Piloci. Ważny jest spokój. Tak naprawdę tam w górze muszą liczyć wyłącznie na siebie
Trudno znaleźć pilota, dla którego latanie nie byłoby pasją. Chociaż dzisiaj ścieżka dojścia do tego zawodu nie jest już tak długa, jak kiedyś, a obok państwowych pojawiły się także prywatne uczelnie szkolące pilotów.
Ten zawód, to ogromny prestiż i spore pieniądze. Piloci zawsze cieszyli się estymą i zaufaniem społecznym. Wszyscy im trochę zazdrościmy, bo latają, podróżują, bo bywają w miejscach, w których wielu z nas nigdy nie będzie.
- Niby tak, ale to nie do końca tak wygląda - mówi nas rozmówca, pilot liniowy, ponad 20 lat w chmurach, dzisiaj w Wizz Air.
- Dla mnie latanie od zawsze było pasją, ale kiedyś droga do tego zawodu była inna: modelowanie, szybowce, dopiero potem samoloty - opowiada. Więc siłą rzeczy, samolotami pasażerskimi latali ludzie dojrzali, doświadczeni. Dzisiaj istnieją trzy państwowe szkoły, które kształcą pilotów, ale mając 200 tys. euro można pójść do prywatnej, na dwa lata, a potem, oczywiście po zdanych egzaminach, próbować sił w zawodzie.
- W naszej firmie zasady pracy są proste: pracujemy 5 dni po 12 godzin, potem są 4 dni odpoczynku - tłumaczy pilot. W pracy meldują się około półtorej godziny przed wylotem, 40 minut przed nim są już w samolocie. Jeżeli lot trwa do sześciu godzin, dolatują na miejsce, mają około godziny odpoczynku i wracają, najczęściej tym samym samolotem. Tak, żeby zmieścić się w 12 godzinach. Jeśli lot trwa dłużej mają osiem godzin przerwy. Jeszcze inaczej wygląda sytuacja, kiedy lecą naprawdę daleko, choćby za ocean.
- Wiec siłą rzeczy na żaden zwiedzanie nie ma czasu. Przelot, powrót albo przelot, odpoczynek, powrót - tłumaczy. Owszem, dużo pracują. Kiedyś latało się rocznie około dwustu pięćdziesięciu, trzystu godzin, dzisiaj limit to dziewięćset godzin.
- Ale jeśli ludzie są odpowiedzialni, to praca jak każda inna. Wszyscy są zmęczeni: lekarze, budowlańcy, a pani nie? - pyta ze śmiechem. I tłumaczy, że lubi swoją pracę. Lubi latać, podróżować, lądować wraz ze wschodem słońca gdzieś wśród palm na drugim końcu świata.
- Jeżeli lot jest długi, lecą dwie załogi, jeśli krótki: kapitan i pierwszy oficer. Oczywiście, w branży jest ruch: wciąż trwa odpływ ludzi, bo wielu polskich pilotów wyjechało za granicę. Przychodzą nowi, młodzi i bardzo szybko zostają kapitanami, nie zawsze z dużym doświadczeniem - opowiada. I dodaje, że wciąż nie brakuje chętnych do pracy w tym zawodzie. Dlaczego więc piloci strajkują?
W ubiegłym tygodniu strajk ogłosili piloci Ryanaira w Dublinie, zastrajkowały też załogi we Włoszech, w Hiszpanii, Portugalii i Belgii. Za rozpoczęciem piloci linii w Niemczech. Pracownicy linii domagają się lepszych warunków pracy, w tym płacowych, a także m.in. bardziej przejrzystych systemów awansów i transferów.
Związki zawodowe w Ryanair domagają się, by w całej Europie umowy o pracę były zawierane na podstawie prawa lokalnego, a nie prawa irlandzkiego oraz by wszystkim oferowano takie same warunki, bez względu na to, czy są zatrudnieni bezpośrednio przez przewoźnika, czy też za pośrednictwem firmy zewnętrznej. Wysuwane są też żądania płacowe. Ryanair twierdzi, że warunki, jakie zapewnia swoim pracownikom, są konkurencyjne i często lepsze od tych, które oferują jego rywale, a żądania związków są nieuzasadnione.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień