Paweł Olszański: Mamy nową jakość w lekkoatletyce. Mamy kilka przykładów zawodników i argumenty, by dać szansę młodym ludziom
Paweł Olszański, sekretarz generalny Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, wyjaśnia skąd wzięły się bardzo dobre wyniki naszych reprezentantów na mistrzostwach Europy w Berlinie. Wskazuje też, że środowisko lekkoatletyczne wciąż ma duże potrzeby, szczególnie infrastrukturalne, a po ich spełnieniu dyscyplina może dawać kibicom jeszcze więcej powodów do radości.
Polska reprezentacja lekkoatletyczna szturmem wzięła mistrzostwa Europy, zdobywając 12 medali. Czy doczekaliśmy się drugiego Wunderteamu?
Nie wiem, czy wydźwięk naszego sukcesu jest tak duży, ponieważ na mistrzostwach świata nie wyszło naszym piłkarzom. Niemniej jednak dwa lata temu byliśmy na pierwszym miejscu (6-5-1), a cztery lata temu na szóstym (2-5-5) w klasyfikacji medalowej. Dla widzów najbardziej liczą się medale, a przede wszystkim te złote. Wiadomo, grany jest też „Mazurek Dąbrowskiego”. Jeżeli jednak chodzi o klasyfikację punktową, gdzie europejska federacja pokazuje siłę związku, biorąc pod uwagę miejsca od 1 do 8, czyli wszystkie w ścisłych finałach, to jesteśmy na trzecim miejscu 172, i nigdy wcześniej nie zdobyliśmy tylu punktów. Podobnie było w poprzednich latach. To chyba najlepszy dowód, że to się nie wzięło znikąd. Parę tygodni temu Brytyjczycy organizowali Puchar Świata, na który w formie zaproszeń wytypowano osiem najlepszych federacji. Ulegliśmy tylko Stanom Zjednoczonym, a pokonaliśmy i Niemców i Brytyjczyków. Tam formuła była troszkę inna, ograniczono liczbę konkurencji. W Birmingham halowe mistrzostwa świata też potwierdziły naszą pozycję na rynku (5 medali i trzecie miejsce w klasyfikacji medalowej – przyp. aut.). Spokojnie można powiedzieć, że to naprawdę nowa jakość.
Co za tym stoi?
Związek jest w takim miejscu z racji wieloletniej polityki, która od kilku lat jest prowadzona przez byłego szefa szkolenia, a obecnego prezesa Henryka Olszewskiego oraz poprzedni zarząd. Generalnie w naszym zarządzie jest większość szkoleniowców, nie tyle działaczy, co trenerów. Dwie kadencje temu związek podjął decyzję, że z 23 do 7 osób ogranicza liczbę członków zarządu. Poszczególnym członkom wyznaczył konkretne zadania i myślę, że to również się sprawdza. Jest odpowiedzialność za podejmowanie decyzji i nikt w związku nie pilnuje interesów jakiegoś środowiska mniejszego, większego czy województwa.
Gdzie jeszcze tkwi sekret?
Gdyby to była matematyka, to bym to powiedział, a wszyscy by to kopiowali. Powiem może o paru rzeczach, które moim zdaniem nas wyróżniają. Po pierwsze, związek na imprezy mistrzowskie, czyli mistrzostwa Europy, świata i igrzyska olimpijskie, zawsze ma ostrzejsze wymagania, jeśli chodzi o minima, niż wynika to z tych stawianych przez międzynarodowe federacje. Niektórzy nam zarzucają, że to źle, że powinniśmy mieć więcej reprezentantów. Zgadza się, tylko że jest druga strona medalu. Jaki jest odbiór kibica, który widzi, że nasi odpadają w kwalifikacjach. Zawsze, im niższe minimum, tym więcej zawodników będzie celowało w nie, aby pojechać na tę imprezę, a nie skutecznie na niej walczyć. Poza ostatnią imprezą, przyjęliśmy, że jeśli zawodnik powtórzy dwukrotnie minima i powtórzy to podczas mistrzostw, to powinien znaleźć się w grupie dwunastu najlepszych. Taka jest filozofia i założenia zespołu szkoleniowego. Nie dotyczy to imprez młodzieżowych. Przed mistrzostwami w Berlinie tego zaniechaliśmy i mieliśmy najliczniejszą reprezentację w historii (86 zawodników – przyp. red.). Minima były niskie, ponieważ miało to dać szansę zawodnikom, którzy w przyszłym roku będą się kwalifikować na mistrzostwa świata. To miało być przetarcie dla nich. Docelowo myślimy o igrzyskach olimpijskich. Grupa, która teraz się sprawdziła, ma myśleć o mistrzostwach świata i wyższych minimach. Ten, kto się nie sprawdził, będzie miał trudniej. Wiemy jednak, w których zawodników powinniśmy inwestować więcej i dawać im lepsze zabezpieczenie.
