Pieskie życie, czyli jak naprawić wiejską rzeczywistość
Schemat jest taki: bajzel na podwórku, łańcuch, licha buda – mówi Michał Przybylski, społecznik walczący o lepszą dolę zwierząt. - W skrajnych przypadkach niedożywienie albo złagodzenie - wtedy musimy działać błyskawicznie.
Wieś pod Brzegiem, boczna uliczka, ostatni dom, a w zasadzie rozpadająca się chałupa. Środek lata, ale akurat pada deszcz i czekający na policjanta Michał Przybylski jest już przemoknięty. Zarośniętą boczną ścieżką prowadzi nas w kierunku obory (po płocie, jeśli kiedyś był, nie ma śladu). Przed szparę między deskami w oknach widać krowie łby, choć wewnątrz jest ciemno.
Zwierzęta stoją na ogromnej warstwie obornika, widać, że nie wyrzucanego od miesięcy. Idziemy dalej - łąka i kolejne krowy. - Ludzie zadzwonili, że stoją tu w upale, bez wody po kilka dób z rzędu - mówi Michał.
Po jego interwencji gospodarz (którego najczęściej można było spotkać pod wiejskim sklepem) usunął deski z okien obory i do środka wpadło chociaż trochę światła. Negocjacje z gminą w sprawie odebrania krów i przewiezienia ich do innego gospodarstwa trwały tak długo, że właściciel w końcu sprzedał zwierzęta do rzeźni.
Michał Przybylski jest nauczycielem, ale walka o lepszą dolę zwierząt wypełnia mu każdą wolną chwilę. Żonę poznał na forumbrzeg.pl, kiedy przed blisko 10 laty próbował skrzyknąć ludzi do zorganizowania straży dla zwierząt. Potem był wolontariat w brzeskim przytulisku i powstałe na jego bazie stowarzyszenie miłośników zwierząt.
- Im prężniej działaliśmy, tym więcej zaczęło do nas docierać, ludzie wręcz zarzucali nas wiadomościami, że w tej wsi, na tej posesji źle się dzieje - wspomina początki. - I uświadomiłem sobie, że powinniśmy nie tylko przyjmować psy do schroniska, nie tylko je wyprowadzać i opiekować się nimi, ale też wyjść na zewnątrz i naprawiać rzeczywistość.
Dlatego Michała można często spotkać w podbrzeskich wsiach, ale równie często na komendzie policji i w prokuraturze. - W drastycznych sprawach piszę do prokuratora, ten wszczyna postępowanie, przesłuchuje nas i urzędników. Sąsiadów - bardzo rzadko, bo może w 1 procencie jest tak, że ktoś się odważy złożyć zeznanie. I w efekcie wiele spraw przed sądem jest umarzanych, bo prokurator nie jest w stanie wycisnąć z tego nic więcej - wzdycha Michał.
Każda historia to inne zwierzę, inny pies, ale schemat jest bardzo podobny, bo i mentalność ludzka od lat się nie zmienia. Brzeski społecznik najlepiej pamięta sprawę Saby, którą przed kilku laty uratował przed śmiercią. I która stała się domownikiem Przybylskich.
Po co zaostrzać kary za złe traktowanie zwierząt, skoro nie sposób wyegzekwować głupiego mandatu
- Była już bez połowy sierści, nie chodziła, tylko leżała, bo miała tak słabe nogi - wspomina. - Obok gospodarstwo miejscowego bauera, kupa maszyn, ładne obejście, a za płotem rozwalająca się chałupa z ogrodem - były dom matki tego gospodarza. Kobieta niby umierająca, ale jak przyjechaliśmy, to spacerowała po ogrodzie. Nie wiemy, dlaczego nikt się tym psem nie zajmował, leżał w trawie, nie ruszał się, jak szkielet z obozu wyglądał. Dzień po pierwszej naszej interwencji, którą przeprowadziliśmy z panią z wydziału środowiska urzędu w Lewinie Brzeskim, zdecydowaliśmy, że psa zabieramy. To była sobota, nie chcieliśmy zostawić go nawet przez weekend. Pojechałem z żoną, przygotowaliśmy dokument i kobieta zrzekła się swojej własności.
To nie mój pies, to babki
Saba przeszła tradycyjną ścieżkę: najpierw trafiła do weterynarza na miesięczne leczenie, potem do Przybylskich na dom tymczasowy. - Chętnych nie było, a nie chcieliśmy jej oddawać do schroniska, więc została na stałe. Ludzie czasem użalają się nad niedolą psów, ale niewielu z nich podejmuje się odpowiedzialności przygarnięcia takiego zwierzęcia - mówi Michał.
Saba miała szczęście, ale bywają przypadki, kiedy właściciele wcale nie mają ochoty pozbywać się zwierzęcia.
