Patrycja Markowska szczerze, czyli krótka rozmowa o miłości
Rozmowa z córką frontmana Perfectu Patrycji Markowskiej o jej relacjach z tatą, wychowywaniu syna i walce o udany związek. I nowej płycie.
Na początku swej kariery mówiłaś, że nazwisko „Markowska” bardziej Ci w niej przeszkadza niż pomaga. Teraz już nie?
Chyba tak. Jestem przecież na scenie już 17 lat! Albo ktoś ceni moją muzykę, albo nie. Przez ten czas nagrałam tyle piosenek, że chyba każdy postrzega mnie już jako autonomiczną artystkę, a nie córkę taty. Dlatego nie sądzę, żeby nazwisko wpływało jeszcze na ocenę mojej twórczości. Na początku tak było, ale trudno się temu dziwić. Kiedy ktoś usłyszał „Patrycja Markowska”, to pierwsza myśl była pewnie: „koneksje”. Tak jednak nie było. Bo nazwisko mogło mi pomóc tylko na chwilę - ale, aby utrzymać się na rynku, musiałam pokazać coś swojego.
Kiedy poczułaś, że wydostałaś się z cienia taty?
Po wygranej w Opolu w 2007 roku za sprawą przeboju „Świat się pomylił”. To był przełom.
Jakie masz dzisiaj relacje z tatą?
Mamy włoski temperament: kłócimy się i godzimy co chwilę. Moja relacja z tatą jest totalnie wyjątkowa. Darzę go dużym szacunkiem - jako ojca i artystę. Dlatego więź między nami jest silna. Ale też trudna. Czasami chcielibyśmy odpocząć, ale spotykamy się - i od razu rozmawiamy o pracy. Reszta rodziny wtedy się denerwuje, mnie coś nie pasuje, tacie coś nie pasuje, pojawia się różnica zdań, no i czasem drzwi wylatują razem z futryną (śmiech). Fajne zawsze jest w tacie to, że nigdy nie ingerował w moje życie i karierę. To było cenne dla mnie. Poza tym tata zawsze wolał, żebym popełniała błędy i uczyła się na nich, niż miałby sam za mnie coś zrobić.
Mówi się, że funkcjonując w show-biznesie trzeba mieć twardą skórę. Tymczasem Ty wydajesz się być bardzo emocjonalną osobą. Płaczesz czasem w poduszkę?
Bardzo często. Ale zostałam tak wychowana. Czasem denerwuję się i mówię rodzicom, że powinni byli mnie nauczyć większej asertywności. Ale oni sami też tego nie mają. Dali mi jednak inne rzeczy: wrażliwość na świat, ludzi i muzykę.
Te 17 lat na scenie nie uodporniło Cię na ciemne strony show-biznesu?
Wczoraj oglądałam film „Jesteś bogiem” o grupie Paktofonika - i kiedy zobaczyłam młodych ludzi, z których jeden przez swą nadwrażliwość popełnia samobójstwo, bardzo mnie to zabolało i wzruszyło. Niedawno odszedł Chris Cornell z Soundgarden. Ciężko było mi w to uwierzyć. To wszystko pokazuje jak ciężko się uodpornić w tym zawodzie. Ja spalam się na każdym koncercie, nie mogę potem zasnąć. Bardzo wszystko biorę do siebie. Im wyżej się wznosisz tym niżej spadasz. Trzeba być ostrożnym.
Do tego dochodzi fakt, że scena rockowa to męski świat. Kobiety mają w nim gorzej?
Kobiety chcą być prawdziwymi kobietami: pokazywać wrażliwość czy opiekować się innymi. Tymczasem sytuacja wymaga od nas niekiedy, by wchodzić w rolę szefowej - czasem trzeba wydrzeć mordę, zawalczyć o siebie, nie dać się zdominować. Z drugiej strony chcę ciągle być tą Patrycją, która lubi ludzi i chce, żeby było miło. Wyważenie tego jest trudne.
Jak sobie z tym radzisz?
Poszłam na terapię. Do tego stopnia źle się czułam, że blokowałam się w śpiewaniu. Terapia mi pomogła. Cóż - tak jak robi się przegląd samochodu, trzeba też zrobić czasem przegląd głowy. Okazało się, że podchodziłam do niektórych spraw naiwnie, jak dziecko. Zrozumiałam, że jestem w trudnym momencie życia i nie jest wstydem poprosić o pomoc. Nie wolno się jednak załamywać, tylko pracować nad sobą.
Co Ci daje do tego największą siłę?
