Piotr Banaszuk: Leśnicy nie wyskoczyli spontanicznie do lasu
Rozmowa z prof. Piotrem Banaszukiem, kierownikiem Katedry Ochrony i Kształtowania Środowiska Politechniki Białostockiej.
We wtorek w Białymstoku odbędzie się „okrągły stół” na temat Puszczy Białowieskiej. Po jednej stronie zasiądą ekolodzy, samorządowcy, przedstawiciele puszczańskich gmin, a po drugiej - leśnicy. Jest szansa, że uda im się porozumieć?
Nie da się tak wydzielić leśników od całej reszty. Przecież za leśnikami stoi grupa samorządowców, przedsiębiorców i mieszkańców. Ale równie liczna grupa samorządowców, przedsiębiorców i mieszkańców popiera obrońców puszczy, nazywanych ekologami. I dlatego to może być trudny spór. Na pewno jednak „okrągły stół” jest potrzebny. Po pierwsze: nam wszystkim, którzy czerpiemy z przekazów medialnych, brakuje rzetelnych informacji, co się dzieje w puszczy. O ile faktem jest gradacja kornika, bo tu wątpliwości nie ma, to już opinie o tym, co, gdzie i jak bardzo się tnie i jak to szkodzi przyrodzie albo wręcz przeciwnie, mogą być prezentowane w wariantach skrajnych.
Tzw. grupa leśna twierdzi, że są to normalne, rutynowe albo ratownicze i nieco zwiększone działania, które mają na celu właściwe gospodarowanie zasobami i przyrodą. Z drugiej strony mamy bijących na alarm, że oto dzieją się rzeczy straszne, że trzeba chronić las, który cały powinien być parkiem narodowym. Czyli brakuje nam rzetelnych informacji. Przecież leśnicy nie wyskoczyli spontanicznie do lasu, żeby coś wyciąć. Oni pracują na podstawie planów urządzenia lasu, zatwierdzanych i korygowanych. I najważniejsze to sprawdzić, czy to, co się dzieje w Puszczy Białowieskiej, jest zgodne z planem czy nie.
Ale same plany urządzenia lasu też są kwestionowane...
Pewne jest jedno: warto rozmawiać. Ale nie sądzę, żeby to miało szybko doprowadzić do porozumienia. Albo nawet w ogóle. Dlaczego? Trzeba wyjaśnić, że nie cała Puszcza Białowieska jest tym jedynym pięknym i ostatnim naturalnym dobrem. Trzeba wyjaśnić, że leśnicy pracują w oparciu o zatwierdzane programy, wspomniane plany itd. I trzeba wyjaśnić, że w niektórych przypadkach jest to zjawisko jak najbardziej naturalne, bo znaczna część puszczy to jednak las gospodarczy. I to stanowisko, nazwijmy je gospodarczym, powinno być skonfrontowane ze stanowiskiem drugim, które mówi, że cały las powinien być objęty specjalną strefą ochronną. Bo w środku mamy perłę, którą jest Białowieski Park Narodowy. Bo zgłosiliśmy ją już do objęcia całościową ochroną UNESCO, co zobowiązuje nas do złagodzenia działań gospodarczych, a najlepiej do ich całkowitego zaniechania.
Stanowisko gospodarcze powinno być skonfrontowane ze stanowiskiem, które mówi, że cały las powinien być objęty specjalną strefą ochronną
prof. Piotr Banaszuk, Politechnika Białostocka
Ekolodzy twierdzą, że las się sam obroni, bo Puszcza Białowieska przez tyle lat była, nikt w niej nic nie ciął i dała sobie radę. Czy to ma sens, czy to raczej pobożne życzenie?
Z jednej strony to twierdzenie ma sens, a z drugiej - nie bardzo. Mamy bowiem rezerwat ścisły, w którym nie wykonuje się żadnych działań. Tam las broni się sam: drzewa rosną, obumierają. Wszystko dzieje się tam tak, jak matka natura sobie zaplanowała. Ale ten las był kiedyś jednym wielkim zwierzyńcem i miejscem polowań, więc jego stan wynikał także z dużego zagęszczenia dużych zwierząt łownych.
Mamy jednak duże części Puszczy Białowieskiej, które były ekstensywnie użytkowane. Dzisiaj, gdy ludzie mówią, że puszcza była użytkowana, mają przed oczami obraz wyrębów, jakie widzimy teraz. Ona była ekstensywnie użytkowana w wielu miejscach, ale np. pod wypas. Wiele miejsc traktowano specjalnie, np. pszczelarstwo wymagało dużej ilości wrzosu w okolicy, bo dzięki temu pszczoły dawały dobry miód. Puszcza była więc kształtowana przez człowieka, ale te układy przyrodnicze, które wtedy się wykształciły, giną. Nie przez kornika, tylko przez prowadzoną od kilkudziesięciu lat „normalną gospodarkę leśną”. Nie ma bartnictwa, nie ma żadnego wypasu, wchodów, sianożęć, więc nic dziwnego, że świetliste dąbrowy, jakieś inne układy borowe zniknęły. I mamy powiedzieć, że przyroda sobie poradzi?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Chociaż, wydaje mi się, że w jakiejś części przyroda powinna sobie poradzić.
Pamiętajmy, że my patrzymy na przyrodę, jej potrzeby i ochronę z punktu widzenia naszych generacji. Perspektywą, w której dostrzegamy zmiany, jest okres życia ludzkiego. Wyobraźmy więc sobie, że - jak mówią leśnicy - ubędzie świerka, a zastąpi go ciemny grabowy las. I co wtedy? Tragedia, dramat i utrata wartości krajobrazowych, przyrodniczych i gatunkowych. Za 20 lat zobaczymy tu obumarłe drzewa, jakiś młody nalot świerkowy albo grab, który - gdy wejdzie - zdominuje wszystko. W ciągu naszego życia będziemy obserwowali kikuty, powalone drzewa, będące dla niektórych dramatem. No i co wtedy? Obrońcy mówią: „Świetnie. Przyroda sobie radzi, a my obserwujmy te procesy”. A leśnicy podniosą, że tu były takie gatunki, tu takie, tu światłożądne, tu dąbrowa, a teraz mamy jednolity gęsty las. I brak gatunków, które byśmy chcieli mieć.
Ale poczekajmy jeszcze tysiąc lat i będziemy mieli zupełnie inny naturalny, przepiękny, wypracowany ewolucyjnie - jak matka natura chciała - obraz przyrody. Tymczasem my bardzo często chcemy chronić przyrodę taką, jaką mamy na zdjęciach.
Bo przyroda na pocztówkach, taka specjalnie wybrana i podrasowana w Photoshopie przepięknie wygląda.
Właśnie, na pocztówkach wszystkie drzewa tak samo ładnie wyglądają. A za kilkadziesiąt lat okaże się, że te śliczne „zdjęciowe” drzewa zaczną się starzeć, padać. A wtedy powiemy, że tu doszło do utraty walorów przyrodniczych, jest nieszczęście.
I tak pokazaliśmy odwieczny dylemat - jak podejść do przyrody. Wydaje mi się, że jeden i drugi sposób powinien być równoprawnie stosowany. Czyli: w części puszczy - jak chcą ekolodzy - ochrona bierna. Ale niektóre zbiorowiska czy układy przyrodnicze, które uznajemy za rzadkie i cenne, bez ingerencji ludzi, czyli leśników po prostu nie przetrwają. Tylko, żeby taki stan osiągnąć, wcześniej trzeba rozmawiać i szukać kompromisu.