Pierwsza tarcza to drwina z przedsiębiorców. Śmiejemy się, ale to gorzki śmiech
Rozmowa z Moniką Gotlibowską, przedsiębiorczynią, prezeską Fundacji #Aktywna, członkinią zarządu Izby Przemysłowo-Handlowej w Toruniu.
Rozmawiamy akurat wtedy, gdy najwyżej postawieni politycy w kraju zapowiadają odwilż: debatują, w jakim tempie i na jakich zasadach zdjąć z nas restrykcyjne zasady, które nałożyli na nas, by walczyć z pandemią. Izolacja społeczna, jak przekonują, była jedyną bronią, ale to miecz obosieczny - uderzył w gospodarkę.
Koronawirus wywołał niepohamowaną lawinę strachu, który nas sparaliżował, utrudnił analityczne myślenie. Wprowadzając kolejne restrykcyjne zasady, sankcjonując skrajną izolację społeczną, polski rząd poszedł - mam wrażenie - ślepo za tłumem. Politycy nie przewidzieli, jakie to będzie miało konsekwencje dla różnych dziedzin życia. Nie wzięli pod uwagę tego, że dla wielu osób większym zagrożeniem niż zakażenie będzie izolacja. Akcja „zostań w domu” jest pewnie z punktu widzenia epidemiologów wskazana, ale dla wielu Polek i Polaków, także dzieci, w praktyce oznacza: „zostań w domu ze swoim oprawcą”, bez możliwości zwrócenia się o pomoc. Można było poprowadzić walkę z wirusem dużo lepiej, dużo rozsądniej, patrząc szerzej na problemy codzienne Polaków, nie zapominając, że życie toczy się dalej: ludzie ciągle chorują na inne choroby niż koronawirus, a dostęp do służby zdrowia mają teraz utrudniony, potrzebują rehabilitacji, pomocy psychologicznej, z czym przecież problem był i przed epidemią. O tym wszystkim politycy nie pomyśleli, skupiając się na jednym tylko zagrożeniu. Czasami mam wrażenie, że metody walki z koronawirusem są groźniejsze niż sama epidemia.
O przedsiębiorcach, wydaje się, nie zapomnieli. Od 1 kwietnia obowiązuje pakiet ustaw składających się na tarczę antykryzysową. Słyszymy zapowiedzi kolejnych rozwiązań, jakie ma zawierać tarcza antykryzysowa 2.0.
Jako przedsiębiorczyni czekam z niecierpliwością na konkretne przepisy wykonawcze w związku z tarczą 2.0. Nowe rozwiązania zakładają, że w rynek zostanie wpompowanych więcej pieniędzy. Jednak na razie to tylko deklaracje premiera. A jak wiadomo, diabeł tkwi w szczegółach. Mamy połowę kwietnia, mija kolejny termin opłacenia składek ZUS, zbliża się termin wypłaty wynagrodzeń pracownikom, inne koszty stałe czekają na zapłatę, a małe i średnie firmy nadal nie wiedzą do końca, na co mogą liczyć. Procedury nie pozwalają spać spokojnie: aby skorzystać z rozwiązań wskazanych w specustawie antykryzysowej (w jej pierwszej wersji, ale pewnie w przypadku drugiej też tak będzie), przedsiębiorcy muszą wypełnić wiele oświadczeń, wniosków, podpisywać umowy. Pracodawcy nie mają dziś czasu, wsparcie jest potrzebne tu i teraz, od ręki. Tylko wtedy będzie miała sens. Pomoc firmie upadającej nie jest już przecież potrzebna. Państwu powinno zależeć na utrzymaniu firm i - co za tym idzie - miejsc pracy we wszystkich tych przedsiębiorstwach, które dotknęła epidemia.
Akcja „zostań w domu” jest pewnie z punktu widzenia epidemiologów wskazana, ale dla wielu Polek i Polaków, także dzieci, w praktyce oznacza: „zostań w domu ze swoim oprawcą”, bez możliwości zwrócenia się o pomoc.
Tarcza 1.0. w roli tarczy się nie sprawdza?
To nie propozycja wsparcia, to raczej próba zakpienia z nas, drwina z przedsiębiorców. Bardziej nas obrażała niż nam pomogła. Przyjęliśmy ją ze śmiechem, ale to gorzki śmiech. Tarcza nie uwzględniała potrzeb firm. Dużo większy pakiet pomocy popłynął do firm zatrudniających do 9 osób. Jak to w naszym kraju bywa, znowu doświadczyliśmy polaryzacji, tym razem podzielono przedsiębiorców. Taka forma zapisów ustawy wypacza ideę przedsiębiorczości, ale i uczciwości w prowadzeniu biznesu, bo wyżej punktowani są nie ci, którzy zatrudniają pracowników na umowy o pracę, a ci, którzy podpisują z ludźmi umowy o dzieło czy zlecenia. Osoby zatrudnione w oparciu o umowy cywilnoprawne otrzymały tzw. postojowe bez zbędnych obostrzeń. W rozmowach z przedsiębiorcami ten problem wybrzmiewa często: zastawiamy się, czy jesteśmy karani za tworzenie miejsc pracy.
A tarcza 2.0?
To wynik presji, którą wywarli na rządzących przedsiębiorcy. To ma być pomoc dla małych i średnich firm, mają one m.in. otrzymać 50-procentowe dofinansowanie do wynagrodzeń pracowników. Ale uwaga! Na etapie początkowych prac nad tymi regulacjami pojawił się zapis: wsparcie może dotyczyć nie więcej niż 9 pracowników (podobno ten limit zniknął, zobaczymy). W założeniu tarcza 2.0 uwzględnia potrzebę zachowania płynności finansowej firm, ale czy ta pomoc przyjdzie na czas? Mam wątpliwości. Rządzącym brakuje wyobraźni i wiedzy, jak funkcjonuje biznes. Bo składki ZUS i wynagrodzenia pracowników to tylko niektóre ze składowych kosztów prowadzenia biznesu. Nie chcę dzielić skóry na niedźwiedziu, czekam na gotowe przepisy, by je rzetelnie ocenić.
Będzie pani pewnie łatwiej niż innym przedsiębiorcom z racji prawniczego wykształcenia.
Tak, wiedza prawnicza daje mi swobodę w rozmowach z prawnikami na temat tych kryzysowych regulacji. Wszystkie nowe przepisy dokładnie studiuję, zanim zadam pytania prawnikom. Zresztą oni sami mają dziś problem z ich szybką i jednoznaczną analizą. Wielu przedsiębiorców, nie mając odpowiednich narzędzi, gubi się w tych przygotowywanych na szybko regulacjach. Trudno im się odnaleźć w gąszczu ustaw, nie tylko tych antykryzysowych, ale i obowiązujących ich na co dzień.
To chyba nie jest znak rozpoznawczy państwa sprzyjającego przedsiębiorcom.
Zupełnie nie. Najgorsze jest jednak to, że w Polsce współpraca państwa z przedsiębiorcami nie opiera się na wzajemnym zaufaniu. Wystarczy spojrzeć na wyniki badań, w których pyta się właścicieli firm o to, co najbardziej utrudnia im prowadzenie biznesu. Na pierwszym miejscu wymieniana jest zwykle zawiłość przepisów, brak ich jednolitej interpretacji. Na drugim - właśnie brak zaufania ze strony organów państwowych. Nadal postrzega się przedsiębiorców jako krętaczy, czyhających tylko na sytuację, w której mogliby nagiąć prawo na swoją korzyść, a na niekorzyść państwa. Przejrzyste, proste i sprawnie ustanawiane prawo dla przedsiębiorców byłoby dobre i dla nas i dla instytucji kontrolnych, bo weryfikacja tego, jak stosujemy się do ustaw byłaby sprawniejsza.
Kryzys widać gołym okiem. Osoby, które już straciły pracę, zaczynają jej szukać, zaglądając do lokali gastronomicznych z ulicy i prosząc o jakiekolwiek zajęcie za stawki, które już dawno przeszły do historii.
A pani musiała już kogoś przez kryzys zwolnić?
Na szczęście w obu restauracjach, które współprowadzę udaje się zachować pełną obsadę. Zależy mi na tym, by tak pozostało. Ale aktualnie sytuacja jest trudna. Jedna restauracja nie działa, w drugiej czasowo zawieszona jest sprzedaż potraw na dowóz, bo się to nie kalkulowało. Obroty z kateringu spadły z dnia na dzień o 80 proc. Z nadzieją słuchamy więc rządowych zapowiedzi, o których mówiłyśmy. Tyle że kryzys nie minie w naszej branży od razu, gdy minie pandemia. Trudny będzie cały nadchodzący rok. W Toruniu branża gastronomiczna żyje dzięki turystom, w tym sezonie raczej nie spodziewamy się w mieście dwóch milionów odwiedzających. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że międzynarodowy ruch turystyczny przejdzie załamanie, a nasze miasto opiera swój byt na turystyce właśnie. Odbije się nam czkawką strategia miasta. Może lokalny ruch da nam szansę na przetrwanie, choć boimy się tego czasu po zdjęciu wszystkich obostrzeń. Trochę liczymy na to, że po tygodniach życia w izolacji rodziny poczują potrzebę wyjścia do restauracji. Tylko czy, jeśli ludzie stracą pracę lub będą musieli żyć za obniżoną pensję, umieszczą obiad na mieście na liście pilnych wydatków? Kryzys widać gołym okiem. Osoby, które już straciły pracę, zaczynają jej szukać, zaglądając do lokali gastronomicznych z ulicy i prosząc o jakiekolwiek zajęcie za stawki, które już dawno przeszły do historii.
Kryzys szybciej dotknie kobiety niż mężczyzn?
Boję się, że to co kobiety przez ostatnie lata wypracowały, runie. Więcej kobiet pracuje na umowach cywilnoprawnych łącząc różne zajęcia, kobiety nadal zarabiają mniej, dlatego może wrócić myślenie, że skoro już ktoś w rodzinie ma być na bezrobociu, lepiej żeby to była kobieta, bo ona, a tym samym rodzina, mniej straci. Znika podział na męskie i kobiece zawody, ale w obecnej sytuacji to właśnie branże, w których zatrudnione są głównie kobiety, są narażone na straty bardziej niż te, w których przeważają mężczyźni. Mam na myśli gabinety urody, gabinety fryzjerskie, także branże gastronomiczną czy hotelarską, w których pracuje wiele pań. Kierowcom, budowlańcom, przedstawicielom branży IT (gdzie pracuje więcej mężczyzn niż kobiet) może nie wiedzie się dziś najlepiej, ale mają szansę, by przejść przez kryzys suchą nogą. Dlatego organizacje równościowe, nawet w tym trudnym czasie, nie mogą odpuszczać.