Zaczęło się od szamba, skończyło na blaszanym poszyciu dachu. W tej sprawie nikt nie chce ustąpić. W lokatorski konflikt mieszkańców Gogolinka zostali zaangażowani urzędnicy nadzoru budowlanego i wojewoda.
Przez dwadzieścia lat żyłam z sąsiadem z zgodzie. Nigdy nie miałam problemów. Koszmar zaczął się pięć lat temu. Kiedy oni się tu wprowadzili - mówi Agata Myk.
Mieszka z mężem i synem w domu przy drodze przecinającej wieś Goglinek pod Koronowem. Po drugiej stronie szosy mieści się zakład produkcyjny, wokół pola i przede wszystkim sady, bo okolica słynie właśnie z uprawy owoców. Niedaleko jest gospodarstwo byłego ministra rolnictwa, Wojciecha Mojzesowicza.
Listy do M.
Dom sam w sobie jest niewielki, a jeszcze podzielony na dwa osobne mieszkania. Siedzimy z Agatą Myk w saloniku. Donosi i układa na stole kolejne teczki z urzędniczymi kwitami opowiadającymi historię sąsiedzkiego konfliktu. - O, niech pan zobaczy. Takie listy otrzymuję regularnie. Nikt się pod tym nie podpisuje, ale ja dobrze wiem, kto je pisze.
„Do Agaty Myk” - brzmi nagłówek. Poniżej drobnym drukiem zapisano całą stronę.
„W związku z ciągłym wpieprzaniem się w cudze sprawy informuję, że w relacjach międzysąsiedzkich obowiązuje zasada „jak Kuba Bogu, tak bóg Kubie” (pisownia oryginalna, red.). Można było siedzieć cicho, a nie być wiejską podpier... laczką. (...) Na razie wieś milczy ale jakakolwiek groźba, donos, wezwanie Policji i udawanie głupiej, skończy się powiadomieniem prokuratury a wtedy poznasz następnego urzędnika - komornika, a ten list wyląduje na fesie :)”
- On mi grozi, że wyląduję w psychiatryku. A ja faktycznie jestem już na skraju załamania. Byłam z tym listem na policji, to mnie wyśmiali.
Śmierdząca sprawa
Agata Myk jedną część mieszkalną domu w Gogolinku dostała od byłego właściciela, jak mówi - za opiekę. Wszystko było w porządku do 2013 roku.
- Zaczęło się piekło. Sąsiad donosi na nas wszędzie: do nadzoru budowlanego, płacimy ogromne kary za cokolwiek, co w tym domu zrobiliśmy. A ten człowiek robi sobie, co chce.
By zrozumieć, od czego zaczął się ten konflikt sąsiedzki, należy cofnąć się o pięć lat.
- Wtedy sąsiad kupił swoją część domu. Od razu zaczął się wypróżniać pod moim płotem. Zwracałam mu uwagę, że nie ma tego robić. Skutek był odwrotny - robił to jeszcze częściej. Wykopał sobie pod moim płotem dziurę, do której wylewał fekalia, nazywał to „eko-szambo”. Smród panował niesamowity. Robił to przez pięć lat. Mam zdjęcia!
Na fotografii, którą pokazuje Agata Myk, widać dziurę z zawartością faktycznie przypominającą to, co powinno znaleźć się w szambie. - Wyzwał mnie. Jednego dnia przed Wielkanocą to wszystko wybiło, zaczęło mi wylewać się na podwórko. Poszłam do niego i grzecznie pytam „Zrobisz z tym porządek?”. Wyzwał mnie od najgorszych, pokazał mi palec środkowy. Zgłosiłam to policji, ale oni uznali, że sprawa jest przedawniona.
Była też - jak twierdzi Myk , inspekcja ochrony środowiska. - Też nic nie zrobili. Nakazali mu tylko zrobienie szamba. To on dopiero teraz, na początku tego roku założył sobie przydomową oczyszczalnię. A ja, która mam oczyszczalnię już siedem lat, zostałam zgłoszona do nadzoru budowlanego. Stwierdzono, że to, iż zgłosiłam ją w urzędzie gminy, nie ma znaczenia, bo nie zrobiłam tego w starostwie powiatowym. Tymczasem w gminie powiedziano mi, że nie muszę tej oczyszczalni zgłaszać nigdzie indziej.
To był początek kolejnej sprawy w inspekcji nadzoru budowlanego.
Agata Myk wylicza kolejne wezwania i skargi, które sąsiad miał na nią składać w różnych instytucjach kontrolnych. O szczegółach tego sąsiedzkiego konfliktu przeczytasz w dalszej części artykułu.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień