Peugeot miał być karawanem?! Lekarz odmówił przyjazdu w nocy do zmarłej kobiety
Według przepisów, szpital nie musi wysyłać lekarza do stwierdzenia zgonu.
- Do dziś nie możemy się otrząsnąć po tym, co nas spotkało. Zmarła mama żony, co zawsze jest dla rodziny wielkim ciosem. Kolejnym było to, jak nas potraktowano. Żeby nie było komu przyjechać i stwierdzić, że nieboszczyk faktycznie nie żyje?! To jakiś absurd - załamuje ręce międzyrzeczanin Mieczysław Popiel. Jego teściowa zmarła kilka dni temu. W domu, około godz. 18.30.
- Pierwszym odruchem był telefon na pogotowie. W dyspozytorni powiedziano mi, że karetka jest od ratowania, a nie stwierdzania śmierci. Podano mi numer do szpitala w Międzyrzeczu, żebym wezwał lekarza dyżurującego. Tak zrobiłem, ale po tym, co usłyszałem, ugięły się pode mną kolana. Lekarz odmówił przyjazdu. Usłyszałem, że on nie jest od tego i jeśli chcę, mogę sam dostarczyć zwłoki na szpitalny oddział ratunkowy. Zapytałem jak sobie wyobraża transport zwłok moim niewielkim peugotem, usłyszałem, że to nie jego problem - opowiada wzburzony.
Mieczysław Popiel mieszka zaledwie 200 m od szpitala. - Lekarz nie dał się przekonać, gdy proponowałem, że po niego przyjadę. Mówił, żebym przywiózł ciało do szpitala. Nasuwają mi się na myśl sceny z filmów grozy, gdzie zawinięte w dywan ciało pakuje się do bagażnika! Przecież zmarła osoba to nie przedmiot, zasługuje na szacunek! - mówi nie kryjąc emocji.
Jak w horrorze
Czas upływał, a rozwiązania nie było. - Było przed 22.00. Ciało od czterech godzin leżało w łóżku, w pokoju, który babcia dzieliła z moją córką. Dziecko chciało spać, żona była zdruzgotana, ja cały czas wisiałem na telefonie. Istny horror. W końcu powiedziano mi, żebym zadzwonił do firmy pogrzebowej. Zdziwiłem się, bo przez lata pracowałem w policji i wiem, że bez karty zgonu pracownicy nic nie mogą zrobić. Przerażała nas wizja nocy spędzonej w jednym mieszkaniu ze zmarłą. Całe szczęście, że ludzie z zakładu pogrzebowego to zrozumieli i zgodzili się przyjechać - mówi pan Mieczysław.
Dopiero przed godz. 23.00 ciało zostało zapakowane do specjalnego worka i przewiezione do szpitala. - Tu zaczął się kolejny dramat. Nasunęła mi się myśl: a co, jeśli teściowa jest w jakimś letargu i udusi się w tym worku? Takie rzeczy się przecież zdarzają, był jakiś ułamek wątpliwości. Przecież nikt nie potwierdził, że faktycznie nie żyje - opowiada ze wzburzeniem. W szpitalu lekarz potwierdził zgon i wydał rodzinie potrzebne do podjęcia dalszych działań dokumenty. - Tych kilka godzin było ogromną traumą dla całej naszej rodziny. Nikomu nie życzę czegoś takiego - mówi ze smutkiem.
W ostatnich dniach Czytelnicy poinformowali nas o kilku innych, podobnych przypadkach. Zrozpaczeni wydzwaniali po różnych instytucjach. Nawet na policję. - Owszem, mieliśmy takie zgłoszenia - potwierdza asp. Justyna Łętowska z międzyrzeckiej komendy.
Niejasne przepisy
Prezes szpitala Kamil Jakubowski zapewnia, że pracownicy SOR działają zgodnie z przepisami. - W ciągu ostatnich trzech lat za pośrednictwem wojewody złożyliśmy zapytania w tej sprawie do dwóch kolejnych ministrów. Odpowiedź jest jednoznaczna. Wypisywanie aktów zgonów nie należy do obowiązków lekarzy z zespołów ratowniczych - zapewnia.
Ordynator SOR Sławomir Toboła wyjaśnia natomiast, że wydane w latach 50. i 60. minionego wieku przepisy są archaiczne i nie przystają do obecnej rzeczywistości. - Mówią na przykład o lekarzach Wiejskich Ośrodków Zdrowia, które dawno już zostały polikwidowane - tłumaczy.
W ciągu dnia, stwierdzaniem zgonów zajmują się lekarze rodzinni. Problem w tym, że ci nie pracują w nocy. - Stwierdzenia zgonu powinien dokonać lekarz, który leczył zmarłego w jego ostatniej chorobie, czyli w okresie 30 dni przed zgonem. Jeżeli takiego lekarza nie ma, stwierdzenie aktu zgonu powinno być wystawione przez innego - mówi Joanna Branicka, rzeczniczka zielonogórskiego NFZ.
Od godz. 18.00 wieczorem do 8.00 rano w zespole ratowniczym dyżuruje tylko jeden lekarz, gdyż - jak tłumaczy prezes - szpitala nie stać na zatrudnienie drugiego. Doktor musi więc być na miejscu. Co wtedy?
- W przypadku braku lekarza stwierdzenie zgonu i jego przyczyny może być dokonane przez inną osobę powołaną do tej czynności przez starostę - wyjaśnia Joanna Branicka. W USA, czy Wielkiej Brytanii zajmują się tym specjalni lekarze, koronerzy. W kilku polskich powiatach powołali ich już starostwie. Czy starosta międzyrzecki Grzegorz Gabryelski pójdzie w ich ślady? - Nie mam pieniędzy. Taka usługa kosztuje nawet 500 zł. Ustawa jest z czasów Bieruta. Należy ją zmienić i sprecyzować, kto za to odpowiada. To sprawa parlamentu i ministerstwa - mówi.
W powiecie międzyrzeckim umowę z lekarzem podpisała firma pogrzebowa Caelum. - Niestety, nie zawsze jest on dostępny. Dlatego wozimy też zmarłych do szpitala, żeby któryś z lekarzy mógł stwierdzić zgon - mówi właściciel Adrian Hewusz.
Jeden z naszych rozmówców znalazł rozwiązanie. - W przypadku śmierci bliskiej osoby należy zadzwonić na pogotowie i powiedzieć, że nie możemy jej obudzić. Powiemy prawdę - mówi.