Papież Franciszek na Jasnej Górze
Papież Franciszek na Jasnej Górze. Obrazy te same, lecz świat nam się zmienił i pewnie wymaga od nas więcej.
Tego można się było spodziewać. Papież Franciszek porwał tłumy także na Jasnej Górze. Wczorajsza krótka wizyta w Częstochowie potwierdziła to, co widzieliśmy już wcześniej - nie tylko młodzi podążają za papieżem. Nieszablonowy język Franciszka, jego gesty wobec niedocenianych lub lekceważonych środowisk i pochylenie się nad zwykłymi problemami zwykłego życia wiernych, sprawiają, że zdobywa uznanie żywego Kościoła. Nie tylko Kościoła młodego.
Widzieliśmy wczoraj obrazy, z którymi spotykaliśmy się na Jasnej Górze wielokrotnie. Inni to byli papieże, ale obrazy te same: fala wiernych napływająca pod Wzgórze, przejazd Ojca Świętego między sektorami w morzu ludzi, msza na Jasnogórskim Szczycie, pozdrowienia. I pielgrzymi - wczoraj z całego świata - dla których spotkanie z papieżem to paliwo na resztę życia. Nie znaczy to jednak, że świat nam się nie zmienił.
Mam na ścianie znakomite zdjęcie Arkadiusza Goli, z którym obsługiwałem dla DZ Światowe Dni Młodzieży w Kolonii w roku 2005. Niezwykłe ujęcie z młodymi ludźmi w kawiarni w centrum Kolonii, a na pierwszym planie - wiszący tam portret Benedykta XVI. Jednak portret to niezwykły - oto w swojej ojczyźnie, tuż obok słynnej kolońskiej katedry, ukazano go w stylistyce pop-artu, niczym przesławne dzieła Andy’ego Warhola. Wizerunek ten był dla mnie jak symbol tamtych Światowych Dni Młodzieży. Kilka miesięcy po śmierci Jana Pawła II, pierwsza zagraniczna wizyta Benedykta XVI do swojej ojczyzny. I wielka niewiadoma: kim jest papież, pytanie głośne zwłaszcza w ustach młodych ludzi, wśród których Joseph Ratzinger uchodził dotąd za surowego szefa Kongregacji Nauki Wiary, konserwatystę, myśliciela, filozoficznego alter ego Jana Pawła II. Przedstawienie Benedykta XVI w popkulturowym aranżu być może miało zakpić z tej surowości, ale pewnie też odczarować sieriozny wizerunek Benedykta XVI, pokazać Ojca Świętego jako jednego ze swoich. Bo nie mówił językiem łatwym i nie mówił rzeczy łatwych, wymagał od ludzi Kościoła poświęcenia. Dziwił, a może nawet wielu niepokoił swoją postawą, a nieco później tzw. wykład ratyzboński z 2006 roku (kiedy cytował wypowiedź ukazującą islam w kontrze do woli Boga) przeszedł już do historii dyplomatycznych gaf. Lecz na koniec - o czym zawsze należy pamiętać - ten jakże konserwatywny Pasterz Kościoła zaproponował światu najbardziej rewolucyjną metodę pożegnania się ze Stolicą Piotrową - po prostu złożył dymisję.
Niejednoznaczność Benedykta sprawiała, że próby oswajania papieża z Ratyzbony trwały niemal cały jego pontyfikat, a Światowe Dni Młodzieży oraz pop-artowy portret w Kolonii niech będzie tego oswajania symbolem. Zdjęcie to do dziś zatrważa wielebnych u mnie po kolędzie, którzy nie wiedzą, czy to z mojej strony aby nie jakaś prowokacja. Cóż, nie zdejmuję go jednak, bo czasy się zmieniają, a wymowa tej fotografii znów jakże aktualna.
