Patryk Dudek: Nie potrafię przeżywać jak kibice

Czytaj dalej
Fot. Mariusz Kapała
Marcin Łada

Patryk Dudek: Nie potrafię przeżywać jak kibice

Marcin Łada

Pierwszy odcinek półfinału PGE Ekstraligi dla Get Well. Niestety, Ekantor.pl Falubaz przegrał w Toruniu 40:50. Co tam się stało? Dużo czy mało?

Na wstępie gratulacje za zwycięstwo w finale w Vetlandzie. Jak się pan czuje? Emocje jeszcze buzują?
Gratulacji ciąg dalszy, bo mam znakomity sezon i wszystko wygrywam. Jestem z tego niezmiernie zadowolony. A emocje dość szybko opadły, bo między finałem, a meczem w Toruniu cały czas byłem w podróży. Przed nami kolejny mecz, półfinały, trzeba się na tym skoncentrować i skupić na bieżących sprawach.

Aż trudno uwierzyć, że tak ogromny sukces przyjmuje pan tak na chłodno. Kompletnie nic? Absolutne zero euforii?
Naprawdę było spokojnie. Ten szwedzki klimat jednak ma to do siebie, że człowiek aż tak nie przeżywa. Ludzi też nie przyszło zbyt wielu. Kameralna impreza i fajnie, że przyjechało kilku chłopaków z Zielonej Góry. Niesamowicie to przeżywali, a ja cieszyłem się razem z nimi. Dwie godziny po zawodach już byłem w aucie i jechałem do hotelu. Tak to wyglądało.

Kto pierwszy składał panu gratulacje i ściskał: tata, dziewczyna czy koledzy z teamu?
Na tor wybiegł tata z mechanikami i gratulowaliśmy sobie, później przyszła dziewczyna, a po chwili był koniec zawodów. Później wszystko poszło bardzo szybko: wyjazd po medale i puchar, konferencja. Kibice rozeszli się w tym czasie do domów. Została tylko grupka z Zielonej Góry. Fajnie, że dojechali i mi pomagali.

Historia zawodów w Vetlandzie nie była porywająca: wsiadał pan na motor i wygrywał bieg za biegiem. Czy to był dzień, w którym wszystko zagrało na 100 procent?
Już po pierwszym wyjeździe na treningu czułem, że sprzęt spisuje się bardzo dobrze. Odłożyliśmy jedną maszynę na bok, przejechałem się jeszcze inną. Też było fajnie, ale od pierwszego biegu w zawodach korzystałem z motocykla wybranego na początku. Nic nie zmienialiśmy w przełożeniach i można powiedzieć, że od początku do końca wszystko mi pasowało. Było tak, jak przez cały sezon.

Temu występowi towarzyszył jednak duża nerwowość. Pana ojciec mówił przed wyjazdem, że nie wszystko jest z silnikami OK. Pan też narzekał na motocykle po ostatnim meczu. Mówił pan po spotkaniu z Unią Tarnów, że się męczył.
Na naszym torze zawsze się człowiek męczy. Choć w roli gospodarza, zawsze mam jakiś problem. Wyniki są jednak w porządku, więc nie ma powodów do narzekania. W poniedziałek i we wtorek mecze w Danii i Szwecji nie poszły po mojej myśli i zrobiło się nerwowo. Odwiedziliśmy w tygodniu Jana Anderssona, posiedzieliśmy tam cały dzień, przygotował sprzęt wyśmienicie. Perfekcyjnie zrobione maszyny, które poprowadziły mnie do zwycięstwa to jego zasługa.

Co pan czuł osiągając kolejny, najwyższy szczebel w żużlowej karierze?
Nic nie czułem. Nie potrafię przeżywać tego tak jak kibice, o których wspomniałem. Jeden z nich na przykład płakał i był bardzo wzruszony całą sytuacją. Mi po prostu było przyjemnie, że przyjechali specjalnie dla mnie i mogliśmy razem się cieszyć z sukcesu w tej Vetlandzie. Była flaga i moje logo na niej. Fajnie to wszystko wyglądało. Ja po prostu podchodzę do wszystkiego: było, minęło i już. Kolejne mecze, zawody...

Nie pomyślał pan nawet przez chwilę: Kurde! Co ja najlepszego zrobiłem?! Przecież w 2017 będzie się pan musiał dodatkowo napracować.
Jeśli nie zmienią kalendarza to dojdzie tylko 12 imprez.

A może to aż 12 imprez i to na najwyższym poziomie.
Tak to można oceniać, ale będziemy się nad tym zastanawiali w przyszłym roku. Nie wiem dziś jaką będę prezentował formę, jak będzie ze sprzętem. Mam nadzieję, że trafię z silnikami tak jak w tym sezonie i wszystko będzie się układało, że będę wysoko punktował w każdych zawodach. Tylko tyle mogę sobie życzyć, bo nie ma co obiecywać. Żyjemy play offami.

Na Grand Prix trzeba będzie dojechać, a później błyskawicznie przemieścić się na kolejne zawody. Jak pan znosi podróże? Co ze zmęczeniem?
Na pewno z Vetlandy do Torunia nie warto było lecieć samolotem, bo rodzice byli samochodem szybciej niż ja. Wracałem z Krzyśkiem Buczkowskim i mówił, że woli latać, bo czuje się bardziej wypoczęty i w ogóle jest korzystniej. Dla mnie tak naprawdę nie ma kolosalnej różnicy. Pobudka o szóstej rano to żadna przyjemność, później półtorej godziny czekania na samolot, godzina lotu i przejazd osobówką, która nie należy do wygodnych. Trzeba odespać w ciągu dnia, a ciężko zasnąć. Myślę, że lepiej bym się czuł gdybym przespał całą noc w busie. Testuję moje ciało na przyszłoroczne warunki. Wiem czego potrzebuję.

Czy wyobrażał pan sobie, ile trzeba przygotować kasy, motorów i innych rzeczy na to przyszłoroczne Grand Prix? Jaka to skała przygotowań?
Myślę, że przeczytają i wysłuchają tego moi sponsorzy. Mam nadzieję, że będą mnie nadal wspierali na tym samym poziomie...

... ale będzie potrzeba chyba znacznie więcej.
Może dołożą. Na pewno czeka mnie więcej dojazdów i trzeba będzie rozszerzyć zaplecze sprzętowe. Nie chcę tam wozić ogonów. Zobaczymy. Będziemy się martwili zimą.

Ale świetne wyniki będą mocną kartą w negocjacjach z przyszłym pracodawcą.
Myślę, że klub doceni moje tegoroczne wyniki. Wygrywam wszystko, co się da i mam nadzieję, że nie będzie żadnego „ale”.

Jadąc do Torunia policzyliśmy, że ma pan już prawie wszystkie możliwe tytuły i wywalczył je w barwach Falubazu. To chyba duma nieco rozpiera?
Kibice pewnie się cieszą i mam nadzieję, że doceniają i nie przeszkadza im, że osiągam takie wyniki. Nie wiadomo jakby się to potoczyło, gdybym zaczął karierę w innym klubie. Robię swoje, to moja praca, a każdy w pracy planuje być jak najlepszy. Wykonuję co do mnie należy, a że cieszy to kibiców i całą resztę dookoła... takie moje życie.

Marcin Łada

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.