Piotr Borlik: w „Boskiej proporcji” tłumaczę zagadkę matematyczną na język zbrodni
- Chciałem stworzyć kobietę radzącą sobie w męskim świecie. To, jak niektórzy mężczyźni reagują na kobiety w mundurach, budzi we mnie ogromny niesmak. Tu już nawet nie mówimy o seksizmie, tylko o zwykłym chamstwie - mówi Piotr Borlik, pochodzący z Bydgoszczy autor kryminału „Boska proporcja”, którego główną bohaterką jest policjantka.
Skąd u inżyniera literacka pasja?
W moim przypadku kluczowe było zadanie sobie pytania, jak dobrym jestem inżynierem. Odpowiedź, delikatnie mówiąc, nie była dla mnie satysfakcjonująca. Nie zapomnę początku pierwszego dnia w fabryce, gdy naładowany pozytywną energią zobaczyłem ścianę ludzi zmierzającą w stronę linii produkcyjnych. Wtedy poczułem, że to niekoniecznie jest idealne miejsce dla mnie. Na szczęście szybko zaadaptowałem się do nowych warunków, dzięki czemu na popołudniowych zmianach, gdy japońskie kierownictwo kończyło pracę, mogłem oddać się literackiej twórczości. To właśnie w fabryce powstało moje pierwsze opowiadanie opublikowane w czasopiśmie. Z biegiem czasu pozwalałem sobie na więcej i stawałem przy linii montażowej z zeszytem w ręku. Raz nawet otrzymałem pochwałę od szefa produkcji, że zamiast siedzieć w biurze, tak dużo czasu spędzam na produkcji…
Jest pan mistrzem Holandii oraz laureatem trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Pisanie kryminałów to jak rozwiązanie zagadek logicznych?
Bardziej jak układanie zagadek logicznych. Pracowałem, między innymi, jako zewnętrzny konsultant, pomagający optymalizować procesy produkcyjne, i stworzyłem wtedy grę symulującą pracę na linii montażowej, w trakcie której uczestnicy mogą poprzez zabawę zdobyć nową wiedzę. Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że był to efekt wewnętrznej potrzeby wykreowania czegoś - taki substytut pisania książki. Pisanie kryminałów jest znacznie przyjemniejsze. Daje autorowi mnóstwo okazji do wodzenia czytelnika za nos, rzucania mu podpowiedzi. Tak, by na koniec razem z głównym bohaterem mogli dojść do rozwiązania zagadki.
Pana kryminalny debiut, „Boska proporcja”, jest naszpikowany matematycznymi zagadkami. A mówią, że humanista nie dogada się z matematykiem.
Nie uważam się za wybitnego inżyniera. Zawsze lubiłem matematykę, ale nie potrafiłem w stu procentach odnaleźć się pośród kolegów po fachu. Trwałem trochę w zawieszeniu pomiędzy humanistami, dla których byłem „za bardzo ścisły”, a inżynierami, dla których byłem „za mało ścisły”. Tak naprawdę na tym zbudowałem swoją karierę. Widząc masę problemów komunikacyjnych pomiędzy tymi dwoma grupami, pełniłem rolę mostu pomagającego im zrozumieć siebie nawzajem. Teoretycznie brzmi to dość śmiesznie, ale ten, kto zgłaszał kiedyś problem programiście, powinien wiedzieć, co mam na myśli. Przy pisaniu „Boskiej proporcji” postawiłem sobie za cel przedstawienie trudnego zagadnienia matematycznego w sposób przystępny dla każdego. Obrałem w tym celu dość nietypowy język - język zbrodni.
Literackie sukcesy świętuje pan w kuchni, np. przyrządzając piersi z kaczki w autorskiej wariacji na temat sosu hoisin, które później na kartach „Boskiej proporcji” perfekcyjnie przygotował nieobliczalny psycholog. Zresztą Artur we wszystkim jest perfekcyjny. Jak prawdziwy psychopata.
Trzeba rozróżnić perfekcjonizm od skrajnego perfekcjonizmu, którym cechuje się Artur. Wszystko, co skrajne, nosi znamiona szaleństwa. Opisanie postaci psychologa było najtrudniejszym zadaniem podczas tworzenia zarysu historii - trudno bowiem polubić socjopatę, snoba i manipulatora w jednym. Długo analizowałem, jakimi cechami go obdarzyć, jak pokierować jego rolą tak, by mimo wszystko dało się go obdarzyć sympatią. Łatwo jest wykreować pozytywnego bohatera ratującego kotki z płonącego budynku. Schody pojawiają się, gdy czytelnik musi kibicować mordercy. Jeśli zaś chodzi o tematy kulinarne, to podzielam pasję Artura. Wszystkie serwowane przez niego potrawy sam również przygotowałem. Żartuję, że to najprzyjemniejsza część researchu. Od czasu do czasu dzielę się z czytelnikami zdjęciami nowych dań, ale nie na zasadzie celebryckiego chwalenia się kotletem, tylko pokazania, że mężczyzna w kuchni też potrafi coś smacznego zmajstrować.
Podaje pan swoje dopracowane do perfekcji dania ubrany w fartuch z napisem „Matka to skarb, a miejsce skarbu jest pod ziemią”. Jeden z pana bohaterów właśnie w nieudanej relacji z matką widzi przyczynę swoich życiowych nieszczęść. To chyba mało kryminalny wątek.
Dobrze, że nie widziała pani innych moich fartuchów… Poważnie mówiąc, relacje matki z synem są jak najbardziej wątkiem, z którego można stworzyć kryminał. Idąc o krok dalej, każda relacja może stać się podwalinami do kryminalnego wątku. Tam, gdzie są relacje, pojawiają się emocje, a co popycha ludzi do zbrodni, jeśli nie emocje? Wracając do tematu matka-syn, niech przykładem tu będzie Norman Bates z „Psychozy” Alfreda Hitchcocka. Nie chcę rozstrzygać kwestii: co bardziej nas kształtuje - geny czy otoczenie, ale z punktu widzenia autora to ogromne pole do popisu. Niejednokrotnie ważniejsze dla mnie jest nie to, kto zabił, tylko dlaczego. Fajnie na koniec historii zostać zaskoczonym tożsamością mordercy, ale często autorzy zapominają o racjonalnym uzasadnieniu zbrodni albo serwują nam naiwne rozwiązanie. Uwielbiam wchodzić w umysły bohaterów, analizować ich zachowania.
Agata: z jednej strony ambitna i odważna, z drugiej - kompletnie podporządkowana bratu, dająca się zdominować. Skąd takie skrajności?
Uwielbiam kontrasty. Przykład Agaty jest bardzo złożony, przez co czuję się nieswojo, gdy czytelnicy szufladkują ją jako wybuchową alkoholiczkę kopiącą mężczyzn w krocze. Kolejne tomy rzucają nowe światło na jej zachowanie i powody, dla których podejmuje takie, a nie inne decyzje. Pomijając skrajności, chciałem stworzyć kobietę radzącą sobie w męskim świecie. To, jak niektórzy mężczyźni reagują na kobiety w mundurach, budzi we mnie ogromny niesmak. Tu już nawet nie mówimy o seksizmie, tylko o zwykłym chamstwie, za które każdemu należy się co najmniej taka nauczka, jaką dostał od Agaty aspirant Wrzos - kto czytał, ten wie.
Wydaje się jakby Agata dostała wszystkie stereotypowo męskie cechy. Jest agresywna, brawurowa (także w łóżku), lubi alkohol. Miała być pokazana jako ta słabsza, głupsza?
Na pewno nie, co najwyżej zbyt ufna, przez co nie dostrzega drugiej twarzy brata. Starałem się pokazać ją jako kobietę silną, radzącą sobie w środowisku kojarzącym się raczej z mężczyznami. Tworząc jej portret psychologiczny, bałem się, że zostanie odebrana zbyt negatywnie, stąd kilka zabawnych scen pokazujących jej perypetie z kolegami po fachu. Wszystko jednak zmienia się w dwóch kolejnych tomach, gdy pani komisarz musi skonfrontować się z nowymi faktami.
Zapowiada Pan kolejne części trylogii jeszcze w tym roku. Niezłe tempo.
Wbrew pozorom, wcale nie piszę tak szybko, jak może się wydawać. Ostatnią kropkę w trzecim tomie postawiłem jeszcze przed premierą pierwszego, co nie oznacza, że powstały one w tempie charakterystycznym dla Remigiusza Mroza. Do pisania „Boskiej proporcji” usiadłem ponad dwa lata temu, a wcześniej spędziłem mnóstwo czasu na przygotowaniu dokładnego planu fabuły. To właśnie faza przygotowań trwa najdłużej. Tworzę portrety psychologiczne wszystkich bohaterów (podczas pisania wiszą na korkowej tablicy), rozpisuję rozdziały, wyznaczam punkty zwrotne dla fabuły, notuję zmiany, które powinny zajść w postaciach. To etap, w którym codziennie męczę żonę pytaniami: „Co byś zrobiła, gdyby…”.
Zdradzi pan, czego możemy spodziewać się w drugiej części?
Zdradzę datę - drugi tom zatytułowany „Materiał ludzki” ukaże się 4 czerwca. To kontynuacja historii opisanej w „Boskiej proporcji”. Akcja częściowo przeniesie się na Kaszuby.
Szkoda, że nie do Bydgoszczy.
Nic straconego, mam wstępnie rozpisaną historię, której akcja dziać się będzie w moim rodzinnym mieście. Ale to dopiero w przyszłym roku.