Pasja jest najważniejsza. To dzięki niej wciąż ma się apetyt na więcej
Pianistka Maria Szwajger-Kułakowska z Katowic umie łączyć karierę muzyczną i naukową z udaną rodziną. Mistrzyni klawiatury i życia.
Jest światowej sławy pianistką-kameralistką, profesorem, nagrała 12 płyt, zwyciężyła w wielu konkursach, występowała z największymi sławami, ale dziwi się: - To moje życie kogoś zaciekawi?
Maria Szwajger-Kułakowska przychodzi na spotkanie w katowickiej Akademii Muzycznej ubrana na sportowo, jak jej studentki, bez makijażu. Do zdjęcia przebiera się jednak błyskawicznie w czerwoną sukienkę i całkiem zmienia. Jest drobna, ma jednak silne ręce, żadne tam cienkie paluszki. Uczy pianistów sztuki akompaniamentu w katedrze kameralistyki, często koncertuje. Prawie nie pamięta czasów, gdy nie grała na fortepianie; to już wkrótce będzie 70 lat.
- Szybko zrozumiałam, że różnię się od innych dzieci. Nie bawiłam się na podwórku, nie miałam czasu na koleżanki, musiałam wciąż ćwiczyć na fortepianie. Kiedyś miałam o to żal do rodziców - przyznaje artystka.
Kariera nie dla panienek
Mieszka wtedy z rodzicami i czwórką rodzeństwa w Gliwicach, w dużym mieszkaniu; jeden pokój zajmuje fortepian. Ten ogromny instrument zakupiono specjalnie dla niej, więc dziewczynka czuje presję. Na naukę muzyki nalega ojciec, Mieczysław Szwajger. Każdemu dziecku wcześnie przydziela a to skrzypce, a to fortepian. Marysia jest druga z kolei; ma zostać pianistką. Starszy brat Mietek musi grać na skrzypcach, tak jak siostra Ewa i brat Janek. Andrzejowi przypada fortepian. Tylko Mietek zbuntuje się przeciw graniu i rzuci skrzypce.
Ojciec, urzędnik w branży górniczej, wymaga dyscypliny, nie pobłaża lenistwu. Nie wiadomo, skąd u niego ta pasja do muzyki, sam też gra na skrzypcach. Trafił jako 12-latek do sierocińca zakonnego w Cieszynie; wyniósł stamtąd głęboką pobożność, szacunek do pracy i porządku. O swojej biologicznej rodzinie nie wspomina, może nic nie wie, choć powinien coś pamiętać. Nie ujawnia emocji. Matka Felicja, rodowita Ślązaczka, popiera we wszystkim męża.
W domu się nie przelewa, dzieci muszą być posłuszne, dobrze się uczyć, a przede wszystkim grać, bo ten talent dla ojca najbardziej się liczy. Maria bardzo lubi matematykę. Marzy, by zostać fizykiem.
- Ojca zrozumiałam, gdy byłam już większa, miałam 12, 13 lat. Dopiero wtedy poczułam, że muzyka jest moją drogą, że potrafię i chcę grać. Z czasem jestem ojcu coraz bardziej wdzięczna - mówi pianistka. - A matematyka bardzo przydaje się w muzyce.
Kiedy gra, wyraża uczucia, które w domu nauczyła się powściągać. Gniew, namiętność, czułość. Dzisiaj mówi, że gdy uczyła studentów w Chinach, zaskoczyło ją, jak chłodno podchodzą do utworów. Liczy się dla nich tylko biegłość techniczna, są w tym świetni, ale jej zdaniem, takie podejście do niczego nie prowadzi. Nie ma muzyki bez emocji. One sprawiają, że wykonanie jest wyjątkowe.
Pianista musi mieć charakter, a już zwłaszcza pianistka. Znany recenzent muzyczny Piotr Wierzbicki tak to ujął: "Panienka może ładnie grać na fortepianie, ale nie zrobi kariery w tym zawodzie. To arena dla piekielnic, diablic, ziółek, typów władczych, zawziętych, zaciętych, kobiet pięknych bądź też brzydkich, kobiet impulsywnych bądź zamkniętych w sobie, ale koniecznie wyposażonych we wściekłą wewnętrzną moc. Ona jest niezbędna, by wytrzymać katorgę codziennego ćwiczenia, znieść piekło wyrzeczeń i pokonać kompleksy". Maria czuje już w gliwickiej średniej szkole muzycznej, że ma taką moc.
Trzeba mieć talent i paszport
Jej nauczycielem gry na fortepianie w Gliwicach jest Marcin Kamiński, założyciel i dyrektor tej szkoły, prawdziwy pedagog. Zachowała go w sercu. Kamiński wierzy w talent swojej nieśmiałej uczennicy. A ona słucha w tym czasie kameralnego utworu Karola Szymanowskiego "Źródło Aretuzy". To kompozycja na skrzypce i fortepian. Maria jest zafascynowana, wypowiada w dobrą godzinę życzenie: "Chcę właśnie tak grać i występować".
