Patriotyczna werbalizacja to niestety często pusty gest [ROZMOWA]
Antagonizowanie współobywateli nie jest państwotwórcze. A dziś mamy do czynienia z pojęciami: wróg - przyjaciel, my - oni. To nie jest dobra metoda na czas pokoju - mówi historyk dr Mikołaj Mirowski.
Jak dziś należy rozumieć patriotyzm?
Można go różnie definiować. Inny jest patriotyzm czasu pokoju i stabilizacji społecznej, a inny - czasów wojny czy zaborów. Teraz mamy czas pokoju, nasza państwowość jest utrwalona. Dlatego też postawy patriotyczne wchodzą w inną sferę. Z jednej strony mówi się, że patriotą jest ten, kto szanuje prawo, płaci podatki. Jest więc dobrym obywatelem. Inni twierdzą, że to nie wystarczy, że bycie patriotą to coś więcej: działanie w instytucjach pozarządowych, kreowanie życia społecznego, pobudzanie debaty publicznej, samokształcenie, pomoc biednym.
Z drugiej strony oglądamy patriotyczne marsze niepodległościowe, podczas których dochodzi do zamieszek. Jak na to patrzeć?
Tu pojawia się pytanie, wokół czego budować tożsamość. Ruch narodowy ma jasno określonych wrogów, których zwalcza i wokół tego buduje swoją świadomość.
To jest patriotyzm?
To zależy. Byłoby to skuteczne, gdyby Polska znalazła się pod okupacją. Wtedy takie opowiadanie się przeciwko czemuś lub komuś miałoby sens. Ale czy ma sens obecnie? Jeśli chodzi o budowanie zaplecza politycznego, to metoda stara jak świat i nie dziwi mnie, że jest stosowana. Ludzie najlepiej grupują się przeciwko konkretnemu, choćby urojonemu, zagrożeniu. Jednak czy na dłuższą metę jest to budujące? Antagonizowanie współobywateli nie jest państwotwórcze. A tu mamy do czynienia z pojęciami: wróg - przyjaciel, my - oni. To nie jest dobra metoda na czas pokoju. Poza tym dochodzi retoryka „zadymiarska”. Można powiedzieć, że to język wykluczonych, którzy przez ponad 20 lat nie mieli prawa głosu. Tym ludziom trzeba przywrócić godność, ale recepty, jakie suflują im narodowcy, są złudne. Opierają się głównie na resentymencie i rewanżu.
Zostańmy przy kibolach. Z jednej strony wywieszają na meczach patriotyczne hasła, a z drugiej wywołują burdy. Gdzie tu patriotyzm?
Ci, którzy demolują mienie publiczne, dokonują aktów wandalizmu, występują przeciw państwu polskiemu. Nie można mówić, że to patriotyzm. Jednak jeśli ci krewcy młodzieńcy nie uznają istniejącego państwa za swoje, uważają, jak mówił jeden z liderów narodowców, że to „republika okrągłostołowa”, to o wiele łatwiej im demolować przestrzeń publiczną, a potem budować opowieść o quasi-podziemiu. To farsa, ale oni muszą budować tego typu obraz, żeby operować na zasadzie kontry.
Czy prawdziwi patrioci wywieszają w święta narodowe biało-czerwone flagi na domach?
W USA to oczywiste. Tak samo w Izraelu, państwie ukształtowanym przez konflikt i liczne wojny. Dla nich takie manifestowanie patriotyzmu jest oczywiste. Nie mam nic przeciwko wywieszaniu flag narodowych w święta państwowe. Mam tylko kłopot z popkulturyzacją ważnych wydarzeń historycznych, z godnym czczeniem pewnych rocznic. Widać to na ulicach, gdy modne zrobiło się chodzenie w koszulkach ze znakiem Polski Walczącej. Symbol ten jest wykorzystywany różnie, nie zawsze właściwie. Ale coraz więcej Polaków nosi koszulki z patriotycznymi hasłami i ubiera tak swoje dzieci...
To nic złego. Czy jednak taka forma uzewnętrzniania patriotyzmu nie zastępuje realnych działań? O wiele łatwiej kupić koszulkę z Polską Walczącą czy zrobić sobie tatuaż z orłem w koronie, niż promować codziennie postawy obywatelskie, społecznikowskie. To o wiele trudniejsze. Patriotyczna werbalizacja to często pusty gest. Ciągle narzekamy, że brakuje nam wspólnotowości. Ostatnie duże protesty pokazują, że potencjał jest. Z drugiej strony połowa Polaków nie uczestniczy w kluczowym akcie patriotycznym, czyli wyborach. Wciąż widać, że z aktywnością społeczną, zaangażowaniem na rzecz państwa nie jest u nas najlepiej. Co z tego, że ktoś będzie miał na koszulce napis „Polska”, jeśli tylko na tym poprzestanie.
Chodzi o patriotyzm w sensie pozytywistycznym?
Tak. Chodzi o to, by angażować się w życie społeczne, interesować się tym, co dzieje się w kraju, chodzić na wybory, wychodzić z inicjatywami. Nierzadko to żmudna i trudna praca. Wiadomo, najlepiej sprzedaje się śmierć z karabinem, ale nie w takich czasach żyjemy i obyśmy nie żyli. Możemy pomagać Ukraińcom, w których kraju toczy się wojna. To też działalność patriotyczna, bo tak winniśmy definiować interes naszej polityki zagranicznej. Można pracować z młodzieżą, dbać o samotnych. Możliwości jest wiele.
Jak młodzi ludzie patrzą na patriotyzm?
Na początku trzeba przemyśleć historię Polski, by zastanowić się, w jakim miejscu się znajdujemy. Wiele osób mówi o patriotyzmie, ale bez refleksji nad tym, co było kiedyś. Tradycja Polskiej Partii Socjalistycznej lub wielu organizacji samopomocowych z XIX w. czy czasów II RP nie jest tak odległa, by nie brać z niej przykładu. Przed-wojenny PPS organizował robotnikom życie społeczno-kulturalne, zakładał kluby sportowe, budował osiedla. Z tej tradycji nic nie zostało. A przecież tworzenie lokalnych centrów społecznych i świetlic, pomocy prawnej nie wymagałoby wielkiego wysiłku. Takich miejsc, gdzie ludzie mogliby dyskutować i budować relacje społeczne, jest jak na lekarstwo. To realne wyzwanie patriotyczne.