Piotr Głowacki zdobył najwyższy szczyt Antarktydy - Masyw Vinsona. Z rozrusznikiem serca [WIDEO]
Zdobył już Kilimandżaro, Elbrusa, wspinał się na Aconcaquę w Andach, dotarł na McKinley’a. Teraz przyszła kolej na najwyższy szczyt Antarktydy, czyli Mount Vinson. Co w tym niezwykłego? Może to, że Piotr Głowacki, mysłowiczanin, realizuje projekt „Korona Ziemi z rozrusznikiem”. Od 1995 żyje ze stymulatorem serca i udowadnia, że wszystko jest możliwie.
Lot z Warszawy, przez Chile na Antarktydę
Plan wyprawy powstał już na początku zeszłego roku. Piotr Głowacki razem z Moniką Witkowską już wcześniej postanowili, że wszystkie szczyty z projektu Korona Ziemi zdobędą razem. Jednak wyprawa na Antarktydę to nie taka zwykła wycieczka i ostatecznie trzeba było się porozumieć z bazą na Antarktydzie i na wyprawę łącznie zebrało się 10 osób, w tym siedmiu Polaków, Kanadyjka, Brytyjczyk i Amerykanin.
– 12 grudnia wylecieliśmy z Polski, z lotniska w Warszawie. Mieliśmy przesiadkę w Madrycie, a stamtąd już lecieliśmy do Santiago, stolicy Chile, a następnie do Punta Arenas - naszej miejscowej bazy. Tam mieliśmy pierwsze szkolenia, poznaliśmy też naszych przewodników. Następnie z dwudniowym opóźnieniem polecieliśmy na Antarktydę – opowiada Piotr Głowacki.
Grupa leciała samolotem transportowym, gdyż te linie lotnicze obsługuje tylko ten jeden samolot. Był to radziecki Ił-76 przeznaczony do transportu dwóch czołgów i żołnierzy. Z czasem jednak przystosowano go do przewozu ludzi. – Lecieliśmy w warunkach transportowych, ale Rosjanie, którzy obsługują tę maszynę, przerobili ją i wstawili do środka fotele - opowiada mysłowiczanin.
Podróżnicy dolecieli do bazy Union Glacier, gdzie samolot wylądował na pasie startowym o długości 8 km na kołach na lodzie. – Na lodzie nie da się hamować, jedynie piloci mogli wspomagać się silnikami. ten obszar nazywany jest Blue Eyes, gdyż lód wydaje się tutaj błękitnym. To jest naprawdę przepiękny widok- mówi Piotr Głowacki.
Trzeba było jeszcze dojechać do obozowiska w pobliżu lądowiska. Tam grupa spędziła pięć dni. Nie zabrakło szkoleń potrzebnych do wspinaczki, a także zabaw, jazdy na rowerze, gry w siatkówkę. Po pięciu dniach grupa awionetkami poleciała do obozowiska w pasmie gór Ellswortha.
Wyprawa na najwyższy szczyt Antarktydy
Dopiero z tego miejsca zaczęła się prawdziwa wspinaczka. Base camp znajdował się na wysokości 2800 m n. p. m. Wigilię grupa himalaistów spędziła właśnie tam.
–Chcieliśmy, aby to była prawdziwa, polska Wigilia. Przywiozłem barszcz z uszkami, orzechy, karpia w puszce oraz opłatek. Okazało się, że nasz kolega miał w telefonie płytę z kolędami granymi przez Golec uOrkiestrę, której słuchaliśmy z głośników. O prąd się nie baliśmy, bo tam słońca nie brakowało, a my mieliśmy przenośne panele solarne do ładowania sprzętu – zdradza Piotr Głowacki.
25 grudnia, tuż po śniadaniu, grupa ruszyła powiązana liniami ze sobą i z saniami w wyprawę po lodowcu. Godzina marszu i 10 minut przerwy na jedzenie. Tak wyglądała droga po ogromnej pokrywie śnieżnej i wśród szczelin lodowcowych. W końcu grupa dotarła do drugiego obozowiska. Tam trzeba było szybko rozbić namioty. Następnego dnia był odpoczynek. Trzeba było nabrać siły przed kolejnym dniem, gdzie grupa miała do pokonania mocno nachyloną 600-metrową, zaporęczowaną ścianę.
– Zostawiliśmy sanie i wyruszyliśmy w drogę. To był bardzo wyczerpujący dzień. Gdy doszliśmy do trzeciego obozowiska high campu (3800 m n.p.m.) to tylko rozstawiliśmy namioty i poszliśmy spać - opowiada mysłowiczanin.
Piotr Głowacki szczyt Antarktydy próbował zdobyć dwa razy. Na początku 29 grudnia, jednak się nie udało. Ponowił próbę 30 grudnia razem z Eileen Bistrisky oraz Lakpa Rita Sherpa. – Po śniadaniu zorientowałem się, że dziś przypada 40 rocznica śmierci mojego ojca. Wiedziałem, że dziś muszę zdobyć ten szczyt. Udało się! – cieszy się Piotr Głowacki.
Piotr Głowacki i cała grupa zdobyła najwyższy szczyt Antarktyki - masyw Vinson - 4892 m n. p. m.