Życzenie się spełni. Zagra tysiące koncertów z najlepszymi artystami na całym świecie. Gra z Wandą Wiłkomirską, Idą Haendel, Igorem Ojstrachem, który przypomina jej ojca; ma trudny charakter. Ale ona wie, jak sobie radzić. Sama zapisuje na kartce trzy ważne dla siebie nazwiska: Ivry Gitlis, Herman Krebbers, Mauricio Fuks. Pierwszy jest izraelskim skrzypkiem; fenomenalny talent, niegdyś cudowne dziecko. Zespół The Rolling Stones poprosił go o udział w swoim nagraniu. Krebbers jest skrzypkiem holenderskim, który prowadził słynne kursy mistrzowskie w Konserwatorium w Amsterdamie. Fuks to Urugwajczyk, skrzypek, jeden z najlepszych nauczycieli gry na tym instrumencie na świecie.
Lista miast, w których występowała, jest bardzo długa. Poznała najlepsze na różnych kontynentach. Zapraszano ją jako oficjalną pianistkę do wielu konkursów. Ale kiedy zaczynała karierę, nie można było tego przewiedzieć; artyści nie mogli za często podróżować, przyjmować zaproszeń. Sprawa paszportów to osobny rozdział w jej życiu.
Maria kończy studia pianistyczne w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach, w klasie fortepianu prof. Marty Furmanikowej. Dostaje stypendium i paszport; to wielki sukces. Może kształcić się dalej w Hochschule für Musik w Wiedniu, w klasie kameralnej u prof. Franza Holetschka.
- Wiedeń mnie oszołomił, to był szok dla kogoś z PRL-u - wspomina pianistka. - Dzisiaj myślę, że mogłam więcej się uczyć, ale wtedy chciałam też wiele zobaczyć i przeżyć.
W PRL-u nigdy nie wiedziała, czy i gdzie pojedzie. Zależało to od Pagartu, słusznie nazywanego centralą handlu polskimi gwiazdami. Prestiż młodej kameralistki rósł, ale Pagart najchętniej wypuszczał ją do krajów tzw. demokracji ludowej. Koncertowała wtedy sporo w ZSRR.
Wspomina: - Warunki były tam trudne, bieda, pluskwy. Ale w Estonii na koncert przyszli ludzie chyba prosto z kołchozu, bardzo zmęczeni, prości. Bałam się, że zabieram im czas, ale okazało się, że wspaniale reagują na muzykę, to był jeden z moich niezapomnianych koncertów.
W 1982 roku Maria Szwajger-Kułakowska podpisuje list w obronie aresztowanych działaczy Komitetu Obrony Robotników. Jest stan wojenny. Pracuje wtedy w uczelni muzycznej w Katowicach. Wyjazdy kończą się jak ręką uciął. - Podpisałam ten list, myślałam, że inni też tak zrobią, ale nie ryzykowali. Podpisał tylko Andrzej Szmidt, mój kolega z uczelni, wykładowca z wydziału jazzu - mówi artystka.
Nie mogła koncertować za granicą, spotykać się z innymi muzykami; dla pianistki o jej renomie to cios. Wspiera ją wtedy mąż, fotoreporter Bogdan Kułakowski, laureat wyróżnienia World Press Photo, w stanie wojennym wyrzucony z "Panoramy". Małżeństwo wkrótce będzie obchodzić 50. rocznicę ślubu. Tak trwały związek to rzadkość u koncertujących pianistek.
Można znaleźć czas
- Oczywiście, życie z fotoreporterem nie jest łatwe, ale z pianistką również - uśmiecha się Maria Szwajger-Kułakowska. - Mamy dwoje dzieci, musiałam znaleźć czas dla rodziny, na zwykłe pranie. Bardzo pomagała mi mama. Zresztą uważam, że nie można ćwiczyć przez osiem godzin dziennie. Wystarczy mniej. Ile? No pięć, sześć.
Utwory, tomy nut zostają w głowie; może z miejsca zagrać swoje ulubione kompozycje Schuberta, Brahmsa, Beethovena, ale o palce trzeba bardzo dbać. Nie mogą się lenić, zastać, muszą być posłuszne. Jakby słyszała ojca. Od wielu lat uczy gry na fortepianie, ocenia talenty, prowadzi warsztaty. Ma inne podejście niż ojciec.
- Ambicje rodziców nie mogą decydować o tym, czy dziecko będzie artystą - mówi pani profesor. - Ważne jest to, co ono samo czuje. Trzeba obudzić w nim pasję, bo jeśli jej zabraknie, nic się nie uda.
Widzi dzisiaj, że wielu studentów traktuje granie tylko jako jedną z możliwości. Studiują inne kierunki, pracują w innych zawodach. Gdy ona studiowała, wszystko było podporządkowane muzyce.
- Pewnie coś mi z tego zostało, bo nadal moim największym marzeniem jest koncertowanie - uśmiecha się pianistka. - Chcę grać jak najdłużej, mam wciąż apetyt na więcej.