To pierwszy sekret. A następne?
Druga sprawa to fakt, że od kilku lat obecny prezes postawił na zatrudnianie trenerów na stałe umowy. Lwia część naszego budżetu to dotacja z MSiT i realizacja umów na przygotowania do mistrzowskich imprez. W ramach tych umów blisko 40 procent to kwota związana z uposażeniem trenerów. Ubolewamy, że mamy umowy roczne z ministerstwem, bo gdyby były czteroletnie, to byłoby o wiele łatwiej planować długofalową gospodarkę finansową.
Właśnie się okazało, że Tatiana Łysienko stosowała doping w Londynie w 2012 roku i Anita Włodarczyk przejęła jej złoty medal. Czy brak Rosjan w stawce jest ułatwieniem?
Proszę zauważyć, że tylko federacje lekkoatletyczne (EA i IAAF) zachowały się tak stanowczo wobec procederu dopingowego, który był w Rosji. Rosjanie mają prawo startu w zawodach, pod warunkiem, że są pod permanentną i niebudzącą żadnych wątpliwości kontrolą, ale już nie swojej komisji, ale tych z siedzibami w innych państwach. I proszę zobaczyć, gdzie oni są. W moim odczuciu Rosjanie mają wielki problem, bo nie potrafią zrobić sportu bez dopingu. Tam są trenerzy, działacze, którzy to mieli zapewnione przez państwo w sposób zorganizowany i na takim oszustwie budowali swój poziom sportowy. Dzisiaj dopuszczani są tylko czyści sportowcy. I chociaż w statystykach medalowych mistrzostw ich się nie uwzględnia, co też jest świadomym działaniem europejskiej federacji, to oni naprawdę wiele nie zwojowali. Jako grupa byli na poziomie przeciętnego państwa europejskiego. Myślę, że minie wiele lat, zanim nowa grupa trenerów nauczy się, poprzez technologię treningu sportowego, osiągać wyniki sportowe. Łatwo się ocenia, a ja nie winię za to zawodników, którzy nie mieli wyjścia. Ilu z nas zdawało matury i ściągało w szkole? Przez ile lat w kanapkach przemycane były ściągi? Było na to społeczne przyzwolenie. Dzisiaj coś takiego zostało Rosjanom zabrane i mają ogromny problem. Mija drugi rok po ich dyskwalifikacji, a nadal zdarzają się duże wątpliwości, aby dopuścić innych zawodników. Jeśli więc ktoś mówi, że wyniki nie są miarodajne z racji braku Rosjan, to po prostu nie ma pełnej wiedzy.
Naszą lekkoatletyczną reprezentację porównuje się do piłkarskiej, której nie wychodzi za wiele na międzynarodowej scenie. Szczęśliwe to?
Nie, ja bym był od tego daleki. Ja w wieku 18 lat uprawiałem piłkę nożną i dopiero później przeszedłem do lekkoatletyki. Mogę powiedzieć, że to są dwa różne światy w sposobie myślenia, podejścia do treningu, filozofii i higieny zawodników. Przeżyłem to osobiście na skórze. Od porównań uciekam, bo odnoszę wrażenie, że na porażce piłkarzy buduje się sukces naszej dyscypliny. Wielu kibiców czekało na wynik piłkarzy. Piłka nożna na pewno ma poważny problem, same środowisko piłkarskie mówi, że mamy bardzo słabą ligę. A na niej nie można zbudować dobrej reprezentacji.
Zaczepiłem o tę sprawę, bo wielu lekkoatletów nie ma takich warunków jaki piłkarze. Czy ta poprawa warunków to rezerwa do wykorzystania?
Jeśli chodzi o naszych czołowych zawodników, którzy są podzieleni na trzy grupy, to proszę mi wierzyć, że mają zabezpieczenie szkolenia na bardzo dobrym poziomie. Jeżeli będzie chciał pan porozmawiać z Adamem Kszczotem, Marcinem Lewandowskim czy Anitą Włodarczyk, to wydaje mi się, że nie mają powodów, aby narzekać, że czegoś im brakuje. Brakuje nam innego elementu. Brakuje pieniędzy na stypendia dla zawodników, których związek uzna za rokujących, ale nie w sposób zdefiniowany. Musi to być subiektywna decyzja grona fachowców. Kto parę lat temu słyszał o Paulinie Gubie? Niewiele osób zainteresowanych lekkoatletyką. Ona dzisiaj jest mistrzynią Europy w pchnięciu kulą. Stypendia są finansowane ze środków ministerialnych wyłącznie za wyniki sportowe. W zeszłym roku, podczas Olimpiady Młodzieży, czyli mistrzostw Polski do lat 18, Tomek Majewski, otwierając tę imprezę, powiedział do młodych ludzi: Na swojej pierwszej Olimpiadzie Młodzieży byłem 24., a na drugiej już 17. Czy ktoś wtedy po wyniku sportowym mógł powiedzieć, że to jest talent?
Obawiam się, że nikt.
Tak. Ale ponieważ był szczupły, wysoki i późno dojrzewającą osobą, nie miał szansy zrobienia wyniku w wieku 18 lat. Niestety, pewnych rzeczy nie da się określić. A lekkoatletyka, tak jak pływanie, wioślarstwo, to sport stricte akademicki. Ci młodzi ludzie muszą mieć jakieś pieniądze, nie tylko po to, aby inwestować w siebie, ale zwyczajnie, żeby mieć na potrzeby bieżące. Tego nam brakuje. Sponsorzy też muszą mieć do nas zaufanie, że inwestujemy w osoby, które mogą być na podium, chociaż tej gwarancji dać nie możemy. Dzisiaj jest fajnie, bo mamy kilka przykładów zawodników i argumenty, by dać szansę młodym ludziom. To nasza rola, aby po sukcesach te środki pozyskać.
Premier Mateusz Morawiecki obiecał wsparcie. Mowa chociażby o powiększeniu Orlen Teamu, który obecnie liczy 20 sportowców. Mowa o 300 mln złotych na nowe hale lekkoatletyczne. Zna Pan szczegóły?
Wiemy, że minister sportu działa w tej kwestii, aby znaleźć dodatkowych sponsorów dla związku. Na razie są to jakieś deklaracje słowne, bez konkretów. Natomiast jeśli chodzi o program hal lekkoatletycznych, to mieliśmy taką deklarację już po halowych mistrzostwach świata w Birmingham (w marcu – przyp. aut.). Wtedy premier stwierdził, że wyasygnuje taką kwotę, aby zwiększyć budżet ministerstwa sportu. Te 300 mln złotych to i dużo i mało. Dzisiaj średnio trzeba liczyć, że hala szkoleniowa, nie widowiskowo-sportowa, będzie kosztowała około 40 mln zł. Żebyśmy mieli w każdym mieście wojewódzkim lub w województwie przynajmniej jedną halę, czyli potrzeba 16 hal treningowych. A oprócz hali w Toruniu mamy na ten moment jeszcze Spałę. Halą w Toruniu jest wielofunkcyjną i jeśli trenują tam siatkarki lub koszykarze, to ona dla nas szkoleniowo jest wyłączona. Lekkoatletyka to nie jest wyłącznie bieganie po bieżni, ale skoki i rzuty. Taka liczba to za mało, aby szkolić także młodzież i bezpośrednie zaplecze reprezentacji. Dzisiaj bardzo dużo wydajemy środków na zgrupowania klimatyczne. Żeby równać się ze światem trzeba trenować w takich warunkach i temperaturze, żeby to było wspomaganie, a nie tylko bieganie czy rzucanie na śniegu. Zabiegamy więc o hale, namawiając do tego, pod naszym nadzorem, samorządy lokalne i wojewódzkie, które mogłyby otrzymać wsparcie ministerialne.
Jest chyba o tyle łatwiej, że minister Witold Bańka wywodzi się ze środowiska lekkoatletycznego. Prawda?
Nie mógłbym nawet temu zaprzeczyć. Zawsze łatwiejszy jest kontakt z ministrem, którego zna się osobiście. Łatwiej się wtedy przekazuje informacje. On rozumie lepiej problemy nasze, niż innych dyscyplin sportowych.
Pozostaje trzymać kciuki, aby sportowy poziom utrzymać także na przyszłoroczne mistrzostwa świata w Dosze i igrzyska olimpijskie w Tokio w 2020 roku.
Musi być lepiej, chociaż sport to nie matematyka. Na ostatnich igrzyskach lekkoatleci zdobyli trzy medale, ale w Związku nie uważamy, że to był start idealny. Chcielibyśmy, aby to było 6-7 medali. To będzie dobrze. A jeśli będzie więcej, to będzie bardzo dobrze. Nie ukrywamy tego, bo jest potencjał. Trzeba dodać, że pomimo naturalnego spadku urodzeń w młodszych rocznikach, nam się w tych rocznikach zwiększyła liczba rejestrowanych i licencjonowanych zawodników. To też o czymś świadczy. Sukcesy pomagają w naborze, bo często wybieramy młodzież z innych dyscyplin, które zaczynają swoje szkolenie już w najmłodszych klasach szkoły podstawowej. Takich przypadków jest wiele.