Kabaret literacki, spektakl dla młodzieży, wielka klasyka i sztuki współczesne - tego mogą spodziewać się do wakacji widzowie toruńskiego teatru.
Przed studiami reżyserskimi w szkole teatralnej skończył pan Politechnikę Warszawską. Porzucił pan solidny fach na rzecz sztuki...
Tak bywa, że choć mamy w ręku coś, co wydaje się optymalne z wielu powodów, czujemy jednak, że czegoś brakuje. Na studiach technicznych brakowało mi… człowieka. Dlatego zwróciłem się w stronę sztuki.
Przydaje się ta inżynieria w sztuce?
Bardzo. Wiedza techniczna zawsze się przydaje. Ale przydaje się też ścisłe, uporządkowane myślenie.
Długo się pan wahał przed przyjęciem propozycji kandydowania na stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Horzycy?
Prawdę mówiąc, to była dość spontaniczna decyzja. Nie planowałem ubiegania się o tę funkcję. Zaproponowali mi to toruńscy aktorzy, gdy pracowałem z nimi nad przedstawieniem „Napis”. Zaskoczyli mnie. Nie było dużo czasu na decyzję, mniej więcej… jeden dzień. Postanowiłem potraktować to jako wyzwanie, a nie zwykłem cofać się przed wyzwaniami. Tę nową funkcję pojmuję jako rozszerzenie pracy reżysera. Uważam, że reżyserowi obejmującemu stanowisko dyrektora artystycznego nie wolno przestać reżyserować. Nie wolno stracić kontaktu z pracą z aktorem przy spektaklu. Dochodzą obowiązki reżyserowania działań artystycznych teatru w jego codziennym funkcjonowaniu, czyli też pewnego rodzaju praca z aktorami przy spektaklu. Według mnie, przy podziale ról między dyrektorem naczelnym a dyrektorem artystycznym chodzi o to, by ten drugi nie przestał być artystą.
Czy pod pana artystycznym kierownictwem zmieni się profil toruńskiego teatru?
Podjąłem się tego wyzwania z szacunkiem do miejsca i ludzi, do których przychodzę. Nie czuję się zdobywcą, który szukał teatru dla realizacji swoich wizji. Nie wymyśliłem sobie objęcia dyrekcji teatru, by ten teatr „podbić”, ale zostałem tu zaproszony, by tworzyć go wspólnie z toruńskim Zespołem - pracownikami teatru i widzami. Oczywiście wniosę w tę pracę moje pomysły, moje kryteria oceny i moje przekonania o tym, co jest wartościowe i potrzebne.
Jakich premier możemy oczekiwać w tym sezonie?
W listopadzie na „Scenie na zapleczu” odbędzie się premiera „Skrzywienia kręgosłupa”. Tę współczesną groteskę autorstwa Ingrid Lausund, chwilami straszną, chwilami śmieszną, przygotuje młoda reżyserka Karolina Kirsz. Na dużej scenie wystawimy „Tango” Sławomira Mrożka. To aktualny tekst, dotyczący między innymi obserwowanej dzisiaj rewolucji konserwatywnej. Piotr Ratajczak, który spektakl wyreżyseruje, uchodzi za reżysera „popkulturowego”, jego przedstawienia są bardzo komunikatywne, mają rozpoznawalny styl. A już w październiku w kawiarni „Wejściówka” swój pierwszy program pokaże nasz kabaret literacki „Loża Kopernika”. Na otwarcie sięgniemy po klasyczne teksty kabaretów z międzywojnia. Ale w planach mamy też adaptację fraszek, limeryków i na przykład artykułów z gazet, także tych dawnych. To będzie kabaret raczej w stylu „Piwnicy pod Baranami” i „Zielonego Balonika” niż tego co dzisiaj pod tym hasłem pokazywane jest w telewizji.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień