głównie na walkę z przemocą czy kryzysowymi sytuacjami w życiu.
Kilka tygodni temu nastolatka z okolic Rzeszowa wrzuciła do Internetu informację, że ma wszystkiego dosyć i zaczęła żegnać się z koleżankami. Obok w pokoju za ścianą siedzieli rodzice i nie mieli bladego pojęcia, że coś złego dzieje się z ich dzieckiem
Tym bardziej, że córka była wesoła, pogodna, a nie smutna czy przygnębiona...
I ja miałem ostatnio podobny przypadek. Młoda dziewczyna wysłała równie niepokojącą wiadomość do koleżanki, a ta, przerażona, zadzwoniła po policję. Rodzice krzątali się w sąsiednim pomieszczeniu i o niczym nie wiedzieli. Ta koleżanka postąpiła słusznie, zgodnie z zasadą, że lepiej dmuchać na zimne. Młodzi ludzie mają często zmienne nastroje, wahania samopoczucia i dzielą się tymi emocjami z rówieśnikami. A druga osoba, przyjaciel czy znajomy, który je odczytuje ma duży dylemat, czy starać się jej pomóc samemu, czy zawiadomić jakąś instytucję czy też dorosłych.
Ten drugi sposób może zostać odczytany jako zdrada...
Oczywiście. Bo my mamy swoje sprawy jako młodzież, a dorośli nie powinni mieć do nich dostępu. Zdarzają się jednak sytuacje, gdy tę odpowiedzialność za koleżankę muszą na siebie wziąć przyjaciele i znajomi.
Izba przyjęć Szpitala Psychiatrycznego to specyficzne miejsce, zarezerwowane raczej dla ludzi bardzo chorych. Czy reforma psychiatrii, która się już zaczęła, uwzględnia potrzebę organizacji czegoś na wzór telefonu zaufania nie tylko dla nastolatków, ale i osób dorosłych, które potrzebują tego rodzaju pomocy?
W ramach programu pilotażowego reformy psychiatrii, który ma wykazać wyższość modelu opieki środowiskowej nad modelem opieki szpitalnej, utworzono już ok. 40 Centrów Zdrowia Psychicznego, czyli placówek obejmujących swoim działaniem pewien obszar Polski. Centrum ma pod opieką ok 50 tyś ludzi a więc obszar wielkości powiatu. W modelu tym założono, że od momentu zgłoszenia do centrum, w ciągu 72 godzin dana osoba powinna uzyskać pomoc, której potrzebuje.
Ależ 72 godziny to szmat czasu. Jak mam zamiar zrobić sobie coś złego, to na pewno to zrobię.
Obiektywnie patrząc, jest to jednak jakiś postęp w porównaniu do tych dwóch i pół tygodnia oczekiwania na wizytę w poradni zdrowia psychicznego. Być może ten czas oczekiwania będzie jeszcze weryfikowany, jesteśmy w trakcie reformy, ostatnio przedłużono pilotaż na dwa kolejne lata.
Na kolejne województwa?
Ależ nie, bo tym pilotażem objęty jest cały kraj. W Pomorskiem są dwa centra zdrowia psychicznego, w Kościerzynie i w Słupsku, które funkcjonują według modelu opieki środowiskowej, który zakłada, że osobę chorą powinno się jak najdłużej utrzymać w domu, a nie kierować do szpitala. Jest również Gdański Program Ochrony Zdrowia Psychicznego, którego celem jest odejście od hospitalizacji na zamkniętych oddziałach psychiatrycznych jako podstawowej formy leczenia, na rzecz intensyfikacji oddziaływań profilaktycznych w środowisku i motywowania osób chorujących do korzystania z otwartych, środowiskowych form wsparcia. W poradniach funkcjonujących według tego modelu pacjenci z kilku gdańskich dzielnic mają zagwarantowany m. in. szybszy dostęp do lekarza psychiatry i krócej czekają na psychoterapię. Program jest jednak mało rozpropagowany. Nawet ja, jako lekarz psychiatra, mało o im wiem. Natomiast Fundacja Fosa utworzyła poradnię pod nazwą „Young Fosa”, która ma przyjmować i to bez skierowań dzieci i młodzież z Gdańska. W krótkim czasie od otwarcia w kolejce do niej czekało już sto osób.
Czyli potrzeby pacjentów tym zakresie są o wiele większe niż możliwości systemu opieki zdrowotnej?
Niestety tak. Po części dlatego, że w nasza specjalność różni się zasadniczo od innych dyscyplin, np. zabiegowych. Przykładowo w ortopedii często wystarczy operacja, wizyta kontrolna i pacjent wraca do zdrowia. A w psychiatrii nawet krótka interwencja oznacza kilka, kilkanaście spotkań z pacjentem w kilkudniowych czy odstępach. A ponieważ takiego postępowania wymaga większość naszych pacjentów poradnie zdrowia psychicznego szybko się „zatykają”.
Od stycznia Ministerstwo Zdrowia zniosło limity na wszystkie porady dla dzieci, między innymi również w psychiatrii. Czy dzięki temu poradnie będą mogły przyjąć więcej pacjentów?
Raczej nie, chyba że lekarz przyjmie kolejną, „nadprogramową” osobę, kosztem swojego wolnego czasu albo jakości pomocy, jakiej udziela swoim pacjentom. W godzinach pracy poradni każdy z nas ma zapisanych tyle osób, ile jest w stanie przyjąć. Oczywiście, poradnie mogłyby przyjmować ich więcej, gdyby było więcej lekarzy. W całej Polsce jest niewiele ponad 400 psychiatrów dziecięcych, a powinno ich być przynajmniej dwa razy tyle. Brakuje chętnych do podejmowania tej specjalizacji. Część studentów z góry zakłada, że wyjedzie za granicę, część, która zostaje w kraju, wybiera na ogół inną, bardziej prestiżową specjalizację; ortopedię, kardiologię, okulistykę. Przykładowo alergolog jest w stanie przyjąć w ciągu godziny kilku pacjentów, a psychiatra – jednego. Trudno też porównywać nasze zarobki.
A dlaczego do psychiatry nie potrzeba skierowania, a do psychologa trzeba je mieć?
Moim zdaniem dlatego, że medycynie coraz więcej jest przedstawicieli zawodów pozalekarskich, jak psycholodzy, terapeuci, terapeuci zajęciowi, rehabilitanci, diagności, pielęgniarki itd. Podobnie jak lekarze, wszyscy oni również mają wyższe wykształcenie, chcą i potrafią podejmować decyzje dotyczące pacjenta samodzielnie. Tymczasem NFZ wymaga skierowania do psychologa – albo na poradę, albo na psychoterapię. Ja jako lekarz psychiatra muszę z góry wiedzieć, czego ten pacjent potrzebuje, przez co w pewien sposób „ubezwłasnowalniam” psychologa. Tak więc dla mnie wymóg skierowania do psychologa jest dość absurdalny.
Ludzie nadal ukrywają, że chodzą do psychiatry?
Mimo różnych akcji przeciwdziałających stygmatyzacji i wykluczeniu osób z zaburzeniami psychicznymi, często z udziałem znanych osób, nadal pokutuje przeświadczenie, że do psychiatry chodzą osoby „nie do końca normalne”. Bezpieczniej więc nie chwalić się swoimi problemami psychicznymi, z wyjątkiem może depresji czy zaburzeń lękowych. Wiele osób z problemami psychicznymi woli więc pójść do psychiatry prywatnie i zapłacić od stu do dwustu złotych (w Warszawie nawet czterysta zł) za wizytę niż leczyć się w poradni zakontraktowanej przez NFZ.
Czy są jakieś wczesne objawy, które mogłyby wskazywać, że grozi nam zaburzenie psychiczne?
W jednej z ostatnich publikacji naukowych dotyczących zdrowia psychicznego i pandemii dr hab. Maciej Pilecki z Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Uniwersytetu Jagiellońskiego do niepokojących sygnałów zaliczył m.in.: jedzenie lub spanie w ilości zbyt dużej lub zbyt małej, unikanie ludzi i codziennych czynności, utratę lub brak energii, poczucie odrętwienia, jakby nic się nie liczyło, niewyjaśnione dolegliwości somatyczne, uczucie bezradności i beznadziejności, palenie, picie lub używanie narkotyków częściej niż zwykle.
Co więc powinniśmy robić, by uniknąć tego typu zaburzeń?
Według dr. Pileckiego – warto mieć zainteresowania i pasje, które pozwolą zapomnieć o kłopotach zawodowych czy osobistych, warto mieć osoby, na których możemy polegać i z którymi możemy otwarcie rozmawiać o sobie i swoich uczuciach. Nie powinno się też uzależniać swojego poczucia wartości i satysfakcji tylko od jednego aspektu swojego życia – osiągnięć zawodowych, udanego związku, atrakcyjności czy sprawności fizycznej. Kryzysy wpisane są w nasze życie, więc nie da się ich uniknąć. Warto korzystać z własnych zasobów w pokonywaniu trudności, mieć również poczucie wsparcia ze strony bliskich osób, ale też nie obawiać się korzystać z pomocy specjalistów.