Bo czy aby dzisiaj nie odbywa się takie samo oswajanie, tyle że już Ojca Świętego Franciszka? Dla niewprawnych uszu, a zwłaszcza dla wiernych, którzy zbyt ufnie podchodzą do mediów i poprzestają na czytaniu nagłówków, Franciszek to Benedykt XVI a rebours. Otwarty na nowe, podejmuje tematy tabu, rozlicza duchownych na oczach świata, otwiera drzwi biedzie, niespecjalny filozof, raczej „papież ludzi”, jak nazwała go Evangelina Himitian, autorka jego biografii. I znów - dla wielu środowisk obcy, trudny do zrozumienia, niepewny doktrynalnie.
Co by nie powiedzieć o prawdziwym czy nieprawdziwym medialnym wizerunku Franciszka, jest oczywiste, że jest bólem głowy dla konserwatystów i tradycjonalistów. Trwa więc teraz w najlepsze próba oswajania przez nich Franciszka, trwa próba zrozumienia jego słów o uchodźcach, jego postawy wobec muzułmanów („dzieci tego samego Boga”), jego pojmowania praw rozwodników, jego widzenia przyszłości Kościoła i instytucji Kościoła, a nade wszystko - próba zrozumienia jego spontaniczności, którą wielu uważa za niegodną Głowy Kościoła. Wśród młodych w Krakowie i wczoraj na Jasnej Górze z pewnością większe zrozumienie dla Franciszka, jednak głosy o tym, że „…Papież stać się może niepostrzeżenie dla samego siebie maskotką tłumu. Wystarczy, że w zetknięciu z nim poczuje się kimś niezwykłym, że uzna, że niepotrzebne są żadne bariery, że hierarchiczność jest czymś sztucznym” - słychać nie tylko teraz i nie tylko w polskiej prasie konserwatywnej (cytat z ostatniego „Plusa Minusa”, dodatku „Rzeczpospolitej”).
Te ostrzeżenia, a jednocześnie próba ułożenia się jakoś z poglądami Franciszka, to w gruncie rzeczy przejaw tej samej nadziei, jaką lata temu ukryto w portrecie w Kolonii, i jaką adresowano do Benedykta XVI - nadziei na to, że świat ma stały porządek rzeczy i nasze przekonania nie muszą ulegać zmianie. Środowiska konserwatywne liczą na to dzisiaj tak, jak 11 lat temu katolicy o bardziej liberalnym spojrzeniu na wiarę.
W całą tę analogię powyżej wplotła się zupełnie inna jakościowo zmiana. Trzeba powiedzieć, co czują wszyscy: wczoraj, jak i generalnie podczas Światowych Dni Młodzieży, atmosfera nie była i nie jest dokładnie taka, jak pięć czy dziesięć lat temu. Świat się zmienił, w ten młody, roześmiany Kościół wsączyły się naturalny strach i niepewność. Możemy skrupulatnie analizować statystyki i się uspokajać, możemy na zimno podchodzić do zamachów i motywów sprawców, możemy winić szybkie media i głupotę polityków nakręcających spiralę strachu - każdy przejaw zdrowego rozsądku jest dzisiaj pożądany. Jednak nie sposób nie widzieć na nowo rozdygotanej Europy, naszego świata, przez lata dość bezpiecznego, który ostatnio groźnie zawirował.
Tę atmosferę czuje się na ŚDM, choć akurat młodzi pielgrzymi najpiękniej radzą sobie z tym strachem. Gdy jednak na każdym kroku policja, agencje ochrony, antyterroryści i pirotechnicy - trzeba pamiętać, że należymy do tego samego cywilizowanego świata co Niemcy, Francja czy Belgia, gdzie wybuchają bomby, a bliskość geograficzna jest tożsama z bliskością wyznawanych wartości.
W tym kontekście nauczanie Franciszka jest trudne dla ludzi Kościoła, niezależnie od tego, jak tu i ówdzie różnią się w postawie i pojmowaniu idei. Miłość, przebaczenie, przyzwoitość, otwartość na innych - niezależnie od tego, czy stoimy na straży starego, czy biegamy z rewolucyjnym rumieńcem na twarzy - to wartości, które powinniśmy rozumieć podobnie. To nie jest łatwe.
Marek Twaróg
redaktor
naczelny DZ
TWITTER: @MAREKTWAROG