Piekło białostoczan w raju. Wpadli w oko Irmy
Było naprawdę groźnie. Potworny huk i przeraźliwe wycie. Gdy na Florydzie szalała „Irma”, ukryli się w swoich domach. Siedzieli w szafach. I modlili się o to, by przeżyć ten kataklizm.
Żyjemy! To najważniejsze. Wszystkie rzeczy materialne są do nabycia. Ale życie ma się jedno - wzdycha Jolanta Łapińska, łapianka. Od 11 lat mieszka w Palm Coast na wybrzeżu Florydy. Kilka dni temu uderzył tam huragan „Irma”. Wiatr wiał z prędkością blisko 200 kilometrów na godzinę. I niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze.
To był horror
Z panią Jolantą udało się nam porozmawiać przez Facebook. Powoli dochodzi do siebie. Bo tego co przeżyła ona i jej bliscy, nie da się, ot tak, po prostu, opisać. Ogromny, potworny huk, przeraźliwe wycie wiatru, a przy tym panika. I paraliżujący strach.
Palm Coast „Irma” szturmowała w nocy z niedzieli na poniedziałek.
- Wszystko trwało z dziesięć godzin. Był szum, straszny huk. Jego odczucie i odgłos zależą od siły. I od odległości. Ten obszarowo był bardzo duży, wiec tak naprawdę czuła go cała Floryda - podkreśla Jolanta Łapińska.
Gdy szalał huragan „Irma”, była w domu z córką. Przerażone przesiedziały nawałnicę w pokoju i modliły się. Rodzina Łapińskch nie uciekła z Florydy przed niszczącym żywiołem.
W dalszej części artykułu dowiesz się m. in.:
-
jak wyglądał ucieczka białostoczanki z Florydy
-
co przeżyli Polacy na Karaibach
-
o aligatorach i wężach, które pojawiły się na ulicach Florydy
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień