Piotr Banaszuk: Szczelne miasto łatwo się zalewa
Ulewa oznacza problem. Metropolia Białystok myśli, że jak nie wybetonuje czegoś od kościoła św. Rocha do Pałacu Branickich, wróci na prowincję - uważa Piotr Banaszuk z Politechniki Białostockiej.
- Dożyliśmy czasów, w których jesteśmy szczęśliwi tylko wtedy, gdy nie pada deszcz? Bo jeśli tylko pada, są poważne problemy.
- Tak, to problem każdego rozbudowującego się i szczelnego miasta. Białystok ma dużą gęstość zaludnienia, bo jest nieduży. Chociaż pokazuje się go jako miasto zielone i niebywałe przyrodniczo, to tej zieleni na głowę mieszkańca nie ma za wiele. A jednocześnie ostatnio sporo pieniędzy żeśmy zainwestowali w infrastrukturę. Czyli, na gęsto zabudowanym terenie powstało mnóstwo powierzchni szczelnych takich, jak drogi, obwodnice ze ścieżkami rowerowymi. To spowodowało, że miasto jeszcze bardziej się uszczelniło. Powstały nieprawdopodobne korytarze, którymi nawet niewielki opad może zalewać wszystko.
- O ulicy Wierzbowej dziś często mówi się Aqua Park Wierzbowa. To taki wzorzec naszych kłopotów z deszczem?
- Tak, bo tam koncentrują się problemy niemal całego miasta. Tam wylewa Biała, która otrzymuje za szybko wodę. Miasto jest za szczelne. Ale jednocześnie postanowiliśmy, bo tak się kiedyś robiło, żeby jak najszybciej skierować wodę do kanalizacji burzowej i przerzucić do jakiegoś odbiornika. Ten schemat mógł kiedyś nieźle działać. Teraz, wraz z przyrostem powierzchni szczelnych, stare rozwiązania inżynierskie są niewydajne. To oznacza, że tej wody jest po prostu za dużo i tzw. odbiornik już jej nie przyjmuje. To, co kiedyś padało, lądowało na trawniku, infiltrowało i wyparowywało z czasem, dziś jest jak najszybciej kierowane do rzeki. A rzeka tego nie wytrzymuje i siłą rzeczy, taki impuls wodny kończy się wylaniem. I tak już będzie. Chyba że zmienimy nasze podejście w zlewni miejskiej.
- Co trzeba robić, żeby skutecznie chronić się przed skutkami ulewnego deszczu?
- Musimy wykorzystywać zieleń. To się nazywa zielono-błękitną infrastrukturą. Jak to pięknie opisała Komisja Europejska; zielona infrastruktura to system trenów zielonych. System terenów przyrodniczych niekoniecznie cennych, ale tych, które mogą pełnić najrozmaitsze funkcje środowiskowe, a nie tylko cieszyć oko, jak strzyżony (czy trzeba, czy nie) dwa razy w tygodniu trawnik. Ale może to być miejsce, w którym m.in. rozwiązuje się problemy hydrologiczne, czyli takie, do którego przekierowujemy wodę opadową z najbliższego otoczenia. To miejsce będące też ostoją różnorodności biologicznej (w wielkim cudzysłowie), bo miasto jednak jest miastem, ale może mieć zamiast trawników jakieś łąki kwietne. Można tam sadzić gatunki wykorzystywane przez owady i ptaki, dające schronienie albo pożywienie drobnym ssakom.
- Mamy w Białymstoku tereny, które można tak właśnie wykorzystywać?
- Oczywiście, jest ich mnóstwo. Największym problemem Białegostoku jest tunel Nila Fieldorfa. Ale Nil, a właściwie skojarzenie z jego wylewami, jest tu wręcz prorocze. Z przymrużonym okiem można nawet uznać, że wybór patrona był najlepszy z możliwych. Bo przychodzi „pora deszczowa” z tunelem jest gigantyczny problem. A dlaczego? Bo Popiełuszki, pięknie wyasfaltowana ulica jest olbrzymią powierzchnią szczelną, którą woda gna w dół do tunelu. Opad nawalny, czyli nawałnica ma to do siebie, że występuje z gwałtownym wiatrem. A ten niesie, np. torebki foliowe, papier, zerwane liście, gałęzie i wrzuca do wody. To wszystko płynie i w pierwszej kolejności zatyka studzienkę ściekową. I mamy z głowy pierwszy element konstrukcji inżynierskiej. Zatem cała woda z Popiełuszki będzie pędziła w dół i w tunelu Fieldorfa Nila ten spływ się skoncentruje. A co mamy po drodze? Po drodze mamy piękny trawnik o szerokości, tak na oko, 30 metrów. Mamy piękne trawniki z prawej i lewej. To dlaczego wody deszczowej nie skierować właśnie tam? Pierwszy krok do zmiany myślenia powinien polegać na tym, żeby tam, gdzie to możliwe robić trawnik niżej niż jezdnia.
- Ale u nas wszędzie jest odwrotnie. U nas trawnik zawsze musi być wyżej.
-Musi, bo jak czasem żartuję, już Mojżesz gdzieś z boku kamiennych tablic zapisał, że tak ma być. I niech ręka boska broni cokolwiek zmienić. Ale gdybyśmy pomyśleli, żeby trawnik był nieco niżej niż jezdnia, to co jakiś czas robiłoby się przerwy w krawężniku i woda płynąca tym wielkim wyasfaltowanym korytem mogłaby być kierowana na trawnik. Tam można zrobić odpowiednie niecki rozsączające. Woda by tam wpadała, nasączała grunt, a w razie potrzeby byłaby takim płytkim zalewem. On by się po dobie kończył, bo woda by wsiąkała. Z angielskiego nazywa się to ogród deszczowy. Takie obniżone miejsce, do którego ma wpłynąć woda, ale nie rów. W dodatku jeśli jezdnie podzieli się na mikrozlewnie zakładając, że woda z góry wpadnie do tej niecki, następna do tamtej, to wszystko wydaje się tak proste, że aż boli. To pierwszy element. Nie będę mówił o zielonych dachach, bo to wymaga znacznie większego zaangażowania miasta. Miasto powinno zacząć wymuszać na inwestorach, którzy przebudowują drogowi, by wykorzystywali zieleń do rozsączania deszczówki. Oczywiście nie rezygnujemy z kanalizacji burzowej.
- A nasza kanalizacja burzowa może przyjąć wodę z każdej nawałnicy?
- Gdyby była dobra, to by nas nie zalewało. Co prawda wszystko jest robione zgodnie z normą, więc żaden inżynier od tych spraw nie powie, że ta kanalizacja jest zła. Ona jest wyliczona na czas, w którym powstawała, ale nie bierze pod uwagę przyrody. Zakłada jakiś standardowy deszcz, który przychodzi w standardowych latach i jest opisany w standardowych procedurach postępowania z deszczem. Jednak przyroda nie zna takiego pojęcia, więc niezależnie od tego jak wielką kratkę ściekową zrobimy i tak się któregoś dnia zatka ją gałąź z liśćmi.
- Część białostoczan uważa, że zalane ulice i garaże, to skutek „zabetonowania” miasta asfaltem i kostką. Słusznie?
- To duże uproszczenie, bo jak, na miłość boską, budować ulice bez betonu. Mamy infrastrukturę komunikacyjną, fajnie nam się jeździ i teraz pozbyć się tego byłoby źle. Ale z drugiej strony, oprócz betonowania powinniśmy troszczyć się o te fragmenty miasta, które wodę deszczową potrafią wchłaniać. Gdy mówimy, że oni wybetonowali nam miasto, mamy na myśli centrum, Rynek Kościuszki i okolice, bo każdy to dostrzega. Generalnie nic nie mamy przeciwko drogom, bo one muszą być. Tylko róbmy przy nich łapacze wody. Wybetonowanie centrum jako dowód na wielkomiejskość jest już passe. Modne jest ogrodnictwo miejskie: uprawa na dachach, pszczelarstwo miejskie, bo to pozwala obcować z naturą. Tymczasem metropolia Białystok uważa, że jak nie wybetonuje czegoś od kościoła św. Rocha do Pałacu Branickich, to spadnie do rangi, za przeproszeniem, Grajewa. Bo zielono jest tylko na prowincji.
