Paweł Małaszyński: To właśnie muzyka leczy wszystkie moje rany
Moje teksty powstają z miłości do życia i ze strachu przed śmiercią - mówi Paweł Małaszyński, frontman zespołu Cochise.
- „Swans & Lions” to już piąta płyta Cochise. Dużo pracy i wysiłku kosztowało Cię z kolegami doprowadzenie zespołu do tego miejsca?
- Czy ja wiem? Zwyczajnie dobrze nam razem. Cochise powstał prawie piętnaście lat temu. Nikt z nas nie zakładał zdobywania rockowych szczytów i robienia kariery. Nikt też nie zakładał, że będziemy grać piętnaście lat i wydamy pięć płyt. Spotkaliśmy się w odpowiednim miejscu i czasie, aby pograć wspólnie i może coś zarejestrować na pamiątkę. Robimy swoje i nie oglądamy się za siebie. Dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez Cochise.
- Kiedyś mówiłeś, że na początku działalności Cochise zespół nie miał kredytu zaufania od fanów rocka ze względu na Twoją osobę. Dzisiaj to się już zmieniło?
- Najczęściej przypina się różne etykietki różnym osobom. My cały czas mamy łatkę zespołu, który jest „fanaberią popularnego aktora”. Kiedyś z tym walczyliśmy, staraliśmy się coś z tym zrobić, ale po kilku latach stwierdziliśmy, że to walka z wiatrakami. Olaliśmy to. Oczywiście do dziś mierzi nas, kiedy Cochise zapowiada się jako „zespół Pawła Małaszyńskiego” lub „Paweł Małaszyński i Cochise”.
Czytaj więcej:
- Czy to, że Małaszyński śpiewa w rockowym zespole ma wpływ na to, jak jest postrzegany jako aktor?
- Podobno przez pierwsze pięć lat działalności Cochise nie występował, bo Małaszyński nie chciał pokazywać się na koncertach. Dlaczego?
- Niektórzy rockmani wracają do domu po koncertach i muszą odreagować: jedni idą spać, drudzy potrzebują walnąć „banię”. A Małaszyński?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień