Co by się stało, gdyby Agata Kornhauser-Duda otrzymywała wynagrodzenie za bycie pierwszą damą? Nawet wtedy, jak oceniają eksperci, nie zaczęłaby mówić własnym głosem. Bo sprzeciw to nie jej bajka.
Jeszcze niedawno PiS chciał pensji dla pierwszej damy, ale wycofał się z projektem ustawy. Co by się jednak stało, gdyby Agata Kornhauser-Duda otrzymywała wynagrodzenie za swoją funkcję? Czy mogłaby dzięki temu stać się najważniejszą kobietą w Polsce, która mówi własnym głosem?
- Wątpię - ocenia Joanna Modrzyńska, właścicielka Szkoły Dobrych Manier, specjalistka etykiety i ceremoniału. - Ale nie można jej stawiać w roli zakładnika, że jeśli zaczniemy jej płacić, zacznie się angażować w taki sposób, w jaki chcą tego od niej niektóre środowiska.
Od początku kadencji stoi w cieniu męża, choć aparycją dorównuje brytyjskiej księżnej Kate. Nie zabrała głosu w ani jednej sprawie, o którą prosiły ją kobiety aktywistki. Nie komentuje spraw państwowych, nie sprzeciwia się zaostrzaniu ustawy aborcyjnej, nie apeluje nawet o spokój, gdy w kraju trwa kryzys parlamentarny. Świetnie wygląda i uporczywie milczy, czym denerwuje ciekawych, co tak naprawdę myśli. Aż trudno uwierzyć, że ta kobieta była jeszcze niedawno jedną z najlepszych nauczycielek języka niemieckiego, znaną z tego, że wymaga od uczniów i potrafi nauczyć dzięki charyzmie i uporowi.
Obecna ciałem
Co takiego się stało, że przyjęła postawę obecnej ciałem, ale nie duchem, który może natchnąć wiele osób do zrewidowania swoich poglądów i zachowań? Eksperci oceniają, że w ten sposób nie chce zaszkodzić polityce PiS, której reprezentantem jest jej mąż. Jedno jej słowo wypowiedziane bez konsultacji z ustalającym linię programową partii mogłoby wywołać w kraju mnóstwo zamieszania. Skoro więc nie może mówić swobodnie, lepiej milczeć. Oczywiście to tylko spekulacje, bo pierwsza dama nie odpowie nawet na pytanie, dlaczego nic nie mówi.
Milczenia nikt jej rzecz jasna nie zabroni, choć w momencie, gdy pojawia się pomysł, aby wynagradzać pierwszą damę, nasuwa się również pytanie: za co? Angażowanie się w akcje charytatywne, co Agata Duda robi i towarzyszenie mężowi u boku jest dobrowolne. Nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie Michelle Obama bardzo aktywnie opowiadała się za lub przeciw oraz chętnie wypowiadała się na tematy kraju i zjawisk społecznych, nie dostawała pensji. Mimo że jej mąż był za tym, aby to się zmieniło. „Jeżeli weźmiemy pod uwagę mnie i Michelle, to z pewnością w Białym Domu nie ma równości płac. Zanim tutaj zamieszkaliśmy, dokładałem wszelkich starań, żeby upewnić się, że moja małżonka zarabia tyle, na ile zasługuje. Chcę dla niej godziwego wynagrodzenia” - mówił publicznie. Roczne zarobki prezydenta USA to ok. 400 tys. dolarów. Dodatkowo głowa państwa dostaje ok. 50 tys. dolarów na bieżące wydatki. Małżonka prezydenta zaś nie posiada stałego źródła utrzymania. W Rosji, na Białorusi i Ukrainie nie mówi się o zarobkach żon prezydentów. W zachodniej Europie pierwsze damy czy mężowie zwykle nie rezygnują z pracy zawodowej.
Polska pierwsza dama wspiera przede wszystkim rodzime dziedzictwo kulturowe. Brała udział w Narodowym Czytaniu, obejmuje patronaty nad festiwalami. Czy to powód, aby ją za to wynagradzać? PiS chciał, aby Agata Kornhauzer-Duda otrzymała 13540 zł miesięcznie, Anna Komorowska, Jolanta Kwaśniewska i Danuta Wałęsa o ok. 3,5 tys. mniej. Pamiętajmy jednak, że pensja prezydenta i ewentualne wynagrodzenie jego małżonki (co PiS zawarł w projekcie ustawy) są dożywotnie.
Dr Tomasz Marcysiak, socjolog z WSB w Bydgoszczy uważa, że funkcja prezydenta to zaszczyt, ale i szereg obowiązków. Jednym z nich jest budowanie dobrego wizerunku i w tej części czynnie powinny też uczestniczyć pierwsze damy, które zabierając głos w istotnych sprawach, często w obronie interesów grup słabszych lub wykluczonych mogą być dla nich bardzo ważnym wsparciem. Nie można jednak wycenić w żaden sposób zaangażowania w pełnienie roli pierwszej damy i to jak często i w co jest zaangażowana.
- Na świecie często nie podejmuje się kwestii wynagrodzenia za reprezentację, bo głowy państw są na tyle majętne, że pensja ich nie interesuje - dodaje dr Marcysiak. - W Polsce jest inaczej. Pierwsza dama nie pracuje i mówiąc wprost przez okres kadencji zostaje na utrzymaniu męża. Zwłaszcza dla kobiety, która wcześniej była aktywna zawodowo i niezależna finansowo, zmiana taka może być krzywdząca. Dziś to nie jest dobry czas na rozmowę o wynagrodzeniu dla pierwszej damy w sytuacji, kiedy jedna partia ma pełnię władzy, a więc zawsze zostanie skrytykowana, za przyznawanie „swoim”. W moim przekonaniu kwestię tę powinien rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny, ale jak wiadomo, ta instytucja też już nie jest niezależna. Stąd odsunąłbym ten problem na bardziej stosowny czas. Tym bardziej że obecna pani prezydentowa jest najmniej aktywna spośród wszystkich swoich poprzedniczek.
Wynagrodzenie czy sponsoring?
Politolog, dr Agnieszka Bryc z UMK nie odrzuca idei wynagrodzenia dla pierwszej damy. Zakłada jednak, że chodzi o szerszy mechanizm, ponieważ pierwszą damą wcale nie musi być dama, może to być przecież „pierwszy mąż”. Ma jednak wątpliwości.
- Po pierwsze, jeśli mówimy o wynagrodzeniu, to zakładam, że za pracę - uważa. - Jeśli nie, to znaczy, że mielibyśmy do czynienia z bardzo hojnym sponsoringiem państwa w zasadzie za „nicnierobienie”. Konstytucja nie przewiduje bowiem żadnych obowiązków pierwszych dam. Wprawdzie angażują się one w działalność charytatywną, ale przecież jest to zaangażowanie dobrowolne. Tysiące Polek i Polaków poświęcają się podobnie nie żądając od państwa żadnej renty czy rekompensaty z tego tytułu. Jeśli więc pierwsza dama miałyby pobierać pensję, to powinna mieć zdefiniowane obowiązki „służbowe” – na przykład z zakresu public affairs i między innymi dbać o wizerunek prezydentury, niekiedy wypowiadając się w mediach.
Po drugie dr Bryc przypomina, że wynagrodzenie dla partnerek czy partnerów głowy państwa wcale nie jest powszechnym zwyczajem w świecie. Zwykle bowiem są to na tyle przedsiębiorcze osoby, zaangażowane we własną karierę, realizujące się same, że pensja, którą miałyby otrzymywać byłaby swojego rodzaju jałmużną. - Stąd też nie jestem zwolenniczką dożywotnich wynagrodzeń - dodaje. - Przecież najczęściej pierwsze damy czy pierwsi mężowie wracają z powodzeniem do swoich zawodów, kariery czy pasji. I ostania wątpliwość, jeśli państwa nie stać na ratującą często życie pomoc dla rodziców przewlekle chorych dzieci, to czy stać na taką hojność wobec całkiem dobrze radzących sobie w życiu pierwszych dam?
Dr Joanna Modrzyńska pamięta jednak o pasji Agaty Kornhauser-Dudy do bycia nauczycielką: - Można przecież pójść śladem rozwiązań przyjętych w innych państwach, gdzie pierwsze damy nie są zobligowane (nawet tradycją) do rezygnacji z kariery zawodowej i nadal ją kontynuują nawet po objęciu funkcji prezydenta przez ich mężów - mówi. - W tym kontekście trudno zrozumieć, że temat pensji dla pierwszej damy budzi aż takie emocje. Przecież fakt, że mężowie, choćby kanclerz Angeli Merkel czy premier Theresy May, nadal pracują i zarabiają, nie budzi najmniejszego zdziwienia i nie jest przedmiotem niekończących się dyskusji. Dlatego wynagrodzenie dla obecnej pierwszej damy czy jej poprzedniczek nie powinno budzić aż takich sensacji. Zawsze przecież mogą zdobyte w ten sposób środki przeznaczyć np. na działalność charytatywną.