Pchły chwilowo odpuściły dzieciom w Stypułowie
Budynek socjalny w Stypułowie okazał się istną wylęgarnią pcheł. Wszystko za sprawą uciążliwej sasiadki i coraz większej ilości zaniedbanych kotów.
Budynek socjalny w Stypułowie okazał się wylęgarnią pcheł. Wszystkiemu winne były zaniedbane koty, należące do uciążliwej lokatorki. Koty mają trafić do przytuliska, a ich właścicielka do kożuchowskiego „Pekinu”.
Beata Kasietczuk telefonicznie powiadomiła o insektach m.in. nowosolski sanepid i media.
- Wszystko zaczęło się ponad rok temu, od hodowania kotów przez naszą sąsiadkę. Razem z inną sąsiadką myślałyśmy na początku, że nasze dzieci mają na coś uczulenie. Może pogryzły je meszki albo komary. Jednak, kiedy na korytarzu zaczęły się ugryzienia w nogi, to okazało się, że winne są nie meszki tylko pchły. Sąsiadka nawet na nodze przyniosła do domu jedną sztukę. Burmistrz Jagasek obiecuje pomoc do końca tygodnia. Mówimy z sąsiadami, że uwierzymy, jak stąd zabiorą uciążliwą lokatorkę. Na korytarzu pchły zostały wytrute w piątek. Nie było dezynsekcji mieszkania uciążliwej lokatorki. Jeżeli mieszkanie obok jest nadal zapchlone, to wyczyszczenie korytarza wszystkiego nie załatwi. W niedzielę miałam pierwszą komunię dwóch moich synów: Andrzeja i Igora. Dlatego trzeba było coś zrobić. Po dezynsekcji przez dwie godziny nikt nie mógł wyjść na korytarz. Później podłoga wyglądała jak posypana makiem. Gdyby gości pogryzły pchły, to byłby całkowity obciach. Tak, chociaż na korytarzu powąchali smrodu i zatykali nosy, to był spokój na czas uroczystości - mówi Beata Kasietczuk.
Burmistrz Kożuchowa Paweł Jagasek postanowił szybko pomóc w tej gryzącej sprawie. Kłopotliwej najemczyni ze Stypułowa został wskazany inny lokal. Chodzi o nie kojarzący się najlepiej budynek socjalny, tzw. „Pekin”, przy ul. Zielonogórskiej w Kożuchowie. – To nie pierwszy przypadek, kiedy ta pani utrudnia życie innym mieszkańcom. Na przeniesienie ma czas do innego lokalu, do końca tygodnia. Zobaczymy, czy sama się przeprowadzi. Jeżeli nie, to i tak będzie przeprowadzka. Jednak wtedy uciążliwa lokatorka zostanie obciążona dodatkowo kosztami – zapowiada zdecydowanie burmistrz P. Jagasek.
Dezynsekcję w budynku socjalnym w Stypułowie przeprowadzała firma „Szerszeń” z Modrzycy, której właścicielem jest Zbigniew Nowak. – Pcheł było dość dużo. Tak twierdziła lokatorka sprzątająca korytarz po aerozolowaniu preparatem, podłoga wyglądała jak posypana grysikiem. Ja sobie teraz wyobrażam, ile pcheł jest w mieszkaniu, gdzie jest problem z przebywającymi kotami. Dezynsekcję przeprowadziłem tylko na korytarzu budynku. Bezpieczne użytkowanie było dopuszczalne dopiero po dokładnym wyschnięciu preparatu i dokładnym przewentylowaniu korytarza. W mieszkaniu cały czas mieszkają ludzie i przebywają nadal koty. Dezynsekcji nie można robić w obecności zwierząt, a tym bardziej ludzi. Najlepiej robić to kompleksowo. Umówiliśmy się teraz na doraźną dezynsekcję, żeby gości na pierwszą komunię nie gryzły pchły. Kompleksowa będzie zrobiona, kiedy władze Kożuchowa znajdą lokal zastępczy dla tej pani. Uzgodniłem to z lokatorami i zarządcą budynku, gdyż przez jeden dzień nikt nie może przebywać w takim mieszkaniu - opowiada Zbigniew Nowak.
Beata Kasietczuk mimo tych zapewnień nadal obawia się powrotu pcheł. - Boję się, że nawet jeżeli uciążliwa sąsiadka zniknie, a koty pójdą do przytuliska, to pchły tutaj pozostaną.
Słyszeliśmy, że ta dezynsekcja pomoże jedynie na dwa najbliższe tygodnie. Później wszystko może zacząć się od początku. Pchły znów wyjdą z mieszkania obok i zaatakują nas na korytarzu. Przecież my musimy tamtędy chodzić. Kilka dni wcześniej liczono koty. Było dziewięć dużych i cztery małe. Uciążliwa sąsiadka chwaliła się też niedawno jednemu z sąsiadów, że kotka ma cztery młode. Kiedy teraz zaczęto liczyć koty, przy okazji afery z pchłami, to niektóre z nich nagle zniknęły. Za dwa tygodnie pierwszą komunię mają dzieci sąsiadki, która mieszka obok. Jak wtedy pchły zaczną atakować, to trzeba będzie chyba kupić obrożę dla pcheł, żeby nie gryzły gości – śmieje się pani Beata. Jednak sprawę insektów traktuje poważnie, gdyż to m.in. jej dzieci były pogryzione przez pchły.
Mieczysław Kasietczuk także dość pesymistycznie patrzy na tę historię. Nie pierwszy raz w tym budynku dzieją się rzeczy, które niekoniecznie dobrze się kończą. - Nawet zaraz jak się tutaj przeprowadziłem z Kożuchowa, to dopadł mnie zawał - mówi mieszkaniec Stypułowa.