Marek Pietruczuk, mimo młodego wieku, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ostrołęckich sportowców. Multimedalista Mistrzostw Polski w boksie miał w swoim życiu wiele upadków, ale zawsze wracał do ukochanej dyscypliny.
Jakie były twoje bokserskie początki?
- Jako dziecko nie miałem ochoty do boksowania, bałem się dostawać po twarzy. Zawsze też myślałem, że to jest niebezpieczne. Kiedyś miałem mały zatarg z kolegą, dostałem od niego łomot, a później on wyciągnął do mnie pomocną dłoń i... zaciągnął na treningi. Na początku trochę je omijałem, ale kiedy zdobyłem pierwszy medal, byłem już zachwycony boksem. Jakie to było fajne - zdobywać medale, nagrody! Cieszyłem się, że są efekty moich treningów. Trener i koledzy mnie stale motywowali, mówili, że coś ze mnie będzie. Parłem więc do przodu.
Twoim pierwszym trenerem był Mieczysław Mierzejewski. Jak go wspominasz?
- Trener Mierzejewski potrafił zmotywować człowieka żeby zasuwał. Umiał przemówić do rozsądku. Dla mnie był jak ojciec. Piąta rano, a ja już byłem u niego na treningu. A on dbał, bym nie spóźnił się do szkoły. Trenowaliśmy u niego w piwnicy. Po szkole z powrotem na trening. Było jak w wojsku.
Ważniejszy był dla Ciebie boks niż szkoła?
- Tak. I nie żałuję tego. Jakbym się skupił na paru rzeczach, to nie osiągnąłbym tego co mam.
Walczyłeś w bokserskiej lidze światowej w barwach reprezentacji Hussars Poland. Czego Cię nauczyła ta przygoda?
- Na pewno zebrałem doświadczenie. Jak tam poszedłem, to byłem za młody, miałem 19 lat. Ale nauczyłem się sporo. Boksowałem z mistrzem ligi z Azerbejdżanu, walka była wyrównana, ale przegrałem ją. I trochę mnie to przybiło.
Wtedy zostałeś wyrzucony z kadry i pojawiły się opinie, że jeździłeś na walki jak na wakacje, by wylegiwać się na plaży.
- Dla nas wszystkich takie wyjazdy były czymś nowym. Owszem, coś tam zwiedzaliśmy, ale ja jechałem tam przede wszystkim boksować! Każdy widział jak zasuwamy. Wyrzucili mnie z kadry i nie zapewnili leczenia, które było w kontrakcie, a miałem problem ze ścięgnem Achillesa, nie mogłem chodzić. Pomógł mi wtedy Łukasz Malinowski z KnockOut Warszawa, on opłacił mi rehabilitację.
I przeniosłeś się do Warszawy...
- Poznałem tam wielu zawodowców z najwyższej półki. Włodarczyk, Głowacki, Janik, Runowski, Jackiewicz - trenowałem z nimi na jednej sali. Dzięki trenerom Łapinowi i Malinowskiemu zyskałem nowe umiejętności i doświadczenie.
Nie przeszedłeś jednak na zawodowstwo do miejscowej grupy.
- Zaczynały się rozmowy, z Jackiewiczem i Łaszczykiem robiliśmy bardzo dobre sparingi. Ale musiałem wyjechać za granicę. Zaznaczam, że to była moja decyzja.
Stoczyłeś jedną zawodową walkę, w Ostrołęce, ale bez promotora. Da się tak na dłuższą metę w profesjonalnym boksie?
- Pewnie, że tak. Myślę, że stoczyłbym jeszcze dwie walki i dostałbym się do jakiejś grupy, może nawet do KnockOut.
Później miałeś przerwę. Wróciłeś i zdobyłeś tytuł mistrza kraju. Pięściarz po roku przerwy zdobywa ważny tytuł, więc jak tu ocenić poziom Twojej kategorii wagowej w kraju?
- Moja kategoria wcale nie jest słaba, jak sugerujesz. Jest Adrian Kowal, Radomir Obruśniak. Jeden wygrywał turnieje międzynarodowe, drugi boksuje w Bundeslidze. Koledzy z kadry. A ja wygrałem, bo miałem silną motywację. Dzięki jednej osobie, ważnej wtedy dla mnie, byłem w stanie przenosić góry. Udało mi się wygrać Mistrzostwa Polski, ale później... zawalił mi się świat. Miałem problemy osobiste, o których nie chciałbym tu mówić. Wyszedłem jednak z dołka. Uważam, że to dzięki Bogu. Jestem człowiekiem głęboko wierzącym, codziennie odmawiam dziesiątkę różańca, chodzę do kościoła. Jestem chrześcijaninem i nie boję się tego powiedzieć nikomu.
Mówisz o Bogu, nie wstydzisz się swojej wiary. Jak ważna jest ta wiara w boksie?
- Najważniejsza jest wiara w siebie. Jednak to, że wierzę w kogoś kto mi może pomóc, to mnie motywuje. Tak samo motywują mnie pozytywne komentarze ludzi.
Co się zmieniło w Twoim życiu, karierze, gdy zdobyłeś mistrzostwo Polski?
- Już na mistrzostwach rozmawiałem z prezesem RUSHH Kielce Grzegorzem Nowaczkiem. Mówił, że mnie widzi w grupie, bo coś we mnie jest.
Dlaczego akurat Kielce?
- RUSHH zapewnia mi warunki do trenowania, będę mógł się skupić tylko na treningach. Dostałem propozycję, by tam się przeprowadzić, ale na razie z niej nie skorzystam. Zostaję w Ostrołęce. Tu mam wielu ludzi, którzy mnie wspierają. Z Pawłem Czartoryskim, Danielem Zarębą, Arkiem Ludwiczakiem bardzo dobrze mi się trenuje. Tu mi jest dobrze, a do Kielc będę jeździł raz na jakiś czas, na sprawdzenie formy, czy na obozy.
Wiem, że otrzymałeś też inną dobrą wiadomość...
- Tak, dostałem propozycję wyjazdu na zgrupowanie kadry narodowej. Trener Chabros zadzwonił i pyta: jesteś gotowy? Dla mnie to był szok, dopiero wznowiłem treningi. Zgodziłem się bez żadnego „ale”. Potrenuję, wrócę do formy i znów będę mógł boksować z najlepszymi. W sierpniu jest turniej w Rosji, są mecze reprezentacyjne we wrześniu i październiku, w październiku są też Mistrzostwa Polski. Dam z siebie wszystko!
Jak wygląda obecnie Twój dzień?
Ciężko trenuję, naprawdę zasuwam. Trzymam dietę, bo trochę kilogramów muszę zrzucić. Wstaję rano, biegnę na trening, później idę do pracy, a po pracy znów trening.
Kto Cię obecnie wspiera?
- Ostatnio wszystkie rozmowy z potencjalnymi sponsorami trochę ucichły, ale będę nadal szukał współpracy z firmami w Ostrołęce i okolicach. Chętnie przyjmę każdą pomoc.
Czego Ci życzyć na najbliższe miesiące?
- Zdrowia, zdrowia i tylko zdrowia. Ono jest najważniejsze w sporcie.