Paranormalne tajemnice Gdyni. Straszy, stuka, światła zapalają się same
Tajemnicza Gdynia. Są w mieście domy, w których dzieją się dziwne rzeczy, światła zapalają się same, po strychach słychać stuki i huki, dziecięce krzesełka stają się ciężkie niczym głazy. Ile w tym prawdy?
Każde miasto ma swoje legendy dotyczące nawiedzonych miejsc i domów. Najczęściej są to budynki opuszczone, choć zdarzają się opowieści o lokalach wciąż użytkowanych, a słynących z mrożących krew w żyłach opowieści.
Kamienna Góra oraz Wzgórze Świętego Maksymiliana w Gdyni to dzielnice spokojne, pełne urokliwych willi oraz cichych zakamarków. Jednak i te części miasta mają swoje legendy związane z duchami oraz zjawami. W których z nich jest ziarenko prawdy, a które są mitami?
W centrum Gdyni największe skupisko obiektów tego typu znajduje się po obu stronach alei Piłsudskiego. Te niegdyś puste i pokryte rzadkimi zagajnikami tereny zostały znacząco rozbudowane w pierwszym dwudziestoleciu XX wieku, podczas rozkwitu miasta związanego z budową portu. Wybudowane wówczas wille były często świadkami dramatycznych wydarzeń podczas drugiej wojny światowej oraz wyzwolenia Gdyni przez armię radziecką.
Podziemia, które spływały krwią
Taką willą jest wybudowana w latach 1934-1935 dawna siedziba firmy transportowej „Polskarob” przy ulicy Korzeniowskiego 8/10. Był to jeden z nielicznych budynków biurowych na Kamiennej Górze. Jego architektura nawiązywała do motywów okrętowych. Mieściły się tam zarówno biura, pokoje gościnne, mieszkanie szefa firmy, jak i rekreacyjny ogród o powierzchni 6000 metrów kwadratowych.
Tuż przed wrześniem 1939 roku rozbudowano piwnice gmachu, obok przygotowano również schron przeciwlotniczy. Podczas drugiej wojny światowej miejsce to było siedzibą gdyńskiego gestapo. Piwnice, niegdyś służące za archiwa, przerobiono na cele przesłuchań i tortur, zamontowano kraty oraz grube metalowe drzwi uniemożliwiające ucieczkę. W dawnych pomieszczeniach mieszkalnych ulokowali się wysoko postawieni SS-mani. Szczególnym okrucieństwem wykazywał się niejaki SS- Hauptsturmfuhrer Reinchenbach. Od sierpnia 1943 roku do końca wojny urządzał on zarówno huczne bale, jak i brutalne przesłuchania, po których podziemia spływały krwią.
Oficer przechodzi przez mur
Już po wyzwoleniu miasta budynek przejęła administracja radziecka, oddając go po kilku miesiącach Urzędowi Bezpieczeństwa, który tam ulokował swoją siedzibę. Po piwnicznych izbach znów niosły się krzyki męczonych obywateli miasta. Już wtedy po okolicy rozprzestrzeniła się legenda, iż w miejscu tym mają miejsce dziwne zdarzenia.
Duch zawsze pojawia się 28 marca
Historie związane z terrorem okupanta i późniejszego wyzwoliciela krążyły również na temat położonej nieopodal budynku „Polskarob” willi pod numerem 14. Dom z czerwonej cegły, w której zamieszkiwał prezes interesantów Portu Gdyńskiego Napoleon Korzon, samym swoim wyglądem budził respekt.
Historia z gatunku „urban legend” (czyli miejska legenda) związana z willą została opisana w książce „Duchy u Franciszkanów i inne, niezwykłe opowieści z Trójmiasta” Bolesława Dobrowolskiego (Marpress, 2010).
Autor opisuje w niej krążące wśród mieszkańców dzielnicy podanie, o widywanej przez zakwaterowanych tu po wojnie mieszkańców postaci niemieckiego oficera przechodzącego przez ściany (tak jak w przypadku sąsiedniej willi).
Postać ta miała pojawiać się zawsze 28 marca każdego roku (dzień oswobodzenia Gdyni z rąk hitlerowskich), czasem ponoć widywano ją z raną postrzałową skroni. Willa jest jednak do dziś zamieszkała, duchów nie ma ani śladu, a historia okazała się jedynie powtarzaną po wojnie przez młodzież legendą z dreszczykiem, która nawiązuje do post-socjalistycznych traum związanych z brakiem mieszkań, bądź ciężkimi warunkami okresowego kwaterunku.
Dziecięce krzesełko ciężkie niczym głaz
Tę samą bowiem opowieść przypisywano również budynkowi pod adresem Korzeniowskiego 14C oraz pobliskiej willi hrabiny Łoś. Za nawiedzony uchodził też budynek przy ul. 1 Armii Wojska Polskiego 18a (willa Marii Hutten-Czapskiej). Tu jeszcze kilka lat temu żywe były historie o samozapalających się światłach i dziecięcym krzesełku na strychu, które robiło się ciężkie niczym głaz, gdy próbowano je podnieść.
Ziarnka prawdy jednak nie można odmówić już legendzie willi przy ulicy Ujejskiego 7 (róg ul. Grottgera), która słynie z niewyjaśnionych do końca zdarzeń. Ich świadkowie wciąż mieszkają w jej sąsiedztwie. Willa nie bez przyczyny została wybudowana w stylu kolonialnym - powstała ona w pierwszej połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku, według projektu niemieckiego architekta.
Charakteryzowała się kutym płotem ze zdobieniami oraz majestatyczną konstrukcją samej bryły budynku, wykonanej z gustownej czerwonej cegły. Budynek, po śmierci ostatniej lokatorki, która samotnie mieszkała w nim do końca lat 90. ubiegłego wieku, zaczął niszczeć, jednak stronili od niego nawet bezdomni oraz miłośnicy tanich używek - w szczególności po zmroku.
Mimo wystawienia budynku na sprzedaż, nikt przez długi czas nie pokusił się o jego kupno. W międzyczasie spłonął w nim dach.
Później, podczas remontu generalnego, zdarzały się groźne wypadki wśród ekipy budowlanej. Z nieznanych przyczyn luzowały się rusztowania, włączały urządzenia elektryczne, a przez płot przechodziło napięcie wysokiego stopnia. Jednak najdziwniejszy był ponowny pożar dachu, dokładnie w tym samym miejscu, co kilka lat wcześniej. Ogień pojawił się w pomieszczeniu na poddaszu, z którego było słychać wspomniane dziwne odgłosy. Niebawem po pożarze budynek rozebrano, a w jego miejsce postawiono apartamentowiec wybudowany przez sp. z o. o. Pomorski Dom, później od spółki (obecnie w likwidacji) przejął go duński inwestor, który próbował dokończyć budowę.
Bezskutecznie - gdy już zbliżano się do finiszu prac, okazało się iż pierwotny projekt był ... niezgodny z planem przestrzennym. Próbowano wdrożyć drogie poprawki architektoniczne, jednak ostatecznie budynek odsprzedano dalej.
Czy to efekt klątwy tego miejsca, o której wspominają mieszkańcy, i o której informacje można znaleźć na niektórych internetowych stronach, gdzie nawiedzonymi miejscami wymieniają się tropiciele nadprzyrodzonych zjawisk?