Krystianowi Frelke z Wielkiej Kloni nogę rozpruła blacha z zerwanego dachu. Potrzebna jest pomoc!
Frelke jest zawodowcem z bydgoskiej JRG 3. To jednostka ratownictwa wysokościowego, która uchodzi za jedną z najlepszych w Polsce. Gdyby nie obrażenia, jakich doznał podczas nawałnicy, która przetoczyła się ponad tydzień temu nad gminą Gostycyn, dzisiaj zapewne on sam jeździłby po województwie i pomagałby innym uporać się ze skutkami burz.
W Wielkiej Kloni chyba nie ma budynku, który nie został uszkodzony w bodaj największej nawałnicy w historii tych terenów. Tu i ówdzie strażacy poprawiają, wzmacniają tymczasowe zabezpieczenia dachów. Zagajnik, który wita wjeżdżających do wsi, to teraz zbiorowisko wiatrołomów, nieliczne sosny, które oparły się huraganowemu wiatrowi w lasku przy drodze prowadzącej do wsi od drogi Bydgoszcz - Sępólno Krajeńskie, nachylają się niebezpiecznie nad szosą.
W samej miejscowości strażackie terenówki mijają się z samochodami miejscowych, którzy wspólnymi siłami próbują przywrócić w swoich gospodarstwach pozory normalności.
We wsi nikt nie chce się licytować co do wielkości szkód, ale już gołym okiem widać, że dom Frelków ucierpiał bardzo poważnie. Mieszkańcy mówią na niego dworek, pałacyk. W budynku liczącym ponad wiek mieszka osiem osób, w tym ojciec, matka, brat, wuj i dwoje dzieci przysposobionych w rodzinie zastępczej. Dom jest w opłakanym stanie. Od strony szosy leżą hałdy gruzu. Wiatr głaszcze błękitną plandekę, którą osłonięto strop.
- To wszystko trwało może jakieś trzydzieści, czterdzieści minut - mówi Krystian Frelke.
Porusza się o kulach, nogę ma usztywnioną opatrunkiem sięgającym prawie połowy kolana.
- Wtedy, w piątek wieczorem była ładna pogoda - opowiada. - Siedzieliśmy wszyscy na zewnątrz. Zaczęło się błyskać, ale delikatnie, w oddali. Weszliśmy do środka, kiedy zaczęło padać. Około 22 zerwał się potężny wiatr. Wyszedłem, żeby przestawić samochód. I wtedy przygniotła mnie konstrukcja dachu.
Krystian zdołał o własnych siłach wrócić do domu. Rana nogi wyglądała okropnie. Blacha rozpłatała łydkę. Był problem z dodzwonieniem się na pogotowie. I kolejny z dotarciem do karetki. Droga do wsi na odcinku półtora kilometra była nieprzejezdna, leżały na niej drzewa i gruz. Krystianowi pozostało przedzierać się przez to wszystko.
Wiatr zerwał większość dachu z domu, ale unicestwił całkowicie ten w budynku gospodarczym i chlewie. Zostały gołe mury. Pod gruzami zginęło osiem tuczników, trzy zostały ranne. Frelkowie stracili również magazyn na zboże. A żniwa w pełni.
- Podczas burzy uszkodzone zostały dwa samochody i maszyna rolnicza. Wynajęliśmy kombajn - mówił w sobotę Mirosław Frelke, ojciec Krystiana. - Ale i tak nie możemy teraz za wiele zrobić, bo wilgoć zbyt duża.
Krystian był w szpitalu kilka dni. We wtorek do Wielkiej Kloni przyjechali jego koledzy z bydgoskiej jednostki. - Przyjechali na własny koszt, po pracy, w wolnym czasie i pomogli zabezpieczyć dach plandeką.
Ogrom prac, jaki jeszcze czeka Frelków, jest jednak trudny do pojęcia. Gospodarstwo wygląda tak, jakby się przez nie przetoczył wojenny front. Gruz zalega hałdami na podwórzu.
- Następnego dnia po burzach było u nas około 30 osób ze wsi, z gminy. Pomagali nam jakoś uporządkować to wszystko - mówi Krystian.
Frelkowie dostali już zasiłek w wysokości 6 tys. zł. Z gminy otrzymali też najpotrzebniejsze rzeczy - ręczniki, kołdrę itd. Ale wszystkie szkody wynoszą 300 tysięcy. Ubezpieczenie pokryje tylko część tych strat. - Najbardziej potrzeba nam jednak prądu - przyznaje Krystian. - Bez niego nie możemy zacząć praktycznie żadnych prac.