- Często wykręcają się w ten sposób, że „to nie mój, to babki, która jest niedołężna, ona leży, nie wie, co się dzieje, ale nie pozwala do psa podejść” - relacjonuje społecznik. - I nawet jak to jest na terenie gospodarstwa, to ciężko jest udowodnić, czyje to zwierzę. Postępowania bywają umarzane, bo ludzie najchętniej spychają winę na starsze osoby, które umierają w trakcie sprawy albo są w szpitalu, mają demencję i nie są w stanie nic powiedzieć. A czasami w ogóle nie jesteśmy w stanie sprawdzić doniesień. Ludzie mogą powiadomić policję, że naruszamy ich własność, więc czasami chodzimy opłotkami, zaglądamy od sąsiada albo od strony pola, by jakoś sprawdzić warunki, w jakich żyje zwierzę.
Po co ludzie biorą psa, jeśli potem go tak zaniedbują? - Bo ojciec miał psa, miała babcia, miał dziadek, takie pokoleniowe myślenie - ocenia Przybylski. - Bieda i patologia też się do tego przyczyniają, ale nie ma reguły. Mieliśmy sprawę z Brzegu, lokalny biznesmen, bogaty facet, całą zimę trzymał małego kundla na betonie. Piesek nie miał nawet budy, spał na wycieraczce. Jak się zaczęła akcja, kundelek zniknął.
- Przede wszystkim staramy się ludzi uświadamiać. Problem - nie ukrywajmy - jest szczególnie na wsiach. Ludzie nie wiedzą, jak powinno się dbać o czworonoga, bo pies to łańcuch i buda, tak było od wieków - dodaje Katarzyna Lenartowicz z Opolskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Zwierząt, działającego głównie na terenie powiatu głubczyckiego. - Staramy się więc pomagać, współpracować, uczyć, dajemy karmę, pomagamy w sterylizacji albo pokryciu kosztów leczenia. Tak żeby ludzie widzieli, że my, z organizacji pożytku publicznego, której zadaniem jest opieka nad zwierzętami, nie jesteśmy tylko od karania i zabierania psów, ale też od wskazywania rozwiązań i pomocy.
To mrówcza praca, w której trudno o natychmiastowe efekty. - Czasami jest zniechęcenie - przyznaje Michał. - Mam wtedy dość i tracę wiarę, że coś się zmieni za mojego życia. Ale zaraz przypominam sobie, że cel jest inny - chodzi o to, żeby następne pokolenie doczekało pozytywnych zmian - i znowu nabieram ochoty do działania. Nie można być idealistą i liczyć, że coś się diametralnie zmieni w ciągu 5-10 lat. W tym czasie może trochę się zwierzętom polepszy, ale mentalność ludzka tak szybko się nie zmieni. Dlatego nie jestem też zwolennikiem zaostrzania kar. Oczywiście to jest jakiś sygnał, ale jeśli się nie egzekwuje nawet mandatów, nie wyciąga konsekwencji w oczywistych sytuacjach, to po co windować kary więzienia? Jakby ludzie widzieli, że jest policja, kontrola, że wiążą się z tym dolegliwości, to sąsiedzi powiedzą jeden drugiemu i zaczną się zachowywać.
Na potwierdzenie Michał opowiada o sprawie z lutego tego roku. - W Łosiowie ludzie trzymali psa na łańcuchu przypiętym do starej szafki po butach, takiej 60 na 70 cm, bez zadaszenia. A z tego samego gospodarstwa pięć lat temu zabieraliśmy psa, którego wcześniej oddaliśmy im do adopcji. Wtedy coś nas tknęło i chociaż ludzie byli wcześniej sprawdzani, pojechaliśmy jeszcze raz. A nasz Beniu na krótkim sznurku też do jakiejś szafki przywiązany i ma już jakieś tiki nerwowe. Słońce praży, bo środek lata, a on ma się chować w tej zapleśniałej szafce. Odebraliśmy go, ale podejrzewam, że jakby wtedy ci ludzie odczuli jakieś konsekwencje, to może coś by do nich dotarło.
Niestety, po lutowej wizycie społeczników pies z Łosiowa już nie żyje. - Na drugi dzień gospodarze powiedzieli nam, że wieczorem spuchła mu głowa i zdechł. Tam, gdzie była Saba, też był jeszcze jeden pies, też chcieliśmy go odebrać, ale był bardzo nieufny. I na przesłuchaniu u prokuratora synowa tej starej kobiety stwierdziła, że gdzieś im uciekł... - kręci z niedowierzaniem głową Przybylski. - Czasami tego się boimy, ale nie unikniemy takich sytuacji. Jednego psa ratujemy, a drugi kończy żywot.
Teraz społecznik z Brzegu zajmuje się przypadkiem psa spod Kędzierzyna-Koźla: - Owczarek żyje na krótkim łańcuchu i śpi obok budy, bo nie przejdzie przez otwór do wnętrza. Albo pies był u ludzi od małego i nie zauważyli, że im urósł, albo mieli taką budę i nie chciało im się kupować innej. Ale sprawą zajął się bardzo rzetelnie tamtejszy policjant i jest nadzieja, że doprowadzi ją do szczęśliwego końca.