- Ludzie sugerują też, żeby poszerzyć miejskie koryto Białki. To możliwe?
- Oczywiście. Zwłaszcza, gdy mamy dużo pieniędzy. Ale czy to pomoże samochodom w tunelu Fieldorfa Nila przetrwać burzę, to wątpię. Opad trwa 30 minut, a w 35 minucie ten tunel jest zalany, bo woda nie płynie w stronę Białki, więc to kompletnie nie ma sensu. Wkrótce wszyscy będziemy płacili (raczej niemało) za deszczówkę odprowadzaną do kanalizacji burzowej. Jeśli więc mamy kłopot z podtopieniami i wizję tych opłat, a ja słyszę prezydenta, który mówi, co zrobi by zminimalizować podtopienia, przypomina mi się dowcip o Żydach, którym pożar zniszczył pół miasta. Nie można go było ugasić, bo sparciały sikawki. Rada starszych postanowiła więc, że na 3 godziny przed każdym pożarem będzie kontrola sikawek. I teraz prezydent Białegostoku chce czegoś podobnego.
- Jeśli meteorolodzy obwieszcza, że może spaść 30 l deszczu na newralgiczne ulice wyjedzie policja i straż miejska.
- Tak. Tam, gdzie będzie podejrzenie, że będzie mokro, staną barierki, a patrol powie: Nie jedźcie tam obywatelu, bo może spaść deszcz i was zalać. Już widzę te służby czekające na deszcz...
- Ale obojętnie, ilu mundurowych przy tunelu Fieldorfa Nila stanie, on i tak zostanie zalany. Ciekawe, jak będzie można objechać to miejsce?
- Może miasto zrobi takie nawrotki. Wyasfaltuje się fragmenty chodników i powstaną alarmowe nawrotki, dzięki którym unikniemy zalania, ale... wjedziemy w korki. Mam wrażenie, że to była dosyć nieporadna reakcji prezydenta. Coś trzeba było powiedzieć, a był kwadrans na myślenie. To zakrawa na aberracje, a trzeba rozwiązać problem wody w mieście. Udaje się to w Nowym Jorku, Berlinie czy Seulu. A w Kopenhadze czy Helsinkach to jest oczywista oczywistość. I świat ów problem dostrzega. Nie robi bezsensownych bulwarów nad rzekami, a próbuje je unaturyzowywać. My mamy dolinę Białej, którą musimy chronić. To że ona rozlewa się przy Produkcyjnej i niżej, to nasze szczęście niepojęte. Gdybyśmy ją skanalizowali, to gdzie miałaby się wylać, na domy jednorodzinne?
- To raczej mało prawdopodobne, bo ta łąka zawsze była podmokła. Ale to jest teren, na którym ktoś mógłby chcieć zbudować osiedle apartamentowców...
- Zielony obszar przy Produkcyjnej potraktujmy jako naturalny teren zalewowy. Ale tu już miasto musi powiedzieć, chronimy dolinę Białej, bo jest ona naszym szczęściem hydrologicznym. Chroniąc to i podobne miejsca, możemy ograniczać problem zalewania ulic. Nie trzeba więc będzie „sprawdzać przed pożarem sikawek”. Albo wiceprezydent Poliński nie powie, że są miejsca, które będą zalane i trzeba się z tym pogodzić. Jeśli chodzi mu o dolinę Białej, zgoda. Jeśli o tunel Nila, to nie. Chyba, że wiceprezydent mieszka gdzie indziej i z zalanym tunelem się pogodził.
Piotr Banaszuk - dr hab. prof. nzw. Politechniki Białostockiej, kierownik Katedry Ochrony i Kształtowania Środowiska .
Jest specjalistą w dziedzinie zrównoważonego rozwoju obszarów wiejskich i zarządzania zasobami naturalnymi. Główne zainteresowania naukowe obejmują zagadnienia ekologii, geochemii oraz renaturyzacji mokradeł.
Ponadto m.in.: przewodniczy Radzie Naukowej Narwiańskiego Parku Narodowego oraz Regionalnej Radzie Ochrony Przyrody Województwa Podlaskiego. Członek Komitetu Gleboznawstwa i Chemii Rolnej Polskiej Akademii Nauk.