Państwo Bojda z Żor: 65 lat minęło jak jeden dzień [ZDJĘCIA]
Krystyna i Józef Bojda z Żor świętowali właśnie 65. rocznicę ślubu („żelazne gody”). Doczekali się siedmiorga dzieci, czternaścioro wnucząt i czternaścioro prawnucząt. Nam zdradzają receptę na długie pożycie małżeńskie i długowieczność. Choć zdrowie już nie najlepsze – pani Krystyna ma wszczepiony rozrusznik serca, a pan Józef zmaga się z lewostronnym paraliżem, to małżonkowie wspierają się i kochają tak mocno, jak w pierwszych latach poznania.
Krystyna i Józef Bojda z Żor zaprosili nas do siebie do domu w żorskim Śródmieściu i opowiadali o swoim barwnym życiu. Zdjęcia: archiwum prywatne, Kaka („żelazne gody”)
Mamy odradzały nam ożenek
- Najbardziej ujęło mnie w żonie to, że była rezolutna, zdecydowana, a ja jestem bardziej uległym człowiekiem. To stanowcza i silna kobieta. Ma taki mocny charakter, jak moja mama – mówi Józef Bojda, 89-letni żorzanin.
- Jaki Józek był przystojny w młodości i taki do zgody, a po wojnie odbudowywał nasz zbombardowany dom, gdy przez pewien czas mieszkaliśmy przy ul. Pszczyńskiej – dodaje Krystyna Bojda, 84-letnia żona pana Józefa. - Teściowa mówiła, żeby syn nie żenił się ze mną, bo go będę biła. Z kolei moja mama mówiła, że Józef wygląda tak, jakby do trzech nie potrafił policzyć – żartuje pani Krystyna.
I trzeba przyznać, że humoru w tym małżeństwie nigdy nie brakowało. - Miałam do wyboru różnych chłopców, byłam urodziwą kobietą, ale wybrałam Józka. To był najlepszy wybór w życiu – dodaje żorzanka bez chwili zastanowienia.
Ona mieszkała w domu przy dzisiejszej ul. Bałdyka, on przy ul. Szerokiej. Na zaloty nie mieli daleko, ale zakochani poznawali się cztery lata, nim zdecydowali się na stałe związać swoje życie ze sobą. - Teraz młodzi są ze sobą pół roku, a po roku rozwodzą się. My przynajmniej dobrze poznaliśmy się przed ślubem – wtrąca pan Józef, który przejmuje ster w opowieściach o barwnym życiu naszych seniorów.
- Byłem „Andersowcem”. W czasie wojny trochę pojeździłem po świecie. Byłem we Francji, Anglii, we Włoszech. Dostałem się też do niewoli. Po sześciu latach niewidzenia starszego o pięć lat brata Janka, spotkałem go... we Włoszech, właśnie w 1945 roku. Wojna wybuchła, kiedy miałem 13 lat i byłem niższy od brata. On miał wtedy 18 lat. Gdy go spotkałem w 1945 roku, byłem od niego wyższy. Był biegaczem, a poznałem go wtedy po jego specyficznym chodzie sportowca – wspomina pan Józef. Do Żor powrócił w 1947 roku.
Miała takie dwa urocze warkoczyki
Historia miłości zaczęła się trochę wcześniej... podczas okupacji, kiedy pani Krystyna grała na akordeonie podczas jednego z występów na żorskim Rynku. - Wtedy spodobała mi się. To była taka piękna brunetka z dwoma warkoczykami. Może moje serce mocniej wtedy nie zabiło, ale zapamiętałem jej szlachetne rysy twarzy. I dopiero, gdy wróciłem z wojska, to kolega Antoni, który przyjaźnił się z koleżanką Krystyny – Hildą zaaranżowali spotkanie – wspomina pan Józef.
- My z Hildą byłyśmy takie papużki-nierozłączki. Józef doczepił się do nas, gdy wracałyśmy z kościoła, z nieszporów. Poszliśmy na spacer do parku. To był maj 1947 roku. Kojarzyłam Józka, bo w Żorach praktycznie wszyscy wtedy się znali. Nie było tylu mieszkańców, co dzisiaj. Później o tym akordeonie też rozmawialiśmy – dodaje pani Krystyna.
Małżonkowie zaczęli chodzić ze sobą, gdy pan Józef wrócił po wojnie zza granicy w 1947 roku, a pobrali się 31 stycznia 1951 roku. - Te 65 lat minęło jak jeden dzień – przyznają jubilaci.
W lipcu 1951 roku urodził im się pierwszy syn Jan. - Następne 10 lat z męża pożytku w domu wiele nie było, byłam w pieluchach i dzieci rodziłam, a on ciągle pracował– żartuje pani Krystyna. Łatwo nie było utrzymać coraz liczniejszą rodzinę.
Liczna rodzina to podstawa
Na świecie pojawiło się po kolei ich siedmioro dzieci, w tym cztery córki i trzech synów. Państwo Bojdowie doczekali się też czternaścioro wnucząt oraz czternaścioro prawnucząt, wśród których najmłodsza Marta urodziła się 18 stycznia tego roku!
- Dzieci, wnuki i prawnuki chętnie nas odwiedzają, pomagają w zakupach, sprzątaniu, zawożą do doktora, kiedy trzeba. Nie wyobrażamy sobie życia w ciszy. Zawsze u nas w domu jest gwarno, jak w ulu – mówią jubilaci. - W Wigilię spotykamy się tradycyjnie choć na chwilę całą rodziną, kto tylko może – dzieci, synowe, zięciowie, wnuki i prawnuki. W tym roku było u nas między godziną 11 a 12 aż 34 osoby. Był opłatek, życzenia i kolęda, po jednym też trzeba było wypić, bo to tradycyjne „zalewanie chroboka”– opowiada pani Krystyna.
W młodości chciała iść na studia medyczne. Wojna przekreśliła jednak te plany. Dopiero gdy żorzanka trochę odchowała dzieci, podjęła pracę - pracowała głównie w handlu, m.in. w restauracji u Ogiermana, w sklepach: rybnym, spożywczym, metalowym, a nawet w żorskich Sygnałach i kiosku Ruchu.
Z kolei pan Józef przez krótki okres był konduktorem w autobusach, a 30 lat przepracował jako ślusarz w Sygnałach. Pani Krystyna na emeryturę przeszła w 1993 r., a pan Józef – w 1981 r.
Jak wygląda zwykły dzień naszych seniorów?
- Długo śpimy, wcześniej wstaje Józik i robi śniadanie. O godzinie 11.30 mamy obiad. Jest też czas na poobiednią drzemkę. Rozrywki to radio, telewizja i częste odwiedziny naszych bliskich oraz rzadkie wyjazdy. Najstarszego syna w Chicago odwiedziliśmy tylko raz – mówi pani Krystyna.
Ja lubię oglądać seriale np. „Wspaniałe stulecie”, a mąż lubi „fusbal”, szczypiorniaka, wszelki zresztą sport i programy historyczno-krajoznawcze – dodaje pani Krystyna Bojda. Cała rodzina wdaje się w pogawędkę o sporcie.
- Sport? Mama musi znosić wszystkie informacje sportowe docierające z telewizji. Gdy tata ogląda kanał sportowy, to mama „buczy”, ale oboje lubią wspominać dawne dobre czasy – dodaje Elżbieta – najstarsza córka państwa Bojdów.
Pan Józef co chwilę wtrąca jakiś kawał ze swego repertuaru, a zna ich bez liku. - Już nie potrafię sam chodzić. Żona zawozi mnie taksówką do łazienki – kontynuuje żartobliwy ton pan Józef.
- Dla niego taksówka to wózek inwalidzki. Gdzie ja takiego drugiego dobrego chłopa znajdę? Na nudę z nim nie mogę narzekać – odpowiada pani Krystyna. - Zawsze wszędzie razem chodziliśmy, czy to na targ, czy do kościoła. Lubiliśmy długie, rodzinne spacery. Wsadzaliśmy dzieci do wózków, inne trzymały się wózka i szliśmy taką gromadką na spacer np. do Dębiny w żorskim lesie, a nawet kiedyś na odpust do Woszczyc. Razem chodziliśmy też na różne zabawy. Uwielbialiśmy tańczyć. Były też przebierańce – opowiadają jubilaci.
- Chodziłem z żoną, bo nie chciałem, aby adoratorzy wokół niej się kręcili – dodaje pan Józef, który od 15 lat ma lewostronny paraliż ciała po udarze i chodzi z wielkim trudem nawet po swoim mieszkaniu. - Ale kocham go tak mocno jak dawniej – dodaje od razu żorzanka. Pani Krystyna już dwukrotnie miała wszczepiany rozrusznik serca. Niebawem czeka ją kolejny taki zabieg. Życzymy 200 lat naszym seniorom!