Perkusista Yi Wang od 20 lat czuje się bydgoszczaninem. - O wolność trzeba zabiegać, bo inaczej może się wymknąć - mówi
Yi Wang był pierwszym studentem z Chin na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. I w Bydgoszczy realizuje swój zawodowy cel - gra w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej. W Polsce spełnia z żoną i inne marzenie, które w Chinach nie mogłoby się spełnić - tworzą dużą rodzinę.
Yi Wang to w Chinach Wang Yi, bo tam nazwisko pada przed imieniem. Do Polski przyjechał 20 lat temu wprost z Tianjinu, „małego", bo ledwie 15-milionowego miasta.
Kiedy po przyjeździe wyszedł na ulice, poczuł się niemal jak na planie filmu grozy. Pusto. Cicho. „Gdzie się podziali wszyscy ludzie? Dlaczego nie jeżdżą samochody?" - zastanawiał się. A to po prostu była leniwa niedziela.
Lubię polski porządek
Chińczycy robią wszystko szybko, niemal automatycznie, a potem często muszą po sobie poprawiać. Polacy wykonują zadania wolniej, ale dokładnie, starannie. Lubię też tutejszy porządek. Ale to nie jest tak, że tu życie jest świetne, tam złe. Wszystko zależy od tego, czego kto dla siebie potrzebuje, jakie ma możliwości, jakie aspiracje.
Przed przyjazdem, czytał niemal wszystko, co napisano o Polsce po chińsku. Wybór był skromny. Skończyło się właściwie na historii II wojny światowej. Świetnie, bo interesuje się historią. Ale spacerując po polskim mieście w tę pierwszą niedzielę, poczuł się też trochę, jakby oglądał tamte książki. Bo to były puste ulice Łodzi.
- Łódź. Cóż, ma swój charakter. Dwadzieścia lat temu wydawała mi się taka... międzywojenna - mówi. - Nie każdy się tam odnajdzie. Mnie w Łodzi brakowało współczesności. Kiedy okazało się, że mogę studiować w Bydgoszczy, na Akademii Muzycznej i tu szlifować swoje umiejętności gry na perkusji, a przede wszystkim - mogę tu grać na marimbie, czego wtedy bardzo chciałem - przeniosłem się. I szybko odnalazłem tu to, czego nie ma w Chinach: spokój, ciszę, zieleń na wyciągniecie ręki i wszystko na wyciągnięcie wzroku - bo miasta nie spowija smog. Teraz, kiedy odwiedzam rodzinę w Chinach, denerwuje mnie tamtejszy pęd życia, tłumy na ulicach. Chińczycy robią wszystko szybko, niemal automatycznie, a potem często muszą po sobie poprawiać. Polacy wykonują zadania wolniej, ale dokładnie, starannie. Lubię też tutejszy porządek. Ale to nie jest tak, że tu życie jest świetne, tam złe. Wszystko zależy od tego, czego kto dla siebie potrzebuje, jakie ma możliwości, jakie aspiracje.
Szukałem wolności
Dla siebie szukał wolności, której nie ograniczałaby wszechobecna korupcja i propaganda. W rodzinnym mieście skończył szkołę muzyczną II stopnia, co było przepustką na studia. - Ale tak naprawdę wcale nie umiejętności miały ostatecznie decydować, czy będę studiował - opowiada. - Jakieś 90 proc. dochodów chińskich profesorów, wykładowców pochodziło wtedy z szarej strefy. Wszystko było przesiąknięte korupcją. Kiedy pani profesor miała urodziny, kiedy mąż pani profesor miał urodziny, kiedy wypadało święto narodowe - każda taka data była pretekstem do obdarowywania wykładowców drogimi prezentami. Tego wymagali. Jeśli ktoś prezentu nie przyniósł, miał w szkole przechlapane. Oczywiście w takich warunkach trudno jest się nauczyć dobrze grać. A ja chciałem bardzo dobrze grać. Marzyłem, że zostanę częścią orkiestry. Miałem dość korupcji, niemocy i bierności. I moi rodzice mieli tego dość. Zrozumieli i uszanowali moją decyzję o wyjeździe.