Spojrzenie w oczy syna. Mam wtedy ochotę ruszyć świat z posad dla niego.
Nie bałaś się, że macierzyństwo odstawi Cię na muzycznej scenie na boczny tor?
Paradoksalnie wszystko nabrało u mnie rozpędu, kiedy zostałam matką. Nie mówię, że każda kobieta tak musi mieć. Ja jednak nauczyłam się pokory, szanowania czasu, przewartościowałam pewne rzeczy. I świat ruszył dla mnie z kopyta. Oczywiście pogodzenie macierzyństwa z karierą jest bardzo trudno - i to w każdym zawodzie. Ale bycie matką to najpiękniejsza rola, jaką życie pozwoliło mi odegrać.
Mówiłaś, iż doceniłaś macierzyństwo nie od razu, tylko wtedy, kiedy syn trochę podrósł.
Pierwszy moment był dla mnie trudny. Nigdy nie miałam rodzeństwa, nie miałam do czynienia z małymi dziećmi, byłam więc w szoku. Ale to nie trwało długo. Bo każdego dnia dostaje się od dziecka jakiś wspaniały prezent: pierwsze słowo, pierwsze kroki, pierwsze przytulenie. Filip jest do tego bardzo radosnym i dowcipnym chłopcem. Staram się go wychowywać na fajnego i skromnego faceta, który szanuje ludzi i to, co go otacza. Wychowanie dziecka w dobie internetu to poważne wyzwanie. Ale mam satysfakcję z tego, kiedy patrzę na jakiego człowieka wyrasta.
Ktoś mógłby sądzić, że jesteś rock’n’rollową mamą - i pozwalasz Filipowi na wszystko.
Ja miałam bardzo rock’n’rollowy dom, ale nie pozwalano mi w nim na wszystko. Rodzice uczyli mnie, że to nie dobrobyt materialny jest najważniejszy. Chowałam się w czasach, kiedy nie było pieniędzy. Mieszkaliśmy w rozpadającym się drewniaku, ale było dużo miłości w domu. Teraz trudniej mi przekazać Filipowi ten szacunek do tego, co ma. Ja czekałam na banana czy pomarańcze pół roku (śmiech). Teraz wszystko jest w zasięgu ręki. Jednak staram się, aby Filip nie uzależniał swojego szczęścia od tego czy są pieniądze czy nie. I chyba mi się to udaje. Bo jeździmy po całym świecie - a on i tak pyta się mnie, kiedy pojedziemy na Hel do przyczepy, bo to są dla niego najwspanialsze wakacje.
Poprzednia Twoja płyta - „Alter Ego” -- ukazała się cztery lata temu. W dzisiejszych czasach nie warto za często nagrywać albumów?
W międzyczasie zrobiliśmy płytę koncertową, a był to spory wysiłek. Bardzo mi zależało na tym wydawnictwie, bo czułam, że właśnie koncertowo mój materiał najlepiej się sprawdza, zyskując dodatkową siłę. Ale faktycznie coś w tym jest, co mówisz - bo dzisiaj artyści skupiają się na singlach. Jedną piosenką można zdziałać więcej niż całą płytą. Ale nie kalkuluję. Kocham muzykę i mam potrzebę jej tworzenia. Dlatego nagrywam kolejne płyty. Nawet jeśli któraś nie odnosi spektakularnego sukcesu, zawsze to krok naprzód - dla mnie i dla zespołu. A z nowej „Krótkiej płyty o miłości” jestem dumna.
Masz na płycie znakomitych gości: Leszka Możdżera, Grzegorza Skawińskiego, Marka Dyjaka i Raya Wilsona. Trudno było ich namówić?
To się samo wydarzyło. W życiu by mi przez myśl nie przeszło, że mogę nagrać płytę z takimi znakomitościami. Tym bardziej, że to nie są komercyjne, ale wymagające utwory. Po prostu przez ostatnie trzy lata ci ludzie jakimś cudem pojawili się na mojej drodze. A ja lubię łapać wiatr w żagle. Kułam więc żelazo póki gorące, choć nie do końca wiedziałam co z tego wyjdzie. Nagrać piosenkę z Leszkiem Możdżerem to nie proste - przecież on nie jest akompaniatorem, ale silną osobowością, która żyje w swoim świecie. Ale z takich najtrudniejszych spotkań wychodzą najciekawsze rzeczy.
Zaproszenie takich gwiazd wskazuje, że jesteś pozytywnie postrzegana na scenie muzycznej.
Ja w ogóle lubię ludzi. Jasne - czasami niektóre zachowania w branży bolą. Choćby brak komitywy. Świat jest dzisiaj bardzo zagoniony i każdy dba tylko o swój ogródek. A ja zawsze wychodzę do innych. Od dawna organizuję koncerty „Patrycja i przyjaciele”, na które zapraszam kolegów i koleżanki po fachu. Taka współpraca mnie cieszy,. Mam dzięki temu szczęście do duetów - ostatnio choćby z Pectusem, Arturem Gadowskim czy z tatą w „Trzeba żyć”. To mnie napędza.
Nowa płyta opowiada o różnych odcieniach miłości. I niektóre momenty zaskakują swoim ładunkiem namiętności. Ty jesteś z Jackiem już dziesięć lat. Nadal łączy Was tak ognista relacja?
Co ja ci mam odpowiedzieć? Nie chcę odsłaniać swego życia prywatnego. Na pewno nasz związek należy do burzliwych i nudy nie ma. Do pisania tekstów inspiruję się jednak również innymi ludźmi, filmami i muzyką, a także tym, co dzieje się wokół mnie. Chłonę życie, siłą rzeczy ciągle mam więc o czym śpiewać. Chciałabym, aby taki apetyt na życie został mi do późnej starości. Ale to trzeba w sobie pielęgnować. Niedawno oglądałam koncert The Rolling Stones - i poraziło mnie, że ci faceci po 70. mają taki power.
Ale Mick Jagger był kilka razy żonaty i niedawno po raz kolejny został ojcem. To go pewnie odmładza.
A ja potrzebuję stabilizacji. I nie chciałabym tego odbierać Filipowi. Tworzymy z Jackiem zgrany związek. Nad tym jednak trzeba pracować. Łatwo jest z wiekiem skapcanieć. Ja bym tego nie chciała. Każdy jednak szuka tego na swój sposób. Ja również. Czasami stąpam po cienkiej linie.
No właśnie: śpiewasz na płycie o trudnych chwilach w związku.
W każdej relacji są górki i dołki. Czasem są takie momenty krytyczne, że trzeba się rozstać, natomiast wydaje mi się, że kiedy problemów nie przepracuje się w jednym związku, tylko szybko się go rzuca, to w następnym spotkamy się z nimi ponownie, choć może będą inaczej wyglądały. Kiedy czytam, że Leonardo DiCaprio ma co sześć tygodni nową dziewczynę-modelkę, to myślę, że dopóki jest zabawa, to jest fajnie, ale ta zabawa musi się kiedyś zakończyć. I co potem? Nie chciałabym przeżyć życia i nie spróbować prawdziwej, głębokiej relacji. Tymczasem chciałabym wszystkiego spróbować - w tym bycia fajną i odpowiedzialną partnerką. Dlatego smuci mnie we współczesnym świecie to, jak ludzie szybko wyrzucają na śmietnik stare rzeczy. Nie naprawia się ich, tylko wywala. Tak samo jest w związkach. Nie mówię, że mam receptę na udaną relację. Ale trzeba przynajmniej próbować powalczyć o związek.
Żeby dzisiaj tak powiedzieć, musiałaś się wyszaleć za młodu?
Ja cały czas szaleję! Całe życie mamy wokół siebie mnóstwo pokus. Ciekawi ludzie, ciekawe rozmowy, ciekawe spotkania. To jest nęcące. Najważniejsze jest w tym wszystkim zachowanie równowagi. To też staram się wytłumaczyć mojemu synowi: że można korzystać z życia, ale mądrze. Nie, że cukier jest niezdrowy, to nigdy nie będę po niego sięgać. Przeciwnie: sięgnę po niego, ale go ograniczę. Tak jest też z używkami czy innymi rzeczami.
W piosence „Adieu Monsieur” śpiewasz: „Wodzisz mnie na pokuszenie”. Jak dajesz sobie radę w sytuacji, kiedy po koncercie przychodzi do garderoby zakochany w Tobie po uszy młody i przystojny fan?
(śmiech) Zdarzają się takie sytuacje. Tym bardziej, że jestem flirciarą. Ale jakbyś zobaczył mnie i zespół po koncercie, to zrozumiałbyś, że aby zagrać kilka koncertów pod rząd, musimy się szanować. Gdybym popłynęła na fali zabawy, to by mnie już nie było dzisiaj na scenie. Muszę dbać o umysł i ciało. Szczególnie jest to ważne w przypadku kobiety. Często myślę o mojej ukochanej Whitney Huston. Trzeba uważać, aby nie zagłębić się w swoje smutki i depresje, żeby nas nie zdominowały.