Pielgrzymują, żeby prosić Czarną Madonnę o zdrowie, błogosławieństwo
W czwartek doszli na Jasną Górę. Pokonali pieszo 130 kilometrów. Choć nogi bolały, robiły się pęcherze, czasem padał deszcz, to nie zapominali, po co idą na Jasną Górę. Wielu pielgrzymów niosło ze sobą intencje swoje, bliskich, znajomych...
Krystyna ma 72 lata, za sobą wiele lat pracy jako księgowa. Podpiera się kulą. Ma kłopoty z biodrami, grozi jej zakrzepica.
- Poszłabym na pielgrzymkę, serce się rwie, a zdrowie i lata nie pozwalają - mówi. - Z zazdrością patrzę na tych, którzy wędrowali w tym roku na Jasną Górę. Mnie pozostaje łączyć się z nimi duchowo.
Krystyna mieszka na Widzewie. Ledwo dojechała na ulicę Łąkową, gdzie w Łodzi były prowadzone zapisy na 92. już pielgrzymkę. Ale córka prosiła, żeby zapisać ją i wnuczkę. Mieszkają pod Warszawą, ale pielgrzymują z łodzianami. Krystyna szła pieszo do Częstochowy siedem razy. Nie może odżałować, że już nie może.
- Nie zapomnę pielgrzymki z 2001 roku - opowiada. - Córka miała 30 lat i stwierdzono u niej nowotwór piersi. Wszyscy byli załamani. Dwoje małych dzieci, a tu taka choroba! Poszłam pieszo do Częstochowy prosić, by wyzdrowiała! O jej zdrowie modliła się cała pielgrzymka. Córka przeszła operację, ale nawet nie trzeba było amputować piersi! Potem urodziła jeszcze wnuczkę. Pracuje, jest lekarzem. Teraz z nią idzie do Częstochowy. Wnukowie są już starsi, więc chodzą z pielgrzymką warszawską. Ale córka odkąd może, to co roku wędruje z Łodzi na Jasną Górę. Dziękuje Matce Boskiej, że wyszła z choroby...
Krystyna mówi, że gdy potem szła na Jasną Górę, to zgłaszali się do niej różni znajomi i prosili, żeby zaniosła do Czarnej Madonny ich intencje.
- Nie było takiej sprawy, której bym nie wyprosiła przed Cudownym Obrazem - zapewnia. - Na miejscu szłam na kolanach wokół obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej i aż uginałam się pod intencjami, które ze sobą niosłam. Szłam na kolanach i prosiłam Matkę Boską, by mnie wysłuchała. I zdarzały się cuda! Wracali do siebie małżonkowie, którzy nie mogli na siebie patrzeć. Pod wypływem modlitwy rodziny znów się łączyły.
Beata skończyła dwa lata temu pięćdziesiątkę. Pielgrzymuje już trzeci raz. Towarzyszy jej 18-letnia córka.
- W domu mam leżącą mamę - opowiada. - Proszę o siły, by móc się dalej nią opiekować. O zdrowie, błogosławieństwo dla całej rodziny. Córka zdaje w przyszłym roku maturę. Będę prosić Matkę Boską, żeby jak najlepiej ją zdała i dostała się na architekturę. Ale najważniejsze, by wszyscy w rodzinie byli zdrowi.
Wiktor z Łodzi kilka lat temu na pielgrzymkę poszedł w konkretnym celu - dziękował Bogu za uratowanie życia. Brał udział w spływie kajakowym Parsętą. Razem z kolegą wpłynęli na kaskadę, która utworzyła się na rzece. Byli bez kapoków. Wystarczyła chwila i znalazł się w wodzie. Kilka minut walczył o życie z zabójczym prądem. W końcu koledzy wydobyli go na brzeg.
- Postanowiłem wtedy, że pójdę pieszo na Jasną Górę - wspomina Wiktor. Pielgrzymuje pierwszy raz. - Cieszę się, że poszedłem na pielgrzymkę. Widać, że idą w niej ludzie głęboko wierzący. Przejść tyle kilometrów, to spory wysiłek. Dla zabawy nikt nie będzie w stanie tyle iść. Jestem też dumny z tego, że przeszedłem całą trasę pieszo - ani razu nie wsiadłem do samochodu. A widziałem, że niektórzy tak robią.
Jadwiga pracuje w jednym z łódzkich szpitali. Jest pielęgniarką. Mieszka na Retkini. Pielgrzymuje po raz dziewiętnasty. Pierwszy raz poszła podziękować na uratowanie życia syna, który wypadł z pociągu. Lekarze nie dawali mu żadnych szans.