Nie spotkało mnie tu przez te lata nic przykrego. Mówienie na podstawie pojedynczych nagłaśnianych w mediach incydentach, że wszyscy Polacy są rasistami i ksenofobami, to pomyłka. Takie przypadki mogą zdarzyć się wszędzie.
Ale poza buntem do wyprawy popchnęła go też odwaga.
- Moja znajomość polskiego wtedy? Znałem alfabet, wszystkie 39 liter. Znajomość polskiej kultury? Chopin, Szymanowski, Penderecki. Czytałem o Mickiewiczu - wymienia.
Chciałem zajmować się muzyką klasyczną, a jeśli tak, wiedziałem, że muszę wyruszyć do któregoś z europejskich krajów. Myślałem, że skieruję się na zachód: Niemcy, może Francja. Ale okazało się, że tam najpierw musiałbym przez rok uczyć się języka, a potem dopiero mógłbym studiować na akademii muzycznej. Rok bez instrumentu? Na to nie mogłem pozwolić. Szukałem więc dalej. W Polsce mogłem rozpocząć studia i równocześnie uczyć się języka. Rozpocząłem studia w Łodzi. Przez trzy miesiące uczyłem się języka z lektorem (to nie takie łatwe, by pojąć, kiedy jestem ja, kiedy nie ma mnie, a kiedy wydaje się mi, w Chinach ja to ja). Ten kurs to był spory wydatek. „Mieszkam w akademiku, wszyscy wokół mówią po Polsku, reszty nauczę się od kolegów" - postanowiłem. I jakoś poszło. Wtedy w Polsce było niewielu Chińczyków, więc od początku otaczali mnie Polacy, z czego się cieszyłem: okazali się pomocni, sympatyczni. Mało było wtedy ogóle obcokrajowców w Polsce, czasem miałem wrażenie, że niektórzy zerkają na mnie jak na kosmitę. Ale przyjaźnie. Nie spotkało mnie tu przez te lata nic przykrego. Mówienie na podstawie pojedynczych nagłaśnianych w mediach incydentach, że wszyscy Polacy są rasistami i ksenofobami, to pomyłka. Takie przypadki mogą zdarzyć się wszędzie.
Dziś Yi Wang po polsku mówi bez zarzutu.
Chciałem być częścią orkiestry
W 2006 roku znów stał przed wyborem: podbijać Europę dalej na zachód, wrócić do Chin czy zostać w Bydgoszczy?
- W innym europejskim kraju wszystko musiałbym zaczynać od początku - uczyć się języka, poznawać kulturę. Polska była już oswojona i czułem, że jest moja - mówi. - Gdybym wrócił do Chin, musiałbym przestać myśleć o muzyce jak o sztuce, a zacząć myśleć o niej jak o biznesie. Chińczycy wszystko traktują jak towar, wartościowe jest to, co można sprzedać, na czym można szybko zarobić. Kiedy wyjeżdżałem, muzycy, by się utrzymać, musieli pracować fizycznie, np. jako stolarze czy ślusarze. Dziś wiedzie im się trochę lepiej, ale korupcja nadal kwitnie. Uczniowie i studenci nie wręczają już może pedagogom, profesorom prezentów, ale wykładowcy udzielają im bardzo drogich prywatnych lekcji, biorą np. 8 tysięcy za jedną. Nie wiem, czemu Chińczycy wciąż się temu biernie przyglądają. Są tacy, którzy uważają, że jeśli w kraju da się przetrwać, to wystarczy. Kiedy o tym opowiadam, często słyszę zdziwienie: „Chiny? Przecież to taki bogaty, rozwinięty kraj!". Tak, kraj rozwija się świetnie, ale ludzie są coraz biedniejsi. Koszty życia są ogromne. A ponad połowa Chińczyków musi się utrzymać miesięcznie za mniej niż 500 zł.
W 2006 roku postanowił - zostać. I szybko spełnił swój zawodowy cel - dostał angaż w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy. - Grać solo to oczywiście piękna sprawa. Ale być częścią orkiestry, elementem całości, móc współpracować z innymi artystami, dzielić z nimi satysfakcję - to coś, o czym marzyłem - mówi.
W 2012 wrócił do Chin. Na chwilę, załatwić rodzinne sprawy. Z lotniska w Pekinie do rodzinnego miasta jechał pociągiem. W pociągu poznał Na Li. Rok później byli już po ślubie. Rodzinę budują w Polsce. Mają trzech synów: Olka, Dawida i Mirka. Ale w lipcu to się zmieni - dołączy czwarty synek. Imię to jeszcze kwestia dyskusyjna. - Żona jest pielęgniarką, ale na razie pracuje w domu, a jest co robić! - mówi muzyk.
Chcę, by dzieci miały swobodę
Od 1989 roku minęło za mało czasu, by traktować ją jako ukształtowaną, solidną, taką, nad którą pracować już nie trzeba. Kłótnie, polityczne spory, incydenty wszystko to ją osłabia. A wolność jest najważniejszą wartością, to ona może popchnąć Polskę do przodu. Gdy choć na chwilę z niej zrezygnujemy, nasze demokracja może się posypać.
Młodzi rodzice sprowadzili do pomocy babcię i dziadka. - Cała rodzina ma podobne spojrzenie na sytuację w Chinach, wszyscy mieliśmy tego dość, więc długo namawiać do wyjazdu nikogo nie trzeba było - mówi muzyk. - W Chinach w niemal każdej rodzinie jest tylko jedno dziecko. Odkąd władza odeszła od polityki jednego dziecka, niektórzy decydują się na drugie. I to nie tylko o to chodzi, że ktoś dekretem, rozporządzeniem, zabrania mieć dużą rodzinę. Wielu par zwyczajnie na to nie stać. Utrzymanie dziecka w Chinach to ogromne koszty. Weźmy opiekę żłobkową, nawet w państwowych placówkach - za miesiąc rodzice płacą 2500 zł. A do tego dochodzi chińska mentalność - przeświadczenie, że trzeba dziecku zapewnić jak najlepszy start, uzbroić je w mnóstwo kompetencji, by miało w życiu jak najlepiej: dwulatki posyła się więc na angielski, naukę programowania, balet, fortepian, rytmikę. Mnóstwo tego. W Chinach nie zobaczymy dzieci swobodnie bawiących się na podwórku. Nie mają na to czasu. To kolejny z powodów, dla którego zależy nam na wychowywaniu naszych chłopców w Polsce. Jest i inny: chcemy dla nich nie tylko swobody na podwórku, ale i swobody w życiu. Dziś wielu Polaków mówi, że muszą walczyć o wolność. I ja to rozumiem. I ja się zgadzam: o wolność trzeba walczyć zawsze, bo gdy się o nią nie zabiega, ona się potrafi wymknąć. W Chinach ludzie nie mają dostępu do informacji, silnie działa propaganda, która nie tylko kształtuje wizję silnych Chin (kto nie mówi, że są silne, ten zdrajca), ale i „złego" świata zewnętrznego. W najgorszym chyba świetle strawione są Stany Zjednoczone. Pokazywane są wybiórczo incydentalne zdarzenia, które mają udowodnić tę tezę. Powstał wirtualny mur chiński - internet jest cenzurowany, Chińczycy nie mają dostępu do popularnych w Europie czy Stanach portali. Teraz obserwuję to, co dzieje się w polskich mediach. Tu też coraz częściej zamiast faktów, przekazywane są opinie, podawane jako bezsprzeczna prawda. Tymczasem ludzie potrafią sami wypracować sobie opinię, gdy tylko poznają fakty. Mamy w Polsce młodą demokrację. Od 1989 roku minęło za mało czasu, by traktować ją jako ukształtowaną, solidną, taką, nad którą pracować już nie trzeba. Kłótnie, polityczne spory, incydenty wszystko to ją osłabia. A wolność jest najważniejszą wartością, to ona może popchnąć Polskę do przodu. Gdy choć na chwilę z niej zrezygnujemy, nasze demokracja może się posypać.