Paweł Smolorz: Ślązaku, bądź człowiekiem i europejczykiem
Siódmego września w Katowicach przejdzie Parada Równości. Po wydarzeniach w Białymstoku (i nie tylko) trzeba tam być. Dlatego, że część ludzkiej godności to obowiązek obrony słabszych. Jako Górnoślązak wiem, czym jest bycie słabszym, wyśmiewanym, traktowanym - jeśli nie wrogo, to z dystansem. Jedną ze szczytowych form nieszczęścia jest nie móc być sobą.
Większość moich ziomków niedoli na swoją „ułomność” etniczną znalazła sposób. Ucieczkę od wolności. Konformizm, czasem kabaretowy, lub przejście w stan nieświadomej ameby.
Patriotyczne krisbaumy obwieszone fanami - jedni polskimi, drudzy niemieckimi, gdzie swoje przywiązanie do ojczyzny manifestują na forach społecznościowych mediów, przy sporcie, przy polityce, przy sztuce - wszędzie, gdzie się da głośno pokrzykiwać w grupie. Nie ma tam czasem logiki, bo Górny Śląsk przecisnął się przez wąskie gardło unitaryzmu i każdy - niezależnie od swojej woli - z krwi i kości jest po trosze tym, kim nie chciałby być. I każdy demonstrant, ku chwale swej ojczyzny, bywa przez to częścią tej naszej regionalnej groteskowej niedoli.
To jest ciekawostka tego regionu i zarazem zmora, której unikamy tylko wtedy, gdy pozostajemy po prostu Górnoślązakami, nawet gdy to wiąże się z klasyfikowaniem nas jako indyferentnych narodowo dziwaków. Ale to jest wolność, o którą wciąż walczymy jako mniejsi w większym organizmie, który kulturowo, politycznie i urzędowo traktuje nas jak przeszczep na granicy odrzutu. Lepiej i łatwiej jest wtapiać się w większość.
Nieświadome śląskie ameby są w tym wszystkim najszczęśliwsze. Jest ich najwięcej. Żyją nieświadomi zakresu swojego człowieczeństwa. Dryfują na płytkich wodach, przy wąskim horyzoncie. Jedzą, piją, śpią. Są tym, kim każą być im inni. Nie buntują się, nie walczą, dopóki mają żur w talerzu. To przepis na szczęście płynący z natury; łysym niepotrzebny jest grzebień. I wyłysieć z własnej woli, to też sposób na życie.
Mniejszości seksualne wybierają drogę konformizmu. Wtapiania się w tłum. Krążą po kanałach, bo większość traktuje ich jak szczury - bo to nieestetyczne, słyszałem, bo obrzydliwe; szczury są fe, wiewiórki są słodkie, choć w istocie estetycznie różnią się tylko ogonem. Szczury trujemy, wiewiórki dokarmiamy.
Społeczność LGBT - którą nas straszy pełen „miłości bliźniego” „polski Kościół katolicki” w tej naszej kibolskiej „euroazji” mentalnej - żyje w szafie. W szranku, schowani przed otoczeniem i też niestety przed najbliższymi. Gdyby mogli, zostaliby tymi amebami. Ale to niemożliwe, bo tożsamość płciowa to pierwotna i naturalna potrzeba człowieka. Nie da się jej wyciąć. Mniejszościom seksualnym jest więc trudniej niż nam, śląskim etnicznym dziwakom - obojętnie, jacy bylibyśmy.
Śp. Kazimierz Kutz był pierwszym wielkim Górnoślązakiem, których chodził w marszach równości. Komentował to tak: „Chodzę na parady, bo jestem człowiekiem”. Ślązaku, bądź człowiekiem, a Śląsk będzie Europą- chce się dopowiedzieć.