- Teraz zastanawiam się, gdzie byłam wcześniej, gdy nie chodziłam na pielgrzymki - wspomina. Tłumaczy, że pielgrzymuje do Matki Boskiej, a przecież każdy idzie do mamy ze swoimi troskami, prośbami.
- Gdy Matka nas przytuli, pocieszy, to człowiek wraca jak na skrzydłach, radosny, oczyszczony - cieszy się 56-letnia Jadwiga. W tym roku też ma swoją intencję. Prosił Matkę Boską, by mąż przestał pić...
Mateusz, tegoroczny maturzysta, poszedł do Częstochowy dziękować za maturę i prosić o łaski na przyszłość. Mieszka przy al. Politechniki, przez którą przechodziła co roku pielgrzymka. Trzy lata temu postanowił się do niej dołączyć. Pierwszy raz poszedł sam, ale pielgrzymi zaopiekowali się nim i nie czuł się w drodze samotny.
- Założyłem tylko złe buty i nie dałem rady wracać pieszo - wspomina Mateusz. Przyznaje, że miewał wielkie kryzysy. Bywało, że łzy same leciały, ale szedł ciągle pieszo. Na drugi rok wiedział, jak się przygotować i poszedł w dwie strony. Tak jak tego sierpnia.
- Nie da się opowiedzieć, jakie jest wzruszenie, gdy wchodzi się na jasnogórski szczyt. Łzy same cisną się do oczu -zapewnia.
82-letniej Władysławie, byłej pracownicy łódzkiego Unionteksu, pozostaje dziś żegnanie, a potem witanie pielgrzymów. Nie zliczy, ile razy szła pieszo do Częstochowy. Zawsze z tą samą intencją. Prosiła o zdrowie i błogosławieństwo dla rodzina. Pamięta, że jeszcze w latach pięćdziesiątych, jako młoda dziewczyna, szła inną trasą. Władze nie zezwalały na przejście głównymi drogami. Szło się często piaszczystymi ścieżkami przez pola - przez Gidle i Radomsko. Władze zabroniły, żeby pielgrzymka wyruszała z kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej, więc wyruszała z kościoła św. Józefa na Rudzie. Wśród pielgrzymów nie brakowało agentów. „Pracowali” żeby wyrobić o pielgrzymach jak najgorszą opinię. Władysława zaczynała pielgrzymować z Kielcami, bo pochodzi z tamtych okolic.
- Gdy chodziłam z pielgrzymką kielecką, to nie dali nam zezwolenia na wyjście, ale mimo to poszliśmy - opowiada. - Pamiętam, był taki ulewny deszcz, a milicja nas zatrzymała. Wchodziliśmy do samochodu, robili nam zdjęcia, spisywali. Musieliśmy zapłacić karę. Ludzie krzyczeli do nich, że przecież nie idziemy z kamieniami, a z różańcami. Ale też ich wina nie była. Wysłani tam zostali. Takie były czasy.
Pamięta też, że za komuny łódzka pielgrzymka przez lata nie mogła wychodzić spod kościoła Matki Boskiej Zwycięskiej. Tak więc między 1970 a 1989 rokiem łódzcy pątnicy wyruszali oficjalnie na pielgrzymkę spod kościoła św. Józefa w Rudzie Pabianickiej. Ale podobno i tak gromadzili się o świcie w kościele Matki Boskiej Zwycięskiej, skąd po mszy wędrowali chodnikami na Rudę.
Jerzy jest pielgrzymkowym debiutantem. Zdecydował się iść na pielgrzymkę, bo w tym roku obchodzi 35. rocznicę ślubu, 40. poznania żony, a jeszcze synowa ma urodzić wnuka.
- No i tyle grzechów przez te lata się uzbierało, że trzeba było w końcu iść na pielgrzymkę - śmieje się pan Jurek.
Jarosław Jaworowicz, pięćdziesięcioletni inżynier z Łodzi, też pierwszy raz pielgrzymuje na Jasną Górę. Chce podziękować, że córka zdała maturę i dostała się na wymarzony kierunek studiów...
Dla 65-letniej Marii to też wyjątkowa pielgrzymka. Idzie prosić o zdrowie dla syna. Miał wypadek, nie może po nim chodzić.
- Wierzę, że Matka Boska z Częstochowy wysłucha moich próśb - mówi ze łzami w oczach.