We wtorek Straż Miejska w Koszalinie świętowała 25 lat istnienia. Rozmawiamy ze st. insp. Anną Matysiak - pracuje w komendzie od początku.
Straż Miejska wczoraj i dziś, czyli 25 lat temu i obecnie - jak bardzo się różni? Aż chce się zaśpiewać: 25 lat minęło, jak jeden dzień...
Mam za sobą 42 lata pracy, z tego 25 właśnie w koszalińskiej Straży Miejskiej. Siłą rzeczy pracowałam z każdym z komendantów i naprawdę - z każdym z nich świetnie mi się pracowało, no i świetnie pracuje mi się z aktualnym komendantem - Piotrem Simińskim. A co do różnic - z pewnością inaczej wyglądaliśmy my - strażnicy. Na samym początku bez żadnego umundurowania, tylko z legitymacjami służbowymi. Każdy ubierał się, jak chciał. Później pojawiły się pierwsze mundury - wyglądaliśmy dla ludzi trochę dziwnie, jak stwory w dziwnych mundurach; nikt nie był do nas przyzwyczajony. Pamiętam letnią wersję mundurów - w kolorze popielatym i beżowym. Mieliśmy też zupełnie inne czapki, ośmiokątne, panie - kapelusiki. Zmieniał się też zakres naszych obowiązków, przybywało nam zadań. Po drodze pojawiły się też w naszej gestii nieszczęsne fotoradary - od początku byłam zdania, że to nie jest zadanie dla nas.
I przez te wszystkie lata zmieniał się też stosunek mieszkańców wobec funkcjonariuszy...
To prawda. Na początku nie traktowano nas poważnie. Z czasem jednak pojawiło się poszanowanie dla naszej pracy, ale też wdzięczność za to, że pomagamy w wielu sytuacjach. Dziś, gdy nie chodzę już z patrolem w teren, a pracuję jako oficer dyżurny, mam okazję nieraz usłyszeć słowa wdzięczności za naszą skuteczność i szybkość działania. Mieszkańcy dzwonią i dziękują - to bardzo miłe.
Kobietom jest trudniej w tej pracy?
Po części tak. Choć można też powiedzieć, że kobiety mają lepsze oko do spraw porządkowych niż panowie, częściej są też lepszymi rozjemcami, gdy chodzi o jakąś interwencję z konfliktem w tle i trzeba pogodzić zwaśnione strony. Ale też są sytuacje, gdy trzeba pomóc bezdomnemu albo zabrać z ulicy kogoś w tzw. stanie nieważkości i odwieźć do izby wytrzeźwień - trzeba mieć wtedy dużo siły. Ale przyznam, że nasze panie są bardzo dzielne i nawet w takich sytuacjach dają sobie doskonale radę.
Jaka nietypowa interwencja z Pani udziałem utkwiła Pani w pamięci - przez 25 lat było ich zapewne mnóstwo.
Aż żałuję czasami, że tych najciekawszych, najzabawniejszych nie spisywałam (śmiech). Pamiętam np. taką historię, gdy zadzwoniła pani z prośbą, abyśmy przyjechali i zdjęli z drzewa wiewiórkę. Zdziwiona pytałam, co w tym dziwnego, że wiewiórka jest na drzewie, tłumaczyłam, że ona z pewnością sobie poradzi. Pani jednak nie dawała za wygraną i przekonywała, że nasza interwencja jest konieczna, gdyż wiewiórka z pewnością boi się zejść ze względu na koty, które mogą ją złapać. Wiele było podobnych spraw.